[ 08 • donk bet • ]
Pierwszy Okręg, Dystrykt 1
13. piętro wieżowca Night Sky, siedziba BSN
23 dni do godziny Zero
Biuro do Spraw Niewyjaśnionych powstało kilka dekad temu, kiedy okazało się, że szare policyjne koty nie radziły sobie z rozwiązywaniem problemów jakie sprawiały grube, przestępcze szczury. Za aprobatą ówczesnego Ministra Bezpieczeństwa oraz Premiera Norderii nowy organ stanął na równi z policją i zaczął ją wspierać. Bardzo szybko jednak zwykłe wspieranie przestało zadowalać dwóch założycieli Biura — nie chcieli być kolejną instytucją nierozerwalnie związaną z policją i wykonującą za nich brudną robotę.
Nowelizacja szybko weszła w życie i po raptem pięciu latach BSN wskoczyło w rządowej hierarchii o szczebel wyżej, poszerzając tym samym zakres swoich uprawnień i zasięg terytorialny. Od tamtej pory funkcjonariusze Biura — później znani już jako agenci i inspektorzy BSN zależnie od stanowiska — porzucili denną robotę łapania pospolitych złodziei i rzezimieszków, a zajęli się chociażby ochroną ważniejszych osobistości, przeciwdziałaniu zamachom terrorystycznym, rozbrajaniu karteli narkotykowych i pilnowaniu degeneratów, którzy przywdziewali owcze skóry, lecz nigdy nie zrezygnowali z przestępczej ścieżki.
W ciągu kilkunastu lat od założenia, Biuro rozrosło się na całą wyspę, mając po jednej głównej siedzibie w każdym Okręgu; wszystkie natomiast znajdowały się pod koordynatą głównej jednostki mieszczącej się w sercu Brightmoore, w pierwszym Okręgu. Dowództwo nad tą jednostką w wieku zaledwie 27 lat objął prawnuk założyciela BSN — Zack Callean.
I bardzo szybko pokazał, że swój awans ze zwykłego podinspektora zawdzięczał nie koligacjami rodzinnym, a własnej ciężkiej pracy, upartości i co ważne w tej pracy — przebiegłości. Na dobrą sprawę, wysoka wydajność całej instytucji zawdzięczana była młodemu Calleanowi, który utrzymywał wszystko w ryzach. Pozwalało mu to działać niemal wedle własnego upodobania, pozostając jednak w cieniu, działając po cichu, aby nie drażnić Ministerstwa Bezpieczeństwa, które na ich instytucje było od zawsze cięte. I tak w skrócie można by określić cały plan dotyczący Leonarda Ragnarsona — działać tak, aby nie narobić rabanu.
Wbrew pierwszym wyobrażeniom misja Drużyny Kłopotów nie była wielką improwizacją, a jedynie małą. Fakt — sam skład ekipy został wybrany w dosyć przyspieszonym tempie, bo informatorzy dostali raptem pięć dni na dowiedzenie się o nowych rekrutach wszystkiego, co niezbędne. Wpierw nie miało to być konieczne, lecz pierwotny skład drużyny składający się z profesjonalistów został spalony, gdy okazało się że dowódca jednostki miał udział w aresztowaniu jednej osoby z bandy Busterrixa. Padło więc na byłego złodzieja, poborcę haraczu, dwóch hakerów i nielegalnego przemytnika i tylko sam Callean znał logikę, która trzymała pieczę, aby cała misja nie poszła w diabły.
— To już niemal trzy dni, jak Kłopociki wyruszyły w teren — zauważyła Megan Nakane, oficjalna prawa ręka Zacka i nieoficjalny zastępca. Siedzieli w jednej z sal konferencyjnych, niedostępnych dla niewtajemniczonych, jako że w środku mieściły się wszelkie akta dotyczące misji. Prócz dwójki inspektorów w operację były zaangażowane jeszcze cztery osoby.
Callean oderwał wzrok od panoramy budzącego się ze snu Brightmoore, która rozchodziła się z trzynastego piętra wieżowca Night Sky. Spojrzał wymownie na inspektor, która siedziała jak u siebie z nogami na stole, wcinając na śniadanie jogurt.
— Coś sugerujesz? — zapytał obojętnie, zajmując miejsce przy długim stole. Rozsunął papiery, aby ostrożnie postawić kubek z gorącą kawą na blacie. Dochodziła dopiero ósma rano, a oni od dwóch godzin byli w pracy, mimo że nikt o zdrowych zmysłach nie pracował w soboty, jeśli nie musiał. Jogurt naturalny i mocna czarna kawa, to był ich starter na dobre rozpoczęcie dnia, który i tak nie mógł być dobry.
Nakane nie ruszając się z miejsca rzuciła zgniecionym opakowaniem w stronę kosza na śmieci, lecz nie trafiła. Syknęła pod nosem, ale nie zamierzała poprawiać. Usiadła za to prosto, opierając łokcie o blat.
— No nie wiem, jakaś taka cisza w eterze.
— Już nie snuj tak czarnych wizji — burknął pod nosem, zabierając się za przeglądanie jakiegoś raport, który znał na pamięć.
— Od kiedy to z ciebie taki optymista? — zaśmiała się, podchodząc do kosza i poprawiając wrzutkę.
W głębi duszy wiedziała jednak, co motywowało Calleana, co motywowało ich wszystkich. Powodem było to, co zawsze starali się chronić: społeczeństwo. Niepotrzebna panika dotycząca osoby publicznej jaką był syn Premier, stanowiła najgorsze ognisko zapalne. Dlatego Biuro działało w tajemnicy. Na chwilę obecną nawet bez zgody Ministerstwa Bezpieczeństwa, które jako organ nadrzędny nadzorowało wszystkie ich akcji.
Mieli doświadczenie w tego typu misjach; w końcu już nie jeden raz chronili ważne osobistości, w tym polityków i celebrytów (najgorszy sort klienta). Tym razem chodziło jednak o kogoś ważniejszego — o dziedzica fortuny Ragnarsonów. Jedynego dziedzica.
Callean zdawał sobie sprawę, że jak coś się sypnie, odpowie za to głową, zwłaszcza, że nie zwrócił się do organu nadrzędnego z prośbą o start misji. Lecz ta operacja stanowiła swoisty bunt całego Biura — chcieli wreszcie pozbyć się krótkiej smyczy, na jakiej trzymało ich Ministerstwo. Smyczy z obrożą kolczatki. Bo nieważne co zrobili, MB zawsze potrafiło znaleźć powód, aby się do nich przywalić.
Megan Nakane znała Zacka już kilka ładnych lat, nigdy jednak do końca nie potrafiła rozgryźć tego, co siedziało pod tą czarną czupryną. Wiedziała jednak, że gdy szef coś robił, robił to porządnie i bez zbędnego cackania. Tym właśnie umocnił swoją pozycję jako Inspektor BSN Pierwszego Okręgu. Dlatego przyznała mu rację, gdy opowiadał jej o swoim planie. Przekonało ją raptem jedno zdanie, jakże trafne:
"Jeśli chcesz przeciągnąć przestępcę na swoją stronę i kazać tańczyć, jak ty grasz, zagroź mu zabraniem tego, co dla niego najcenniejsze — wolności."
Człowiek postawiony pod ścianą potrafił dokonać niesamowitych rzeczy, a co dopiero przestępca, mający tylko dwie karty: albo wolność i współpraca, albo niesubordynacja i więzienie. Ani Callean, ani Nakane nie przewidywali zdrady ze strony Drużyny Kłopotów. Zbyt długo mieli styczność z przestępczym półświatkiem, aby nie zacząć myśleć jak przestępcy. Dzięki temu przekonali się też co dla takich ludzi jest najcenniejsze. I jak skutecznie — i boleśnie — im to odbierać. Dzięki temu Biuro miało tak wysoką skuteczność.
— Nie jestem pewna tylko jednego — zaczęła Nakane, gdy przesiedzieli kilkanaście minut w ciszy, zatopieni we własnych myślach. Kontynuowała, gdy Zack spojrzał na nią przenikliwymi, błękitnymi oczami. Odwzajemniła się tym samym spojrzeniem. — Czy nie ufamy im za bardzo? — spytała cicho, pochylając się lekko do przodu.
Oboje mieli silne spojrzenia, nawykłe do wwiercania się na wskroś w umysły kryminalistów, aby wyciągnąć od nich niezbędne informacje. Nakane wykorzystała tą cenną umiejętność, aby w oczach Calleana doszukać się odpowiedzi.
Każdy z Kłopocików miał coś na sumieniu, większe i mniejsze grzechy. Większość z ich spraw nadawała się do roboty dla zwykłej policji. Jednak to właśnie Biuro trzymało ich w garści. Czy pozwolą im od tak odejść po zakończeniu misji? Czy raczej przekażą w ręce wymiaru sprawiedliwości i podbiją wskaźnik spadku przestępczości?
Zack otwierał już usta, lecz wtem rozległ się dźwięk starego smartfona, leżącego na stosie papierów. Megan zerwała się i chwyciła aparat; na jej ustach wykwitł lekki uśmiech, a z serca spadł kawałek głazu. Na ten numer kontaktować miały się Kłopociki z informacjami o przebiegu misji. A to był pierwszy, najważniejszy telefon — dawał BSN znak, że ich drużyna została zaakceptowana przez Busterrixa, a misja Leonarda Ragnarsona rozpoczęła oficjalny bieg.
•••
Trzeci Okręg, Dystrykt 4
Frox Tof,
23 dni do Godziny Zero
Miasteczko powoli budziło się do życia, gdy spacerowała jeszcze pustymi ulicami. Była sobota, godzina wpół do dziewiątej — nikt o zdrowych zmysłach nie wychylał nosa spod ciepłej kołdry w ten chłodny, wczesnowiosenny weekend.
Nikt prócz Kelly, która w nocy i tak nie zmrużyła oka. Wstała już o siódmej i wyszła z akademika, nie budząc nikogo. Oficjalnym powodem była rutynowa rozgrzewka, polegająca na kilku kilometrowym biegu; w końcu kondycja sama się nie zachowa. Drugi, nieformalny powód, który znała tylko ona i reszta Kłopocików — gdy zostaną przyjęci do Busterrixa mieli poinformować Biuro, które przez trzy dni siedziało jak na szpilkach, nie wiedząc, co się z nimi dzieje. Rola łącznika przypadła Kelly. Została przegłosowana, a za główny argument uznano jej zdolności nie zwracania na siebie uwagi.
Niezbyt cieszyła ją rola kreta w kretowisku pełnym innych przyczajonych kretów, nie miała jednak jak polemizować. Keith uznał, że lepiej nie przeciągać cierpliwości Biura. Jako nadzorca drużyny przekazał jej co ma powiedzieć.
— Wspominać o niebieskim bimbrze? — zapytała, bo tak ochrzcili dziwny specyfik jaki zakupił Ace.
— Nie zaszkodzi; niech wiedzą, jak najwięcej.
Fakt, wszystko stawało się coraz bardziej szalone. Wpierw przy procesie asymilacji rozkaz wycelowania z broni do bezbronnych ludzi. Teraz plan skoku na konwój policyjny. Co będzie dalej?
Przystanęła przy przejściu dla pieszych, łapiąc oddech. Złudna nadzieja, że chociaż przebieżka pozwoli jej poukładać porozrzucane wnioski rozpłynęła się wraz z parą, jaka wydobywała się z jej ust.
— Mamy przesrane — mruknęła, przechodząc na drugą stronę jezdni. Dyskretnie, pod pretekstem poprawienia fryzury, odwróciła się, aby upewnić się, czy nikt jej nie śledził, w koło nie było jednak żywej duszy.
Frox Tof było chyba jednym z najmniej zaludnionych miasteczek trzeciego okręgu. Niby życie toczyło się tu normalnie, lecz wszystko wydawało się dziać dwa razy wolniej. Ludzie byli jakby otumanieni; może od dymu, jaki unosił się z kominów w części przemysłowej, która stanowiła główne miejsce zatrudnienia dla połowy populacji.
O tej porze wszyscy jeszcze spali, a ulice i chodniki były opustoszałe; nawet kot nie wychylił nosa zza śmietnika. Warunki niemal idealne do krótkiej rozmowy.
Nie zatrzymując się, wyjęła z kieszeni kurtki telefon i otworzyła tylną klapę. Do lewej kieszeni spodni schowała swoją kartę, z kolei z prawej wyciągnęła jedną z kilkunastu kart sim; każdy miał po kilka. Ta mogła być zarejestrowana na 70-letnią babcię mieszkającą w Meksyku. Na nowo odpaliła telefon i wybiła numer, który znała na pamięć.
Odetchnęła, zbierając się w sobie i powstrzymując przed kolejnym sprawdzeniem, czy nie była przez nikogo śledzona. Wybrała numer i przyłożyła telefon do ucha. Nie minęły nawet dwa sygnały, gdy po drugiej stronie usłyszała głos Inspektor Nakane:
— Jak dobrze wiedzieć, że żyjecie!— przywitała się radośnie, a Kelly mimowolnie prychnęła. Ta kobieta była ewenementem; mogła to stwierdzić raptem po tygodniu znajomości.
— Szykowaliście już zbiorową mogiłę?
— Gdzie tam, to mamy już dawno przygotowane. — Kelly uniosła brwi i dosłyszała jak Callean ruga Inspektorkę.
— Dobra, dobra Zack, bo ci żyłka pęknie. No już, jesteś na głośno mówiącym, spowiadaj się.
Opowiedziała więc wszystko od momentu spotkania z łącznikiem, po proces testowania ich lojalności, kończąc na wczorajszym spotkaniu. Podała każdy szczegół, który starała się zapamiętać, pomijając jedynie dwa: Ace'a i Ursa.
— Co teraz mamy robić? — spytała, desperacko szukając podpowiedzi, jak uczeń na teście z chemii.
— O której Busterrix zaplanował skok? — zapytała Nakane profesjonalnym, opanowanym tonem. Gdy usłyszała o planowanej napaści na policyjny konwój, natychmiast straciła ochotę na żarty.
— Konwój rusza z miasta o drugiej w nocy, więc pewnie zaczniemy wcześniej. Nie znam jeszcze szczegółów, Busterrix ich nie podał.
Przez chwilę było słychać jedynie dźwięk stukania paznokci o klawiaturę.
— Zgadza się, komisarz Mark Font z trzeciego okręgu zaplanował przeniesienie części asortymentu do innego posterunku na obrzeżach, gdzie przestępczość jest na wyższym poziomie, a środków do jej zwalczania brak — oznajmiła Nakane, której wystarczyły dwie minuty na sprawdzenie prawdziwości słów Thifer.
— Na pewno nie wyśle jednego samochodu, a cały konwój, taka procedura — dorzucił Zack, a Kelly mimowolnie usunęła się w cień, dając im pole do popisów. Ciekawiło ją co te zasrańce wymyślą.
— Będą co najmniej trzy samochody, minimum. Załadowany jedzie w środku, a szansa na przejęcie konwoju pojawi się tylko w dwóch przypadkach: przed wyjazdem z Frox Tof lub już po przyjeździe do Yalapeno.
— O drugiej w nocy ruch będzie praktycznie żaden — zarówno w mieście, jak i na komisariacie. Policjanci spokojnie załadują sprzęt i ruszą w trasę. Jaka odległość dzieli obie jednostki?
— Jakieś czterdzieści kilometrów, trochę ponad godzina drogi — odpowiedziała Nakane po szybkim researchu. — Trasa prowadzi głównie przez inne miasteczka, brak pustych pól na zasadzkę.
— Busterrix nie będzie chciał zwracać na siebie uwagi — uznał Zack. — Nie po to czai się jak pies na jeża. Na pewno nie spróbuje zdobyć ładunku siłą. Weźmy jeszcze pod uwagę ten... no...
— Niebieski bimber — podrzuciła Nakane. — Swoją drogą, świetna nazwa — zaśmiała się, po czym przełożony kontynuował:
— Najprostszym rozwiązaniem, moim zdaniem, będzie...
— Podszycie się pod policjantów.
Kelly milczała, bo Callean i Nakane działali jak dwa symbiotyczne boty, czytające sobie w myślach. Bała się, że jakakolwiek uwaga mogłaby zakłócić ich tryb działania.A mówiąc szczerze, była pod wrażeniem ich przebiegłości. Dopiero gdy usłyszała ich scenariusz, zdała sobie sprawę, jak bardzo może być prawdopodobny. Wystarczyły im zaledwie cztery minuty, by przeanalizować wszystkie informacje i ułożyć coś na kształt zarysu wizji Busterrixa. Po części musiała im oddać honor.
To, że cała banda ukrywała się w opuszczonym komisariacie świadczyło, że Busterrix chciał pozostać w cieniu. Gdyby napadli na konwój, nawet w środku nocy, wywołałoby to spore zamieszanie i nie przeszłoby bez echa. Musieli więc to zrobić od wewnątrz. Niebieski bimber mógł być bardzo użyteczny przy takiej dywersji; znieczulą policjantów, podszywają się pod nich... A osoby z innych samochodów? Przecież ich rozpoznają... Dodatkowo jak wejść do samego komisariatu bez podejrzeń? I jak wyjść?
Potrząsnęła głową, gdy zalała ją fala pytań bez odpowiedzi. Nie chciała na chwilę obecną ich wypowiadać, bo odpowiedzi na nie znajdzie pewnie dopiero przed samą akcją. Zrobiło jej się niedobrze z nerwów. Z ulgą zobaczyła, że jeden sklep otwiera swoje progi; miała ochotę na kawę lub coś słodkiego.
— Zgadzacie się na takie coś? — zapytała, przerywając w końcu burze mózgów agentów. — Gościu chce ukraść cały... samochód broni — ściszyła głos, gdy zbytnio się uniosła.
Po drugiej stronie zapadła cisza, Callean i Nakane pewnie przeliczali wszystkie argumenty. Odpowiedź jednak była prosta.
— Róbcie co mówi Busterrix — zawyrokował Callean, a jej gardło ścisnęło się i nagle straciła ochotę na śniadanie.
— Od tak pozwolicie ukraść tyle...
— Każdy wasz sabotaż będzie podejrzany, zwłaszcza, że jesteście w bandzie od ilu, trzech dni? Nie, nie możecie się wychylać.
— No właśnie, od trzech dni, nie uważacie, że to trochę za szybko? — odważyła się wyrazić swoje zdanie.
— Busterrixa może się wydawać, że działa w pośpiechu, lecz na pewno ma wszystko dopięte na ostatni guzik — zapewniła Nakane, lecz Kelly nie poczuła się ani trochę uspokojona.
— A jeśli nie? — upierała się Thifer. — Co jeśli mamy być mięsem armatnim?
Po drugiej stronie zapadła cisza i Kelly sądziła, że straciła połączenie.
— Nie wychylajcie się i róbcie to, co do tej pory; świetnie wam idzie — powiedziała na otuchę Nakane, jednak ani trochę optymistycznym głosem. — Będziemy w kontakcie.
Po czym rozłączyła się nagle i szybko. Kelly przez chwilę wpatrywała się w czarny ekran, w którym odbijała się jej twarz. Następnie zamieniła kartę na nową, a jednorazową zgniotła w palcach i wrzuciła do najbliższej studzienki.
Nie chcąc na razie przetrawiać tego, co usłyszała, weszła do sklepu z zamiarem kupienia wody. Zatrzymała się jednak w progu, widząc przy najbliższej półce znajomą twarz.
— O Kelly, co tu robisz tak wcześnie? — zapytał Urs, pakując do koszyka płatki zbożowe. Przez jedną straszną chwilę sądziła, że ją śledził i słyszał wszystko, lecz potem zreflektowała się, że jego zdziwienie było szczere, a on sam nie miałby fizycznej możliwości wejść do sklepu niezauważony.
— Biegam z rana — odpowiedziała, wybierając z półki pierwszą lepszą butelkę wody. — A ty, robisz za gosposie? — spytała nie bez przekąsu, widząc jak Deymour robi w sobotę z rana zakupy dla całej rodzinki.
Urs zaśmiał się pod nosem, lecz był jakiś nieswój; nie odparł żadnym przytykiem w jej stronę. Zrobili wspólnie szybko zakupy, Urs zapłacił za jej wodę i gdy wyszli ze sklepu odważyła się zapytać:
— Przejmujesz się dzisiejszą... akcją? — zapytała ostrożnie, gdyż wybiła godzina 9 i ludzie powoli zaczęli wychylać nosy z czterech ścian.
Urs zaśmiał się z przymusem, kręcąc głową.
— Nie to, że przejmuję... po prostu lubię mieć wszystko dokładnie zaplanowane, a Ace wyskoczył z tą akcją dosyć niespodziewanie — przyznał, a ona dostrzegła okazję do zaciągnięcia języka.
— Nie wspominał nic o dalszym procesie naszej adaptacji? — udała zdziwienie.
— Jeszcze się przekonasz, że Ace jest typem carpe diem; nie przejmuje się czy za tydzień nas nie namierzą i nie będziemy musieli spieprzać w podskokach.
— Od zawsze lubiłeś planować, więc czemu wybrałeś sobie szefa, który wiecznie improwizuje? — zapytała swobodnie.
Przystanęli. Może było to zbyt osobiste pytanie, może się rozpędziła... Urs jednak ostatecznie uśmiechnął się dobrotliwie i ruszył dalej.
— Życie plecie różne scenariusze. Ot, chociażby my teraz. Nigdy nie sądziłem, że kiedyś jeszcze los skrzyżuje nasze drogi i to w takich okolicznościach!
— Taaa, los bywa przewrotny — przyznała, trąc kark.
Tym razem to Urs momentalnie dostrzegł, że Kelly przygasła, i odwrócił sytuację.
— A ty? Dlaczego wybrałaś tę ścieżkę?
Nie nawiązała z nim kontaktu wzrokowego, mimo to kontynuował uparcie:
— Obrabowałaś już wszystkich bogaczy w City, że zaczęłaś szukać innego "zatrudnienia"? Czy chciałaś poczuć powiew czegoś świeżego? — drążył.
— To... skomplikowane — odparła ostrożnie, czując, że wkracza na bardzo śliski grunt. Tu będzie balansować na krawędzi kłamstwa i prawdy, musiała uważać, aby nie zatrzeć granicy.
— To może kawka z rana na poprawę pracy mózgu? — zaoferował żwawo i nim zdążyła zaprotestować, zaciągnął ją do wcześnie otwartej kawiarni. Poczuła się dziwnie, gdy postawił jej kawę i jeszcze dziwniej, gdy usiedli przy stoliku przy oknie z widokiem na ulicę.
Z boku wyglądali jak para przyjaciół lub kochanków, która zrobiwszy z rana zakupy postanowiła umilić sobie czas w kawiarni. Kelly czuła się przez to niekomfortowo, zwłaszcza w towarzystwie Ursa.
Poznała go, gdy razem z Estheimem postanowili organizować wypady na dalsze okręgi. Okoliczności ich spotkania były dość nietypowe — Urs próbował ich okraść, a oni jego. Gdy odkryli, że działają w tej samej branży, postanowili nawiązać współpracę. We trójkę mogli wskoczyć na wyższy poziom i przenieść swoją działalność do zamożniejszych dzielnic. Tworzyli zespół przez zaledwie dwa miesiące, ale jak to ujął sam Ace: nic tak nie zbliża jak wspólne skoki.
— Wnioskuję, że to jednak ty bardziej się stresujesz — odezwał się w pewnym momencie, gdy w ciszy zdążyli już wypić połowę swoich napojów.
Zerknęła na niego znad kubka, pociągając spory łyk kawy.
— Ten typ akcji będzie dla mnie czymś nowym — przyznała. — Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się obrabować policyjnego konwoju.
— Zawsze to jakieś nowe doświadczenie! — uznał wesoło, dopijając swój napój. — Nie wiem jeszcze, jaką rolę Ace dla was przewidział, ale pewnie się sprawdzisz.
— Słodziłam już kawę, więc przestań mi cukrzyć.
Zaśmiał się szczerze, odstawił kubek na koniec stołu i pochylił się do przodu. Wpatrywał się w nią tak długo, aż w końcu podniosła na niego wzrok.
— Pamiętasz nasz skok, ostatni? — Nie musiała odpowiadać. — Apartament, który okradliśmy należał do Ace'a.
Kelly zachłysnęła się kawą i spojrzała z niedowierzaniem na Deymour.
— Ale...
— Tak, mieszkanie było zapisane na kogoś innego, ale oficjalnym właścicielem był Ace. Możesz sobie tylko wyobrazić, jak mnie powitał, gdy otworzył drzwi i zobaczył, że to ja tam siedzę. Podpowiem: dokładnie tak, jak ciebie wczoraj.
Uśmiechnął się lekko, po czym wzruszył ramionami.
— Ale gdyby nie to, nigdy bym go nie poznał, a to najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Doskonale wiesz, jak wyglądało moje życie jeszcze trzy lata temu — brak celu, skok za skokiem, a od czasu do czasu trochę trawki na wyluzowanie. A Ace, zamiast dzwonić po gliny, zaproponował mi współpracę. I oto jestem.
Musiała wyglądać komicznie, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami, z ustami na wpół umoczonymi w kawie. Boże drogi, czy powinna coś odpowiedzieć na tę wzruszającą historię, przytulić go, wylać mu resztę kawy na głowę?
— Dlatego nie martw się, między nami wszystko w porządku — zakończył, na co ponownie nic nie odpowiedziała. Zamurowało ją jeszcze bardziej, gdy sięgnął do wewnętrznej kieszeni beżowego płaszcza i wyciągnął małe zawiniątko. — Na zgodę. — Uśmiechnął się szeroko i przesunął przedmiot w jej stronę.
Sięgnęła po pakunek i rozerwała papier. Lampy kawiarni odbiły się od wypolerowanej, złotej zapalniczki.
Zgubiła ją podczas ostatniej akcji z Ursem — upadła jej w trakcie kłótni i potoczyła się pod komodę. Miała dla niej ogromną wartość sentymentalną. To był pierwszy przedmiot, jaki ukradła w wieku sześciu lat, jej swoisty amulet szczęścia. Sądziła, że nigdy więcej go nie zobaczy, a tymczasem Urs po prostu jej go zwrócił. Co oznaczało, że trzymał ją przez cały ten czas, licząc, że któregoś dnia nadarzy się okazja, aby ją zwrócić.
Powoli uniosła wzrok na Deymoura.
Przed sobą miała zupełnie innego człowieka. Ten, którego znała, siedział w mentalnym więzieniu za tamten skok. Teraz patrzyła na kogoś, kto był zmienny jak wiosenny wiatr. Kogoś, z kogo mogła uczynić zarówno arcywroga, jak i sojusznika.
I kogoś, kogo ponownie okłamie.
*donk bet - "Donk” to slangowe określenie na słabego gracza = zakład, który kiedyś był uważany za coś, co robią tylko gracze bez pojęcia. W nowoczesnym pokerze uznawany za sposób zmylenia przeciwnika
Komentarze
Prześlij komentarz