Opuszczone magazyny,
Spotkanie zapoznawcze zakończyło się po godzinie. Drużyna Kłopotów, jak ochrzściła ich asystentka Calleana, opuściła salę w wisielczych humorach, co nie było niczym zaskakującym.
Wbrew własnej woli zostali wciągnięci w misję, która na pierwszy rzut oka wydawała się prosta niczym drut. Lecz im Callean podawał więcej szczegółów, tym ten drut coraz bardziej zmieniał się w kolczatkę. W skrócie: będą musieli gładko wkręcić się do ekipy Busterrixa, a potem równie gładko z niej spierniczyć, po drodze zgarniając Garmadona. I oczywiście nie dając plamy. Bo jeśli zawalą, Busterrix porwie dzieciaka. Gdy porwie dzieciaka, prawdopodobnie spróbuje przejąć władzę, zaszantażować rząd, albo dla fanu po prostu zabić gówniarza. A oni będą się temu przyglądać zza więziennych krat.
Od tego wszystkiego Kelly kręciło się w głowie, gdy przeglądała grubą teczkę odnośnie ich misji. Znajdowały się tam informacje o samym planie i jego ogólnym zarysie (bo gdy dostaną się do ekipy Busterrixa i tak pozostanie improwizacja) a także dane o ich przeciwnikach, czyli wesołej ferajnie. Kelly robiło się słabo, gdy czytała ich kartotekę – w jakiś dziedzinach byli mistrzami, a w czym kuleli, jaki mieli poziom w poszczególnych sztukach walki i jaką bronią najlepiej się posługiwali... oraz ile osób przez nich zastukało do drzwi Hadesu. Ktoś musiał spędzić długie miesiące, analizując ich charaktery, aby oni mogli wiedzieć, na co się pisali, chociaż po części.
Odłożyła teczkę na koniec łóżka, jakby cuchnęła czymś okropnym. Na przykład gównem, jaki stanowiła misja niedopuszczenia do porwania gówniarza.
W całej akcji nie podobało jej się wszystko. Zaczynając od faktu, że mieli chronić dzieciaka, którego rodzinę niemal okradła (to głównie osobista kwestia), kończąc na tym, że nie mieli marginesu błędu. Zwalą sprawę: trafią do więzienia; nic ani nikt nie stanie po ich stronie. W porównaniu ze wszystkimi konsekwencjami, korzyści stawały się coraz mniejsze i mniej zachęcające. Mimo wszystko nikt z nich nie chciał się wycofać. Może to przestępcza duma - chcieli dokończyć to, co się zaczęło, nawet jeśli gra wystartowała bez ich wiedzy. Wszystko wydawało się zbyt surrealistyczne, zbyt chore, aby było prawdziwe. Lecz było. A oni musieli zawalczyć z tą rzeczywistością mając za broń wygiętą łyżeczkę.
Zsunęła nogi z materaca, wzdychając ciężko.
Zaraz po spotkaniu zostali doprowadzeni do swoich pokoi, małych klitek bez okien, z komodą, krzesłem, stolikiem oraz łóżkiem. W szafie znajdowały się niezbędne rzeczy, takie jak ciuchy, szczoteczki do zębów... Wszystko stanowiły ich osobiste rzeczy, które pochodziły z ich mieszkań. Biuro nie przebierało w środkach.
Spojrzała na zegarek ścienny - dochodziła dziesiąta w nocy, a jej sen nie chciał odwiedzić. Ponownie opadła na materac. Wiedząc, że i tak nie zaśnie od nadmiaru emocji, pierwszy wieczór chciała spędzić na czytaniu lektury, ale nie potrafiła się skupić. Przejrzała tylko pobieżnie akta bandy Busterrixa, głównie zapamiętując szkaradne mordy bez imion. Myślała, że chociaż ją to znuży jednak adrenalina nadal szumiała w uszach.
W końcu zeszła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju bez żadnego konkretnego celu. Podeszła do drzwi i nacisnęła na klamkę. Ku jej zaskoczeniu, otworzyły się.
– A myślałam, że naprawdę zapuszkują nas jak sardynki – mruknęła i po chwili wahania wyszła na cichy korytarz.
Czyli jednak dostali odrobinę swobody? Chcąc ją przetestować, a jednocześnie zorientować się w miejscu, w którym byli przetrzymywani, udała się na krótki rekonesans.
Po chwili jednak, słysząc za sobą kroki, zmieniła zdanie. Zerknęła przez ramię, aby dostrzec młodego chłystka, który szedł kilka metrów za nią. Nie wyglądał, jakby chciał ją zatrzymać, wychodziło więc na to, że każdy z nich dostał osobistego psa, który z odległości miał śledzić każdy ich ruch, gdy tylko opuszczą pokój. I tyle jeśli chodziło o swobodę. Ciekawe co dalej; zamontowali im kamery i podsłuch w pokojach?
Pokręciła się po pustych korytarzach, nie znajdując nic godnego uwagi, aż w końcu straciła cierpliwość, gdy buty śledzącego ją mężczyzny ponownie zapiszczały na szarym linoleum. Mieli jakiś ograniczony budżet czy po prostu posiadali samych debili na służbie?
Przyspieszyła kroku i skręciła w pierwszy zakręt w lewo. Usłyszała jak jej ogon też zaczyna szybciej przebierać nóżkami. Miała o tyle problem, że kompletnie nie znała rozkładu placówki. Otworzyła więc pierwsze lepsze drzwi, weszła do środka i cicho zamknęła je za sobą. Słysząc, jak agent przechodzi obok, odetchnęła z ulgą. Wychyliła ostrożnie głowę, ale nigdzie nie dostrzegła swojego osobistego ochroniarza. Problem solved.
Stanęła na środku korytarza i rozejrzała się. No dobra, to gdzie teraz? Może poszukać ewentualnej drogi ucieczki?
Ruszyła przed siebie, dobrze wiedząc, że nawet gdyby miała przed sobą drzwi otwarte na oścież, nie uciekłabym. Nie mogła narażać Estheima. Złość na Calleana z powrotem w niej zabuzowała.
Obstawiała różne scenariusze zakończenia swojej kariery, ale takiego nigdy nie brała pod uwagę. Aby ocalić własny tyłek musiała pójść na współpracę i zgodzić się na niańczenie jakiegoś gówniarza. Już chyba wolałaby pomarańczowy kombinezon. A l e Estheim.
Potrząsnęła głową, przystając na rozdrożu. Odniosła wrażenia, że już tędy szła. Ta placówka to mrowisko. Weszła w wąski, krótki korytarz, na którego końcu majaczyła łuna światła.
Miała tendencję do martwienia się wpierw o innych, a dopiero potem o siebie, przez co niejednokrotnie to ona mocniej obrywała. I tym razem też nie zależało jej na sobie, a na Estheimie. On miał znacznie więcej do stracenia. Znacznie dłuższy wyrok do odsiedzenia.
Doszła do końca korytarza. Stanęła pod ścianą i zadarła lekko głowę, aby spojrzeć w zakratowane okno. Ich pokoje nie miały nawet małej dziury w ścianie, nie potrafili więc ustalić, w jakich okolicach się znajdowali.
Spojrzała za siebie, a gdy nikogo nie dostrzegła, podskoczyła i za drugim razem złapała się parapetu. Podciągnęła się za kraty i wyjrzała na zewnątrz. Blade światło księżyca oświetlało puste pole, pole i jeszcze raz pole.
– Trąci lekkim zadupiem, co? – Omal nie wywinęła orła, słysząc za sobą damski głos. Spojrzała przez ramię na asystentkę Calleana. Zasrany brak podzielności uwagi...
Zeskoczyła na ziemię i odwróciła się w stronę dziewczyny, o kilka centymetrów niższej, ale za to hardo zadzierającej głowę. Miała czarne włosy ścięte do ramion i japońskie rysy twarzy, wyglądała na niewiele starszą od Thifer. Co ją skłoniło do podjęcia pracy w tak obskurnym miejscu? I to pod dyktandem Calleana!
– To wasza główna siedziba? – spytała Kelly, widząc okazję do zaciągnięcia języka. – Trąci nie dość że zadupiem to i prowizorką.
Dziewczyna zaśmiała się krótko i cicho. Pokręciła głową.
– Nee, to tylko tymczasowa miejscówka, specjalnie na czas waszej misji – wyjaśniła. – Przerobiony na szybko magazyn, co zresztą widać. Cho, odprowadzę cię. – Obróciła się na pięcie i ruszyła powolnym krokiem przed siebie.
– Znam drogę.
– W to nie wątpię, ale musimy znaleźć twojego bodyguarda – zaśmiała się i machnęła ręką.
Kelly westchnęła głośno, ostatni raz spojrzała w kierunku wolności i niechętnie ruszyła za dziewczyną. I znowu tyle w temacie swobody.
– Mogliście chociaż zainwestować w lepszą kadrę – mruknęła, gdy zrównała z nią krok. – Tych, co macie, pokonałoby dziecko z palcem w nosie.
– Cóż, bardziej doświadczeni zostali rozesłani w teren albo siedzą w naszej głównej siedzibie w centrum Ninjago City. A pechowcy, którzy zostali przydzieleni do was, mają utrapienie. Słyszałam jak potraktowałaś dwóch z nich. - Zachichotała jak na dobry żart. Humor jej nie opuszczał.
Szły ramię w ramię pustym korytarzem. Ich kroki odbijały się echem od pustych ścian, nagie żarówki migały nad ich głowami. Megan ściskała w ręku papierowy kubek po kawie. Wypiła ostatnie krople i zgniotła kubeczek w dłoni, po czym wrzuciła do najbliższego śmietnika. Nie wyglądało na to, że szybko pójdzie spać.
– Wybrałaś się na spacerek? - zagaiła Megan, wkładając dłonie do kieszeni czarnych ogrodniczek. Wyglądała jakby wyszła ze skate-parku.
– Próbowałam rozładować adrenalinę.
– Nie możesz spać? – zapytała przyjaźnie zupełnie jakby były dobrymi koleżankami. A nie wrogami. Z chwilowym sojuszem, ale jednak wrogami.
– Ciężko jest ot tak pójść spać, po tym jak zostaje się porwanym i jest się przetrzymywanym bez twojej zgody, a za ścianą masz obcych gości – wyrzuciła z siebie, ale dziewczyna był niewzruszona.
– Przyzwyczaisz się – zapewniła z bladym uśmiechem. Musisz, brzmiała niewerbalna część wypowiedzi. I miała rację; Callean uprzedził ich, że zanim wyruszą na misję spędzą tutaj co najmniej dwa tygodnie, oswajając się ze swoim towarzystwem i przygotowując do akcji, mentalnie i fizycznie.
W milczeniu doszły do skrzydła, gdzie mieściły się pokoje. Zastały tam ogon Thifer, który na jej widok odetchnął z ulgą. Pewnie już pisał wypowiedzenie.
– Znalazłam twoją zgubę, Marcus – oznajmiła spokojnym tonem Megan, gdy chłopak podszedł do nich.
– Przepraszam, inspektor Nakane, ale nagle zniknęła mi z ocz-
Megan Nakane uniosła dłoń, a chłopak raptownie zamilkł.
– Zdarza się najlepszym, ale następnym razem bądź bardziej czujny – oznajmiła ze słodkim uśmiechem, ale ponownie jej oczy pozostały zimne. Chłopak wzdrygnął się, skinął głową i oddelegowany przez inspektor Nakane zniknął za zakrętem. Megan westchnęła ciche "stażyści" po czym otworzyła Kelly drzwi.
– Spróbuj następnym razem nie przyprawiać naszych podwładnych o zawał serca.
Kelly uśmiechnęła się kwaśno.
– Tego nie mogę zagwarantować.
Przez chwilę mierzyły się na spojrzenia, aż Kelly kierowana zbyt silną ciekawością wypaliła:
– Czemu ze wszystkich złodziej wybraliście akurat mnie? – zapytała cicho, a Nakane przekrzywiła lekko głowę. – Wiedząc, że chciałam okraść Garmadonów. Czemu ja? Nie jest to jakiś konflikt interesów?
Inspektor odchyliła głowę, jakby zastanawiając się, czy nie powie o jedno słowo za dużo. W końcu jednak oznajmiła:
– Powiedzmy, że ktoś chciał cię widzieć w tej misji. Słodkich snów, Thifer.
Kelly odprowadził Nakane wzrokiem, po czym weszła do swojego pokoju, z ani trochę zaspokojoną ciekawością. Wręcz odwrotnie, jej pytania tylko się powiększyły. Chciała rzucić się na łóżko, lecz w tej samej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzyła i ujrzała piegowatą twarz Rudzielca. Uniosła brew w pytającym geście.
– Śpisz? – zapytał.
– Nie, lunatykuję – burknęła, ale widząc niekumatą minę chłopaka dodała: – Właśnie się kładłam, co chcesz?
– Mamy spotkanie zapoznawcze, tym razem w naszym gronie i czekamy już tylko na ciebie – wyjaśnił konspiracyjnym szeptem i wskazał głową na sąsiednie drzwi. Wypowiedziawszy nieme zaproszenie ruszył w ich stronę, a Kelly porzuciła wszelkie nadzieje na chociaż krótką drzemkę.
W jednym z pokoi faktycznie zebrała się cała ekipa, brakowało tylko jej. Rudzielec przycupnął na komodzie, o którą opierał się też Gargamel, na łóżku siedział Amstaff, a Elsa podniosła się z krzesła, robiąc jej miejsce, ale podziękowała.
– Postoję – oznajmiła, opierając się o drzwi. Najszybsza droga ucieczki zaklepana. – Więc – zaczęła, gdy wszyscy się na nią gapili – podobno na mnie czekaliście.
– Zgadza się – potwierdził Amstaff, wstając. – Ale gdzieś cię wcześniej wywiało.
– Poszłam rozprostować kości.
– I od tak mogłaś wyjść? – zdziwił się Rudzielec.
– Chciałbyś, od razu przyczepił się do mnie ogon.
– Chcą mieć na nas oko, nie dziwota – westchnął Elsa.
– Tak czy inaczej – wtrącił z powrotem Amstaff, chcąc przejść do meritum – skoro już mamy tworzyć naprędce skleconą drużynę i nie spierdzielić sprawy, może wypadałoby się czegoś o sobie dowiedzieć, bo Callean nawet nas sobie nie przedstawił.
Zgromadzeni spojrzeli po sobie, po czym z powrotem na Szafę Dwudrzwiową.
– Mam na myśli nasze imiona, "zawody" i tak dalej – wyjaśnił. – Jakieś obiekcje?
– Normalnie jak spotkanie klasowe – prychnął Gargamel.
– Zwał jak zwał. Więc?
– Jeśli i tak jesteśmy zmuszeni do swojego towarzystwa to czemu nie – stwierdził Rudzielec, wzruszając ramionami. – Mogę nawet zacząć! – zaoferował, wyrzucając rękę do góry, jak do odpowiedzi. Amstaff skinął mu głową, więc Nerd zaczął swoją charakterystykę: – W skrócie, mam na imię Jay, lat 20, zajmuję się, ładnie rzecz ujmując, wykorzystywaniem luk w zabezpieczeniach w sieci. A mówiąc normalnie: jestem hakerem. – Uśmiechnął się, jakby była to wielce szanowana praca. – Potrafię włamać się do każdego systemu, kiedyś prawie udało mi się rozgryźć zabezpieczenia chroniące Wieżę Borga – dodał już z nieukrywaną dumą. Kelly nie miała pojęcia, czym jest ta cała wieża, ale sądząc po minach innych chyba jakąś wielką placówką. Ciekawe czy znajdują się tam jakieś cenne przedmioty...
– Czy w sieci nazywasz się BadBoy007? – zapytał nieśmiało Elsa, pochylając się do przodu. Kelly i pozostali z trudem powstrzymali prychnięcie.
Rudzielec aka Jay uniósł wysoko brwi, nie zwracając na nich uwagi.
– Ta, a skąd wiesz?
Elsa pomachał mu ręką.
– Nazywam się Zane Julien, kogo ty bardziej możesz znać jako WhiteHawkeye.
Jay niemal zakrztusił się powietrzem.
– Pamiętam cię! – zakrzyknął. – Dwa lata temu zabrałeś mi sprzed nosa włam do zabezpieczeń w policyjnej komendzie w Trzecim Okręgu! Ba, przez ciebie mi się nie udało!
– Mieszkałem w tamtych okolicach i nie chciałem, abyś wypuścił na wolność całą tamtejszą zgraję bandytów.
– Zepsułeś tak świetną zabawę! – fuknął Jay, splatając ręce na torsie.
– Czyli Callean zainwestował w dwóch hakerów – gwizdnął Amstaff.
Zane podrapał się po skroni.
– Z hackerstwem nie mam za wiele wspólnego... Ogólnie jestem informatykiem...
– Ale jednak coś musiałeś przeskrobać, skoro sam Callean cię wyłapał – zauważył Gargamel.
Zane przełknął ślinę i uciekł wzrokiem w bok.
– Możliwe, że próbowałem się włamać do NASA....
– Że gdzie!? – Na tę informację nie tylko Jay niemal spadł na ziemię.
– Próbowałem – podkreślił Julien – ale to było zbyt ryzykowne, więc gdy tylko zaczęli coś węszyć usunąłem się w cień, nie pozostawiając żadnych śladów i od tamtej pory nie robię nic... Złego – zapewnił.
– Znalazł się ten dobry – zaśmiał się Gargamel. – Nie pożyjesz długo w tym świecie.
– Jednak spróbuję, dziękuję za troskę. – Zane płynnie odbił piłeczkę. – Ty za to chyba masz wiele za uszami, a przynajmniej wyglądasz na takiego.
Gargamel niedbale wzruszył ramionami.
– Zależy jak odbierasz pobieranie haraczy od miejscowych biznesmenów.
– Aaa, Kai Smith, słyszałem o tobie – przyznał Amstaff, pocierając kciukiem brodę. – Tak zwany Obijacz Mordy, co? Słyszałem jak traktujesz niewspółpracujących "klientów".
– Trzeba umieć egzekwować to, co twoje – dodał niewinnie, jakby rozmawiali o zwykłym pobraniu czynszu. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż Smith pstryknął palcami. – Ciebie i twój warsztat też miałem na liście, ale żeś się dogadał z szefem.
– Twojemu szefunciowi zależało na fajnej bryce, a ktoś mu dał cynk, że u Cole'a Bucketa są najlepsze fury. Trzeba się w życiu ustawić – dodał z szelmowskim uśmiechem.
– Więc masz swój własny warsztat samochodowy? – zagaił Jay, opierając brodę na dłoni. – To chyba akurat jest legalne.
– Sam warsztat tak, ale przemyt części i organizowanie wyścigów w środku nocy już mniej – dodał i puścił oczko.
– I tak odnoszę wrażenie że masz coś więcej za uszami - cmoknął Jay, kręcąc głową. - Callean nie łapie małych rybek.
Kelly przysłuchiwała się im w milczeniu, zachodząc w głowę, jacy recydywiści spali tuż za ścianą. Gdy rozmowa się rozkręcała, a chłopy znajdowali coraz więcej wspólnych cech, po cichu liczyła, że wszyscy zapomnieli o jej istnieniu, że wtopiła się w drzwi i jest niewidzialna. Niestety, pomyliła się i koniec końców przyszła kolej na nią.
– A nasza księżniczka, co ma za uszami? – zagaił Cole, uśmiechając się półgębkiem.
Rzuciła mu chłodne spojrzenie.
– Kelly, jeśli już, mająca niewiele wspólnego z księżniczką.
Cole uniósł dłonie w przepraszającym geście, ale głupi uśmiech nie zszedł mu z twarzy. Ciekawe czy po spotkaniu z jej butem by się zmył...
– A więc Kelly, czym się zajmujesz?
I tu nadeszła najgorsza część całej zabawy. Haker, nielegalny organizator wyścigów, nawet poborca haraczu nie brzmiał źle w porównaniu z jej "zawodem". Złodziej. W kręgu przestępców zawsze najbardziej krzywo patrzono na złodziei. Nie raz i nie dwa widziała jak ktoś ze środowiska przestępczego, przechodząc obok niej, odruchowo wkłada dłonie do kieszeni spodni czy kurtki. Lepkie rączki, kleptoman – pośrednie określenia na złodziei i rabusiów. Znajdowali się na marginesie marginesu. Zabawne.
Wzięła wdech i przemogła się, wiedząc, że i tak jej to nie ominie.
– Były złodziej – wydusiła w końcu.
– Były, czyli co, już emeryturka, w kwiecie wieku? – zapytał Cole, unosząc brwi.
– Coś w tym stylu.
– Ja tam słyszałem, że złodziej pozostaje złodziejem – rzucił niewinnym tonem Smith, zerkając na nią z ukosa.
– A ja słyszałam, że złamany nos boli do końca życia. Chcesz sprawdzić?
Cole uniósł ręce i wystąpił do przodu, w obawie że Kelly spełni swoją groźbę, w końcu naprawdę mało miała do ułożonej księżniczki.
– Nie czas na kłótnie i osądy. Możesz śmiało skwasić mu nos, sam chętnie to zobaczę, ale dopiero po tym, jak uwolnimy się spod jarzma Calleana – oznajmił dyplomatycznym tonem. Pozycja lidera została zaklepana. – Nieważne czy haker czy złodziej, jedyne co musimy teraz zrobić, to współpracować przez najbliższy czas, potem możemy drzeć koty. Grunt to ochronić tego gówniarza, dopilnować, aby nasze papiery na pewno zostały spalone i spierdzielać w świat. Byle jak najdalej od Calleana.
Mimo różnicy zdań i charakterów wszyscy zgodnie skinęli głowami. Zrobić, co mieli do zrobienia. Po czym zniknąć. Tak, aby tym razem żaden diabeł pokroju Calleana ich nie znalazł.
no heeej, wracamy na blogspot? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz