[ 1𝟶 • whirl • ]

 Trzeci Okręg, Główny Posterunek we Frox Tof

22 dni do Godziny Zero


W dwóch komisariatach aż wrzało od nadmiaru emocji, stresu i roboty. Wszyscy, zaczynając od zwykłego posterunkowego po komisarza latali jak pszczoły w okresie pylenia. Wszystko po to, aby informacja o zuchwałej kradzieży nie opuściła murów budynków.

Inspektor z Frox Tof, jak i Inspektor z Yalapeno doskonale zdawali sobie sprawę, że kradzież połowy bojowego sprzętu będzie medialną pożywką dla pazernych dziennikarzy. A oni już lubili podsycać i zabarwiać niektóre informacje. Zaraz zaczną się spekulacje, niezadowolenie na policję i jeszcze raz spekulacje. Ktoś zaraz stworzy chwytliwy nagłówek: czy policja uplynniła część sprzętu dla własnych korzyści? Czy policja ma kreta w swoich szeregach? Policja nie potrafi zapewnić ochrony rzeczom materialnym — co dopiero obywatelom!

Dlatego obaj inspektorowi robili co w ich mocy, aby jak najszybciej rozwiązać tę sprawę i znaleźć zaginiony sprzęt. Co jednak do prostych zadań nie należało, zwłaszcza dla policji, która nigdy nie miała poważniejszych spraw niż okradzenie staruszki.

Ktokolwiek przeprowadził akcję, był profesjonalistą. I nie zostawił żadnych śladów, które by naprowadziły na jego trop.

O zaginionym sprzęcie poinformował przełożonego komisarz Font, który nagle przebudził się w środku nocy na opuszczonej stacji z wyzerowaną pamięcią do momentu dojechania na parking. Może i był jednym z leniwszych osób, jednak doświadczenie i lata praktyki zrobiły swoje; nie potrzebował ująć sprawcy za rękę, aby wiedzieć, że zostali wydymani.

Gdy wybierał numer do przełożonego było przed północą. Ewentualni rabusie mogli być już w innym Okręgu, co jednak nie zmieniało faktu, że trzeba było działać. Inspektor z Frox Tof wpierw myślał, że jego podkomendny sobie żartuje. Zaraz jednak zadzwonił do kolegi po fachu z Yalapeno. Kazał mu sprawdzić, ile dokładnie broni dostali na stan. Dwóch policjantów dyżurnych zostało więc oddelegowanych do dokładnego przeliczenia sprzętu. Po niedługim czasie okazało się, że brakuje co najmniej polowy. Kazano im przeliczyć jeszcze raz. Brakowało między innymi skrzyni z kamizelkami kuloodpornymi, świeżymi policyjnymi giwerami, kilku snajperek...

Inspektorowie wszczęli kod czerwony. Jeśli banda złodziei naprawdę ukradła tyle sprzętu, policjanci nie chcieli nawet wiedzieć do czego to doprowadzi. Postanowili nie myśleć na zapas. Kluczowe dla nich stało się ujęcie sprawców.

Jednak już na początku natknęli się na mur.

Grupa Fonta nie pamiętała, kto na nich napadł na stacji benzynowej. Wszystko działo się zbyt szybko — ledwo on i dwie policjantki weszli do środka, ktoś zaskoczył ich od tyłu i wstrzyknął im dziwny środek przez który zasnęli w pół minuty. Jaki to był środek — nie dało się stwierdzić, badania krwi nie wykryły w ich organizmach nic podejrzanego. Prócz alkoholu.

Do sprawy kradzieży doszło jeszcze spożywanie alkoholu na służbie; mimo że cała grupa Fonta na czele z komisarzem temu zaprzeczała. Wszyscy przedstawili tą samą wersję — zajechali na stację, aby zatankować i od razu jechać dalej; nie pili alkoholu. Jednak badania krwi mówiły co innego; więcej inspektorowi nie trzeba było aby ich zawiesić i wszcząć postępowanie dyscyplinarne.

Inspektor bardzo łatwo mógł zamknąć sprawę przyjmując prosty bieg wydarzeń: Font zmówił się z jakąś grupą, dając im wszystkie niezbędne narzędzia do kradzieży broni, tj: stroje, broń, samochody, które im oddali. Sam ze swoją grupą miał po prostu czekać na opuszczonej stacji, aż złodzieje załatwią całą akcję. A gdy ta zakończyła się sukcesem, wszyscy postanowili to opić.

Font i inni zaprzeczali, aby coś takiego miało miejsce, nikt jednak nie chciał im wierzyć, bo taki scenariusz był najwygodniejszy. Co nie zmieniało faktu że nie odnaleźli złodziei ani broni. Byli niczym duchy; ludzie z którymi mieli kontakt nie zapamiętali ich twarzy, z kolei kamery dziwnym trafem miały wtedy przerwę techniczną, albo złodzieje zwyczajnie poruszali się w martwych polach. Mieli rękawiczki, nie pozostawili żadnych odcisków. Rozpłynęli się w powietrzu. A wraz z nimi dwadzieścia kilogramów broni.

Inspektorom pozostawało modlić się, że broń zostanie odnaleziona, zanim sprawą zainteresuje się filia Biura.

~***~

— Za udaną misję!

Wśród odgłosów ogniska rozległ się brzęk szkła i zapach alkoholu. Był środek nocy, godzina 02:13 lecz w opuszczonej akademii policyjnej nikt nie zamierzał się tym przejmować; wszyscy byli tak podekscytowani że nie daliby rady usnąć.

Nie dowierzali, że wszystko poszło jak po maśle, zgodnie z planem. Każdy kto pomyślał, że Ace porwał się z motyką na słońce teraz musiał zwrócić mu honor. Opuścili Yalapeno niczym duchy, rozpływające się w mroku. Nikt ich nie widział i nie mógł zapamiętać, a obraz z kamer został zniekształcony.

— Nie ma powodów do obaw, że jednak nas przydybią? — zapytał niepewnie Ben, drapiąc się po karku. Dla niego akcje w terenie były nowością; zazwyczaj działał na odległość, nawet z innego kraju. Nie było szans, że chwycą go literalnie za rękę.

— Pierwsza zasada złodziejstwa: nie myśl, że cię złapią, bo inaczej tak się stanie — zawyrokował Urs, który miał najbardziej różowe policzki i mętny wzrok z nich wszystkich, jako że jako pierwszy zaczął imprezę, czekając aż reszta ekipy zjedzie na bazę.

— Nie ma takiej szansy — odpowiedział Ace, który siedział obok niego na kłodzie drewna, obejmując Toxi ramieniem. — Ludzka pamięć jest zawodna, zwłaszcza na nocnej zmianie. Policjant, który mnie widział na pewno już nie pamięta mojej twarzy. — Upił spory łyk piwa, po czym uśmiechnął się sam do siebie. — Jeszcze się przekonacie, że żaden mój plan nie skończył się niepowodzeniem.

Mogło to być czcze gadanie, gdyby mówił to ktoś inny. Lecz przez całą karierę Ace'owi przypisano tylko jeden zarzut, jakim była dezercja z wojska. Mimo że kartotekę miał bogatą, żadna wina nigdy nie została mu udowodniona.

— Co się stanie z tymi policjantami z Frox Tof? — odważył się spytać Julian, przybierając ciekawską minę.

Ace wzruszył ramionami, nie zamierzając się tym przejmować. Odpowiedział mu Modliszka.

— Cóż, w najgorszym przypadku zakaz wykonywania zawodu, w najlepszym zawieszenie i degradacja w przypadku Fonta, a dla szczyli zakaz obejmowania wyższych stanowisk. Życie — rozłożył szeroko ręce, po czym przeciągnął się i ziewnął. Adrenalina powoli zaczęła z nich schodzić, ustępując miejsca znużeniu.

— Ale nie powinno was to obchodzić — zapewnił Ace i dodał poważniejszym tonem, przypatrując się każdemu z nich z osobna. — Oni mają swoją pracę, my mamy swoją. Każdy robi swoją działkę jak najlepiej i ma w dupie innych. To musicie zrozumieć, o ile jeszcze tego nie zrobiliście.

— Ay, ay, Ace, to jeszcze dzieciaki, sporo jeszcze się muszą nauczyć, ale ręczę, że ja już tego dopilnuję — zapewnił Urs, niezdarnie salutując lewą ręką. Szybko zmienił ją na prawą, wylewając przy tym trochę piwa.

— W to nie wątpię. — Ace dopił swojego drinka i ociężale wstał z kłody. Podał Toxi rękę, a ona chwyciła ją, również podnosząc się. — Możecie bawić się do rana, piwniczka jest wasza. Poczujcie dzięki temu przedsmak czegoś większego. — Uśmiechnął się tajemniczo, puszczając oczko do Kłopocków, po czym wraz z Toxi skierował swoje kroki do budynku, bynajmniej nie w celu spania.

Kłopociki nie siedziały jednak długo, bo oni najbardziej odczuwali nagły spadek pobudzającej adrenaliny. Po trzeciej, gdy niebo zaczynało tracić swój intensywnie granatowy odcień, wszyscy zgodnie uznali, że należy im się wypoczynek. Na odchodne Urs, bełkotliwie przekazał im to czego zapomniał zrobić Ace: oficjalnie powitał ich w drużynie.

~***~

Na trzynastym piętrze Night Sky w siedzibie Biura życie toczyło się tak jak zwykle — stażyści latali jak koty z pęcherzem próbując się rozdwoić, aby podołać ilości zadań; przed ósmą rano grupa starych wyjadaczy stała przed ekspresem do kawy po poranny zastrzyk energii; trzy dziewczyny z recepcji od początku zmiany odbierały mniej lub bardziej ważne telefony i oddelegowywały interesantów do właściwych pokoi.

Do jednego z nich, położonego na końcu korytarz z dala od całego rozgardiaszu żwawym krokiem zmierzała podinspektor Nakane. Odpowiadała zdawkowo i mechanicznie na powitania, nie zatrzymując się na minutkę rozmowy, jak to miała w zwyczaju, aby dbać o relacje z innymi agentami. Doszła do pokoju z tabliczką GENERALNY INSPEKTOR ZACK CALLEAN i zamiast kulturalnie zapukać, ona niemal wyważyła drzwi.

Siedzący za Biurkiem Zack nawet nie podniósł wzroku znad klawiatury, doskonale wiedząc, że tylko jedna osoba była na tyle szalona, aby wpadać nieproszona do jego gabinetu.

— Zakładam, że już wiesz — zaczęła Nakane, podchodząc do biurka. Zerknął na nią przelotnie, nie przestając stukać palcami w klawisze. — Twoje nieszczęsne BMW stoi tu od szóstej rano.

— Widzę, że Antos ma za długi język na tej ochronie — mruknął do siebie, przeczesując wzrokiem tekst.

— Do rzeczy! — Nakane opadła ciężko na stojący przy biurku fotel. — Zrobili to.

Dopiero wtedy Zack oderwał wzrok od monitora i zawiesił go na twarzy Nakane.

— Ślad się po nich rozpłynął, nie ma żadnych dowodów obciążających, nic. Na chwilę obecną nie dotarła do nas żadna oficjalna informacja, więc na dobrą sprawę nic o tym nie wiemy.

— Zapieprzyli towaru jak dla małego wojska, Zack.

— Wiem — odpowiedział, wracając wzrokiem do ekranu laptopa.

— I nie martwi cię to?

Spojrzał na nią przelotnie.

— Na razie cieszę się, że nasz drużyna nic nie spieprzyła — burknął, zdając sobie sprawę, jak wiele ryzykowali. Dla tej zgrai nic nie znaczyło, dla nich, dla rządowej agencji liczyło się wszystko. — Dopóki Busterrix nikogo nie zabije, nie interweniujemy.

— Zostawiliśmy z nim bandę dzieciaków.

— Od kiedy martwisz się o agentów?

— Wypraszam sobie! To JA przede wszystkim się o nich troszczę. Zdążyłam polubić tą zgraję, mogliby być z nich dobrzy agenci.

Zack pokręcił z niedowierzaniem głową i wymownie spojrzał na drzwi.

— Na razie czekamy na sygnał od Thifer. Masz coś jeszcze? — zapytał, gdy Nakane nie zbierała się do wyjścia.

— A i owszem — odparła z nieukrywaną dumą. — Nazwij mnie wiedźmą, ale wiem, kiedy Busterrix uderzy i zechce porwać Ragnarsonka. — Poczekała na relację przełożonego, lecz Zack jedynie uniósł wysoko brwi. Nakane pochyliła się konspiracyjnie do przodu. — Z moich źródeł wynika, że za trochę ponad dwa tygodnie klasa Leonarda ma jechać na 3-dniową wycieczkę do Orlo w Trzecim Okręgu. Pani Premier niezbyt chce puścić syna, bo nie będzie mogła mieć nad nim kontroli, wiadomo. Podejrzewam, że Leoś może mimo to zerwać się z łańcucha i pojechać. Dla Busterrixa to może być wielka szansa.

— Twoje źródło to szklana kula? — spytał z powątpiewaniem Zack.

— Nope.

— Więc?

— Magik nie zdradza swoich sekretów. Zapewniam jednak, że to ktoś z bliskiego środowiska Ragnarsona, więc info jest sprawdzone.

Zack westchnął, nie widząc sensu w dyskusji. Gdy Nakane wyszła wbił wzrok w kalendarz wiszący na ścianie. Czyli już za niespełna trzy tygodnie wszystko się rozstrzygnie. Albo straci posadę albo wreszcie wybije na wyższy szczebel. Szanse były równo rozłożone, a wszystko spoczywało na barkach utalentowanych przestępców. 

¯·.¸¸.·´¯·.¸¸.->-.¸¸.·´¯'·.¸¸.·´¯

*whirl - w przenośni zakręcenie kołem ruletki lub po prostu wir


Komentarze

Popularne posty