środa, 4 maja 2022

[ PR ] 06 • nowa rzeczywistość posrana niczym matrix •



Trzeci Okręg, 


opuszczona Akademia Policyjna 


 Czterdzieści dwa dni do Godziny Zero




Milczeli przez całą drogę do nowego punktu. Urs wpakował ich w czarnego vana, sam zajął miejsce za kierownicą i ruszył w trasę, jakby była to rodzinna wycieczka; jakby zaledwie pół godziny temu nie kazał wycelować im bronią do bezbronnych ludzi i pociągnąć za spust.


Po całej tej akcji nie zająknął się nawet słowem, co zamierzał zrobić z przegranymi. Wygranym z kolei nakazał zabrać ich rzeczy z pokoju, w którym się obudzili i podążać za nim. Niedobitków, którzy nie zdali testu od tak odprawił, nie przejmując się zanadto co zrobią. Ewidentnie miał to gdzieś. Zresztą, jego misja było dostarczenie nowych rekrutów, a nie martwienie się o przegrywów. 


Całą trasę do nowej tajnej bazy nucił wesoło pod nosem w rytm dźwięków wydobywających się z radia. Nie poświęcał dużo uwagi drodze, którą znał na pamięć; bardziej skupiał się aby od czasu do czasu rzucać ukradkowe spojrzenia nowym nabytkom we wstecznym lusterku. 


Były to nad wyraz różne okazy; zakładał że najlepiej poradzą sobie dwa posiłki. W połowie miał rację, lecz to mulat dotarł jako pierwszy a jego kolega o ognistych oczach jako trzeci. Wyprzedził go niepozorny okularnik o białych włosach. Daymour najmniej oczekiwał od drugiego rudego chłystka, który wedle jego przypuszczeń ledwie zdążył. Ale najbardziej Urs trzymał kciuki za Kelly Thifer. Jakże się zdziwił, gdy zobaczył jej cv wśród nielicznych zgłoszeń! Tyle czasu, ile to już lat, ah tak, przeszło cztery lata minęły od ich ostatniego spotkania. Rozstali się pospiesznie i bez pożegnania, cieszył się więc że miał okazję odnowić tę znajomość. I wyjaśnić stare kwestie. 


Z kolei nowym rekrutom ciężko było uwierzyć w to co właśnie się stało. Zbyt wiele sprzecznych emocji w nich buzowało aby mogli je swobodnie określić. Jedno jednak wiedzieli i czuli to samo  – zbyt prędko musieli odwalić improwizację. Callean wrzucił ich od tak na głęboką wodę jakby byli wieloletnimi agentami Biura i wiedzieli doskonale jak wybrnąć z najdziwniejszych sytuacji. 


Musieli jednak patrzeć na sprawy optymistycznie  – przeszli dalej, dostali się do bandy Busterrixa dzięki czemu mieli jeszcze okazję uniknąć długiego więzienia, hura. O ile do tego czasu nikt nich nie zginie. 


W końcu samochodem szarpnęło a koła zatrzymały się. Urs odwrócił się w ich stronę z szerokim uśmiechem. 


 – Proszę wycieczki, dotarliśmy!  – zakomunikował wesoło i wyskoczył z samochodu, szybko podbiegł od drugiej strony i otworzył im drzwi niczym zawodowy szofer. 


Zmierzchało, gdy wyszli na żwirową ścieżkę. Ich oczom ukazała się… stara akademia policyjna. 


 – O ironio  – mruknął cicho Kai, spoglądając po, na pierwszy rzut oka, opuszczony, ale w miarę zadbanym budynku. 


Urs zarechotał cicho, podążając za ich spojrzeniem. 


 – Przygarnęliśmy ten budynek gdy cztery lata temu zamknęli tutejszą akademię ze względu na niskie zainteresowanie szkoleniem się w dziedzinie stróży prawa. Nie dziwię się, przesrana robota, o wiele lepiej być po przeciwnej stronie barykady.  – Puścił do nich oczko i skierował swoje kroki ku wejściu, a oni ruszyli za nim niczym cicha szkolna wycieczka. 


 – Wróciliśmy!  – zaanonsował Urs, gdy weszli do holu, w którym stała pusta recepcja, w której jednak działał monitoring; potwierdzały to trzy monitory i laptop., ustawiony na szerokim biurku. Budynek musiał więc być w pełni obserwowany, mimo że nikt nie pełnił warty.

Urs  sam z niesmakiem rzucił okiem na puste stanowisko recepcyjne; ktoś ewidentnie nie dopełnił obowiązków. Jego głos rozniósł się po niezagospodarowanej przestrzeni, po której za chwilę rozniósł się również dźwięk obcasów. 


Na schodach wiodących na piętro pojawiła się młoda kobieta robiącą za chodzący szkicownik  – ubrana w czarny ciasny top odsłaniający długie i zgrabne nogi na każdym calu ozdobione tatuażami. Farbowane zielone włosy ścięte do ramion okalały ostrą twarz o silnym spojrzeniu czarnych oczu, ciskających gromy. 

 – Nie musisz się tak drzeć, słychać cię i na strychu  – rzuciła, ostentacyjnie rzując gumę. 


 – Odbiję piłeczkę  – czemu nikt nie siedzi na monitoringu?  – odparł, splatając dłonie niczym nadonsany nauczyciel. 

 

– Błagam cię, wolę oglądać Netflixa w łóżku  – prychnęła i zerknęła ponad ramieniem Ursa ( w obcasach była mu równa) na nowy narybek.  – Długo się wam zeszło  – zmieniła temat, uznając poprzedni na bezsensowny. 


Urs jakby zapomniał o poprzednim temacie a na jego twarzy z powrotem wykwitł uśmiech. 


 – Pokazywałem im po drodze okolice, te nasze piękne puste ulice i szczere pola są nad wyraz cudowne prawda?. Anyway! Moi drodzy, to Toxi, trzecia ręka zaraz po mnie w dowodzeniu. 


Toxi prychnęła głośno, opierając dłonie na biodrach. 


 – Chciałeś powiedzieć –

 – Może byś się chociaż przywitała  – rzucił z udawanym oburzeniem, wiedząc jak bardzo Toxi była drażliwa na temat ważności w hierarchii. Puścił jej oczko i nakazał uśmiech. 

 – Siema  – odparła jedynie, obrzucając ich krótkim spojrzeniem i nie tracąc energii na niepotrzebne emocje. Gdyby naprawdę byli świeżym mięsem armatnim w postaci rekrutów do akademii policyjnej, ona robiła za nadzorującego sierżanta. W zasadzie, o ironio, niemal się zgadzało.


Toxi czyli tak naprawdę Felicia "Toxita" Terrens, 24-latka, która łączna ilość wyroków opiewała na okres ponad pięciu lat. Wielokrotnie karana, zaczynała od drobnego chuligaństwa kończąc na podkładaniu bomb pod komisariaty policji. Z Ace'm znała się w zasadzie od tak zwanego dzieciaka i to jemu zawdzięczała miejsce w ekipie, mimo że mając silną pięść sama by sobie utorowała do niej drogę. 



 – Ace'owi wypadło coś w sąsiednim mieście więc nie zdąży dzisiaj wrócić  – zakomunikowała, gdy ruszyli długim korytarzem przed siebie. Urs zrównał z nią krok wyginając usta w dziubek. 


 – Oh… szkoda myślałem że zapoznam nowy narybek z naszym rekinem.

 

 – Nie sraj się, będzie jeszcze okazja. W końcu spędzimy ze sobą trochę czasu  – odwróciła się przez ramię, uśmiechając się do nich ni to przyjaźnie ni to jadowicie. Zatrzymali się przy podwójnych drzwiach.  – Na razie czujecie się jak u siebie czy coś takiego, Urs jest waszą niańką więc wszelkie dąsy do niego, mnie gówno one obchodzą. Widzimy się jutro na śniadaniu, śpię w ostatnim pokoju na parterze z pistoletem pod poduszką, nie zapraszam.   – To powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i ruszyła w swoją stronę, kołysząc biodrami. 


 – Tym miłym akcentem Toxi chciała was zaprosić na kolację  – wytłumaczył Urs jak zwykle z optymizmem, otwierając drzwi do kuchnio-jadalni i wprowadzając ich do środka.  – Na pewno jesteście padnięci więc zjeździe szybką kolacje, a ja potem pokaże wam wasze pokoje, stoi? 


Przytaknęli w milczeniu i zasiedli do długiego stołu, który był zastawiony głównie pizzami i różnymi innymi fastfoodami, niczym co można by uznać za własnoręczne dzieło Toxi lub Ursa (i może to i lepiej).


 Gdy drzwi zamknęły się za ich przewodnikiem, a oni zostali sami, każdy z nich odetchnął głęboko, jakby cały czas wstrzymywali powietrze. Cole jednak przecząco pokręcił głową, aby nie zdradzali że się znają; kto wie czy nie ma tu jakiś kamer czy podsłuchu, skoro w wejściu stacjonowało pełne stanowisko do monitoringu. I tak zaszli dalej niż sądzili, nie mogli teraz tego spierdzielić, wybuchając śmiechem lub od razu zaczynając przyjacielską gadkę. Z powrotem byli zupełnymi nieznajomymi, których połączył dziwny los. 


Skończyło się więc na zapoznawczej kolacji; odegrali taką samą scenkę co kilka tygodni temu podczas szkolenia przez Biuro. Każdy z nich opowiedział coś o sobie, pozmyślał dlaczego postanowił dołączyć do bandy Busterrixa i tym podobne spraw, byle tylko nie zachowywać się podejrzanie. 


Po godzinie poczuli się już w miarę swobodnie, najedzeni i usatysfakcjonowani że pierwsza część planu przebiegła w miarę pomyślnie, nie wliczając kilku malutkich wpadek. 


 – Ciekawi mnie jedna rzecz  – zaczął Cole uznając że ten temat był bezpieczny. Odwrócił się w kierunku Kelly, celując w nią widelcem z nabitym kawałkiem kurczaka.  – Skąd znasz się z Ursem?


Kelly mimowolnie zmarszczyła nos, co nie uszło uwadze chłopaków. 


 – Czyżby jakiś dawny adorator?  – podsunął Jay, wymownie ruszając brwiami. Rzuciła mu wrogie spojrzenie, na co zasłonił się talerzem. 


 – Powiedzmy że… były partner w biznesie  – odparła wymijająco sądząc że to zaspokoi ich cierpliwość; nic podobnego. 


 – Ale czemu nie poznałaś go przy przeg-  – Kai dostał kurczakiem, który wcześniej miał zjeść Cole. Bucket rzucił mu groźne spojrzenie. Smith chciał powiedzieć, przy przeglądaniu akt, lecz w porę ich nieoficjalny szef zareagował. 


 – Czyli Urs też ma złodziejską przeszłość  – szybko pociągnął Julien, aby prędko zatuszować poprzedni temat. Smith odrzucił Bucketowi udko kurczaka.  


 – Mieliśmy kilka wspólnych misji, jak tylko przeprowadziłam się do City, tyle  – odparła wymijająco.


 – Które, jak wnioskuję, nie zakończyły się powodzeniem czy coś w tym stylu  – zauważył Cole, na co uciekła spojrzeniem w  stronę okna, gdzie na podwórzu było już zupełnie ciemno.   – Nie wydajesz się skakać z radości na jego widok.


Przed odpowiedzią na to pytanie wybronił ją sam wilk wywołany z lasu; Urs zajrzał do nich gdy zegar pokazał dziesiątą w nocy. Nie sądzili nawet że czas tak szybko upłynął. Daymour wszedł do środka, uśmiechając się przyjaźnie. 



 – Jak tam najedzeni? Mam nadzieję że tak, zwijajcie manatki, późno się zrobiło, a na jutro musicie być w pełni sił!  – zakomunikował i nie czekając na nich wyszedł na korytarz. 


 – Planujecie coś konkretnego?  – niewinnie zagaił Cole, równając krok z Daymourem. 


 – Nee, nic szczególnego, jutro przedstawię was Gromowi i Modliszce, których dzisiaj też nie ma, no i mam nadzieję Aceowi  – wyjaśnił i rzucił okiem na Bucketa, który szedł obok niego.  – Boże drogi, jedz mniej drożdży chłopie, bo się w drzwiach nie zmieścisz  – gwizdnął gdy okazało się że musi lekko zadrzeć głowę, aby spojrzeć mulatowi w twarz.  – Chciałbym zobaczyć twoje starcie  z Gromem, ale mógłby być ubaw  – zachichotał do siebie i przyspieszył.


Zatrzymali się na pierwszym piętrze, gdzie mieściły się pokoje, całe mnóstwo pokoi dla rekrutów. Urs wskazał dwa drzwi na lewo i dwa na prawo od schodów. 


 –  Jak się domyślacie nie wszystkie pokoje nadają się do użytku, wieć specjalnie przygotowałem te cztery dla chłopców, a Kelly, dla ciebie, wiedząc że nie przepadasz za tłumami, my dear,  przygotowałem pokój na końcu korytarza, pasuje?  – zapytał z nadzieją w głosie i iskierkami w oczach z niczym małe dziecko 

 – Pewnie  – odparła jedynie, udając że nie widzi wszystko mówiącej miny Jaya.

 

 – Rozpakujcie się, wykąpcie  – każdy pokój ma mini łazienkę!  – rozgoście, a jakbyście znaleźli karalucha to wołajcie


Chłopcy zdawkowo się pożegnali i zniknęli w swoich pokojach, do których Urs rozdał im klucze. Kelly zatrzymała się przed swoim, zerkając w głąb korytarza. Daymour czekał przy schodach, opierając o barierkę i  uśmiechając lekko. Uniósł brwi. Wywróciła oczami i skinęła na niego głową. Jakby tylko czekał na zaproszenie bo szybko podszedł do niej, trzymając ręce za plecami. Zatrzymał się, zachowując  pół metra dystansu, uparcie czekając aż poruszy ten temat. Doskonale wiedział, jak bardzo nie umiała wychodzić z inicjatywą.


 – Słuchaj, to co wtedy zaszło...  – zaczęła niezręcznie lecz od razu jej przerwał, jakby wcale nie chciał, żeby ona ciągnęła wątek. 


 – Ciiii, ci ci!  – szepnął, przykładając palec do ust. Spojrzał na nią z ukosa, zdmuchując jasny kosmyk z nosa.  – Od początku, jak tylko cię zobaczyłem, widziałem w twoich oczach to przerażenie, troskę o dawne czasy i to jak niezręcznie wyszło. Z początku myślałem, że między nami będzie bardziej niezręcznie, ale…To co było przeszłością, przeszłością pozostaje  – zawyrokował, rozkładając na boki ręce.  – Puszczam w niepamięć to co zaszło wtedy między nami. Puszczam w niepamięć tamtą grudniową, świąteczną noc i to jaki prezent mi sprawiliście. Byliśmy wtedy jeszcze małolatami, głupimi gówniarzami. Nie gniewam się na was. Ani na ciebie, ani na Estheima. 


Drgnęła lekko na dźwięk imienia partnera, nie dowierzając że Urs od tak jej to wybaczył. Chłopak jakby czytała jej w myślach, bo roześmiał się swobodnie. Nachylił się i położył jej dłonie na ramionach. Odetchnął i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej oczy o kolorze morskiej toni. 


 – Potrafię przejść do porządku dziennego nad przeszłością, ty też powinnaś. Wiem że wiele błędów z tego okresu byś naprawiła lecz już się nie da.  Zresztą, może powinienem wam podziękować, bo gdyby nie wy, nie poznałby Ace’a i nie znalazł tak świetnej, nowej ekipy. Więc zapomnijmy o przeszłości i skupmy się na tym co teraz, dobrze?  – uśmiechnął się szeroko ze szczerością w oczach, aż mimowolnie kącik jej warg też drgnął. W całej nowej aparycji Ursa tylko oczy nie uległy zmianie  – wciąż o barwie mlecznej czekolady nie miały w sobie ni grama nieszczerości, gdy Urs mówił prawdę.  Wyciągnął do niej dłoń.  – W końcu jesteśmy drużyną. Jak za starych dobrych czasów, prawda, Shira?


Odetchnęła I niechętnie, starając się tego nie okazywać  – uścisnęła mu dłoń. 


 –Tak, jak za starych dobrych czasów  – wysiliła się na coś co miało przypominać uśmiech. 

Urs, uradowany, mocno potrząsnął jej ręką, śmiejąc się, jakby spadł mu kamień z serca. Pożegnał się wylewnie, zaznaczając, gdzie mieścił się jego pokój i że w razie jakichkolwiek pytań, może walić do niego nawet o północy. 


Kelly podziękowała, lecz gdy zamknęła za sobą drzwi od pokoju, zrzuciła maskę, odetchnęła i zmarszczyła brwi.


Spotkanie dawnego kolegi po fachu mogło skończyć się w dwojaki sposób.  Z Ursem musiała postępować jak z wężem. Mogła go omamić grą, przekabacajac na swoją stronę. Lub zdenerwować i przypłacić za to życiem, gdyby wbił swoje jadowite kły w jej szyję. Musiała więc to tak rozegrać aby ugrać, a nic nie stracić. Urs mógł się okazać ułatwieniem jak i utrudnieniem tej misji. Misji, którą musiała skończyć dla Eshteima. A ktoś taki jak Daymour, nie miał prawa wypowiadać jego imienia. 






•••


1 komentarz: