[ 02 • first spin • ]

Opuszczone magazyny,

Pierwszy Okręg, okolice dystryktu nr 3.

33 dni do godziny Zero.


- To jakiś nieśmieszny żart - mruknęła pod nosem, gdy strażnik zatrzasnął za nią drzwi.

Znalazła się w kolejnym pomieszczeniu, które wyglądało jakby na szybko przerobiono je z jakiegoś magazynu. Po lewej piętrzyły się przeróżne beczki, kartony i palety, tworząc niebezpiecznie przechyloną stertę. Z kolei po prawej stronie z dala od tego bałaganu ustawiono... rząd szkolnych ławek, a na wprost nich dużą interaktywną tablicę.

Dodatkowo, tym razem nie była sama. Cztery pary oczu jak jeden mąż spoczęły na jej osobie, a ona poczuła się jak owca otoczona przez zgraję wilków.

- No nareszcie ktoś się nami zainteresował! - Jako pierwszy odezwał się rudy chłopak o zadartym piegowatym nosie. Jednak po dłuższym przyjrzeniu się nowemu okazowi zreflektował się: - Nope, nie wyglądasz jak nikt z tych napuszonych gości - westchnął ciężko, odchylając się na drewnianym krześle.

- Zgubiłaś się, szukając łazienki, czy jesteś kolejną osobą, którą zapuszkowali? - wtrącił kolejny chłopak. Gdyby spotkała go wieczorem w alejce, od razu zaczęłaby spierdzielać; nawet z odległości kilku metrów zdawał się wielki i napakowany jak szafa dwudrzwiowa.

Zorientowała się, że wszyscy czekali na jej odpowiedź, a ona stała jak zamurowana.

- Druga opcja - odparła krótko, nie ruszając się z miejsca przy drzwiach. Miała przed sobą czterech chłopów i ani myślała się do nich zbliżać.

- Czyli kolejna sardynka do kolekcji! - Rudzielec klasnął w dłonie, po czym położył brodę na blacie, odwracając się w stronę tablicy i całkowicie tracąc zainteresowanie Thifer. - Ciekawe ile jeszcze osób nam dokoptują, zanim nas stąd wypuszczą - mruknął, przymykając oczy.

- Według mnie to już ostatnia sztuka. - Kelly omal nie zeszła na zawał, gdy tuż obok niej pojawił się chłopak o włosach tak jasnych, że niemal białych. Nie usłyszała jak podchodził, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że miała beznadziejną podzielność uwagi. - Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć - powiedział szybko, widząc jak drgnęła nerwowo i odskoczyła pół metra w prawo.

- Skąd taki wniosek, Einstein? - prychnął kolejny. Kelly zerknęła w stronę chłopaka, który siedział swobodnie na krześle jakby był u siebie. Kasztanowe włosy opadały mu na pomarszczone czoło. Wyglądał na takiego, co z byle powodu przywali w mordę, ot pierwsze wrażenie.

Einstein niezrażony przytykiem wskazał na ławki.

- Ustawili pięć jednoosobowych ławek, stąd wniosek, że nie przewidują nikogo ponad stan - wyjaśnił spokojnie, jakby mówił do dziecka. - Więc witamy na pokładzie. - Uśmiechnął się przyjaźnie, uśmiechem hostessy.

- Co jak co, ale dziewczyny to się nie spodziewałem w tym wesołym cyrku, miła odmiana - mruknęła szafa dwudrzwiowa, trąc kciukiem brodę.

Thifer spojrzała na niego, potem powoli przeniosła wzrok na resztę i zagryzła od wewnątrz policzek, żeby nie wrzasnąć. Miała ochotę złapać się za głowę, a potem uderzyć nią o coś twardego.

- Ciebie też przywitali paralizatorem w kark? - zagaił chłopak, który zdobył ksywkę Einstein, chociaż dla niej bardziej prosperował na Elsę lub Śnieżkę.

Skinęła głową, rozglądając się za ewentualną drogą ucieczki, lecz nie dostrzegła nawet głupiego wentylatora, w który i tak nie zmieściłby się jej gruby tyłek.

- I też rozmawiałaś z jakże przemiłym Panem Zaraz Ci Przypierdzielę W Mordę, mam na myśli tego Calleana? - odezwał się stłumiony głos rudzielca.

Ponownie kiwnęła głową, w duchu doceniając tę ksywkę kpiącym uśmiechem. Pasowała do Calleana. Razem z pseudonimem Pan Pieprzony Szantażysta.

- Czyli mamy modus operandi dla ewentualnego mordercy: stróż prawa zamyka piątkę kryminalistów w jednym pomieszczeniu, po czym robi zbiorowy mord - stwierdził lekko białowłosy, wracając do swojej ławki, a Kelly zastanowiła się, ile już tu siedzą. Wyglądali, jakby zdążyli oswoić się ze swoją obecnością, ale nie na tyle by sobie zaufać i zacząć darzyć sympatią. Wkroczyła w gęstą atmosferę.

- Calleanowi chyba więcej radości sprawi wpakowanie nas do więzienia, a potem ewentualne zabicie, pozorując samobójstwo - mruknęła szafa dwudrzwiowa, po czym przeniosła spojrzenie ciemnych, niemal czarnych oczu na Thifer. - Zapuszczasz tam korzenie? - zapytał ironicznie, po czym wskazał głową ostatnią wolną ławkę przy ścianie.

Kelly po chwili zawahania, pod czujnym okiem towarzyszy niedoli przeszła salę i zajęła miejsce, opierając się plecami o chłodny mur. Podciągnęła jedną nogę pod brodę i objęła ją rękami.

Zapanowała między nimi cisza, nikt nie miał ochoty rozmawiać i nie było w tym nic dziwnego; zamknęli piątkę obcych sobie osób w jednym pomieszczeniu i oczekiwali od nich współpracy, dobre sobie.

Kelly postanowiła wykorzystać kolejne minuty na przeanalizowanie swoich towarzyszy. Z natury była dobrym obserwatorem, potrafiła dostrzec dużo rzeczy na pierwszy rzut oka niewidocznych dla innych, co rekompensowało jej beznadziejną podzielność uwagi.

Męska wersja Elsy siedziała sztywno na krześle wpatrując się w swoje dłonie, obok których leżały okrągłe okulary. Był wysoki i żylasty, o jasnej, bladej cerze. Wyglądał na osobę o łagodnym usposobieniu, która nie powinna być problematyczna, ani groźna, lecz takich wniosków nie powinna zbyt szybko wysnuwać.

Nim zdążył wyczuć, że bezczelnie mu się przyglądała, przeniosła spojrzenie na chłopaka obok, rudzielca.

Wyglądał jakby smacznie drzemał, z głową ułożoną na blacie, ignorując świat dookoła. Jego zadarty nos zdobiło kilka piegów. Podobnie jak Elsa, z postury nie wydawał się być zagrożeniem. Obaj wyglądali raczej jak szkolne nerdy, które stają się groźne dopiero jak zabierze im się dawkę kofeiny.

Czego nie można było powiedzieć o ostatniej dwójce. Pan Szafa Dwudrzwiowa i Pan Zmarszczony Nos wyglądali jak zawodowi uczestnicy kickboksingu. Obaj byli wysocy i umięśnieni, o nieprzyjemnym, zimnym spojrzeniu. Ciekawe ilu chłopów musiało ich obezwładniać, zanim wpakowali ich do samochodu. Oraz ile dostali voltów w kark zanim padli.

Jako że nie znali nawet swoich imion, a ona chciała mieć jakiś punkt zaczepienia, wymyśliła im ksywki. Białowłosy został przechrzczony na Elsę, a rudzielec pozostał Rudym Nerdem. Szafa otrzymała przydomek Amstaff. Z kolei Zmarszczony Nos - Gargamel, ponieważ nawet go przypominał: równie często się marszczył i mamrotał coś do siebie.

Zadowolona z efektów swojej pracy westchnęła cicho, opierając czoło o kolano i dając organizmowi chwilę na uspokojenie się.

Chociaż o spokoju psychicznym nie było mowy.

Callean zwerbował jeszcze kilku innych zawodowych łamaczy prawa do swojej niecnej misji. Nawet po tym, jak przystała na jego propozycję, nie miał zamiaru wyjawić swojego planu. "Dowiesz się w swoim czasie." Mało brakowało, a rzuciłaby mu się do gardła, lecz nie uśmiechała jej się kolejna drzemka. Skoro jednak zebrał małą drużynę, szykowało się coś większego. Lecz czemu skompletował drużynę przestępców? To się kupy nie trzymało! Przecież co będzie jeśli zdradzą siebie nawzajem?

Po czym do niej dotarło. Spojrzała po kolei na każdego chłopaka. Rudzielec i Elsa byli w jej wieku, pozostała dwójka może o parę lat starsza; mieliby przed sobą całe normalne życie, ale wybrali drogę poza prawem. Przez to każdy z nich został zapewne zaszantażowany przez Calleana. Ciekawe, co mieli do stracenia, co Zack Callean zamierzał im odebrać. Dziewczynę/narzeczoną? Siostrę/brata? Ulubionego psa, samochód? Może coś jeszcze cenniejszego, co by tłumaczyło, czemu wszyscy pokornie siedzieli na swoich miejscach, a Callean nie skończył z kulką w czole.

Momentalnie pomyślała o Estheimie. Callean wiedział, gdzie znajdowała się jedyna osoba na świecie, na której jej zależało. Wiedział dokładnie, w co uderzyć, jaki jest jej najczulszy punkt. Od jak dawna ją obserwował? Ile czasu poświęcił, żeby zdobyć o niej te wszystkie informacje? Nie chciała nawet wiedzieć, w jaki sposób się tego dowiedział. Musiał ewidentnie podpisać pakt z diabłem. Albo sam nim był.

Poderwała głowę, gdy drzwi skrzypnęły. I o losie, wywołała wilka z lasu, albo raczej - diabła z piekła. Callean niespiesznie przeszedł całe pomieszczenie, kierując się pod tablicę, jakby w ogóle nie czuł na sobie tych wszystkich spojrzeń. Za nim dreptała niska czarnowłosa dziewczyna, kompletnie nie pasująca do klimatu. Biła od niej zbyt optymistyczna, przyjazna aura.

Callean rzucił plik dokumentów na mały stolik i z rękami w kieszeniach spodni poczekał, aż wszyscy zajmą swoje miejsca. Dziewczyna stanęła obok niego niczym cień.

- Miło wiedzieć, że nie pozabijaliście się nawzajem - odezwał się swobodnym tonem, jakby wcale ich nie porwał i nie przetrzymywał wbrew ich woli; ot, zwykłe spotkanie grupy alkoholików.

- Nam również byłoby miło, gdybyś wyjaśnił, po co nas tu wszystkich zebrałeś - odezwał się Amstaff, przygarniając rolę głównodowodzącego.

- Jak mówiłem każdemu z was, sprawa jest prosta. Potrzebujemy was, przestępców, do rozbicia innego gangu przestępców - rzucił im tą informacją w twarz, jak zawodowy gracz rugby.

Kelly usiadła prosto, omal nie spadając z krzesła i wlepiając wzrok w mężczyznę. Pozostali również wyglądali na niemniej zdziwionych i ogłupiałych. Bo mimo że kryminalistów nie łączyły zazwyczaj bliskie relacje ani przyjaźnie - każdy chronił swoją własną dupę - to jednak niepisana zasada brzmiała, że nie wkopuje się kolegów z branży. W końcu wszyscy siedzieli w tym samym bagnie, a specjalne ciągnięcie kogoś głębiej było traktowane jak zdrada w japońskiej rodzinie. Oczywiście zdarzały się przypadki, że ktoś dla własnych korzyści przystawał na zostanie wtyczką. Lecz konfident nigdy nie utrzymywał długo swojej pozycji. Ani życia.

A im narzucono odegranie właśnie takich konfidentów.

- Chcesz nas po prostu wynająć jako tanią siłę roboczą, która odwali za was całą brudną robotę? - prychnął Gargamel, odrzucając w tył głowę.

- Czy ten układ jest wart świeczki? - zapytał(a) Elsa, chyba jedyna trzeźwo myśląca głowa w towarzystwie. - Wystarczyło wynająć specjalistyczną grupę, a nie bawić się w szukanie na nas haków, jakieś porwania i szantaże.

- Nie wiecie jeszcze wszystkiego, ale przekonacie się że tak, jest wart zachodu.

- W takim razie wyjaśnij nam wreszcie swój misterny plan - prychnęła Kelly, nim zdołała ugryźć się w język. Zawód złodzieja nauczył ją pozostawania w cieniu i nie występowania przed szereg, jednak cała sytuacja wystawiała jej zasady na próbę.

Callean rzucił jej krótkie spojrzenie, po czym odpalił interaktywną tablicę. Na pierwszym slajdzie (naprawdę poczuła się jak w szkole, a nie cierpiała tych lat swojego życia) pojawiła się twarz jakiegoś mężczyzny. Kelly od razu skrzywiła się na jego widok. Jasne roziskrzone oczy od razu mówiły, że był człowiekiem problematycznym, a wąski spiczasty nos lubił być wysoko zadzierany. Tenże krzywy nos i blizna na policzku świadczyły też o lubowaniu się w argumentach siłowych.

- Oto Ace Busterrix. - O dziwo, tym razem głos zabrał cień Calleana; przenieśli wzrok na kobietę, która wystąpiła do przodu. Wbrew pozorom głos miała donośny i pewny, jakby już przyzwyczajony do użerania się z kryminalistami i zdzierania na nich gardła. - Lat 29, kiedyś znany ze swojej przestępczej działalności, jednak nigdy nic mu nie udowodniono. Od kilku lat nie było o nim słuchu; prawdopodobnie załatwił sobie lewe papiery i nową tożsamość i żyje gdzieś pod palemką.

- Więc odpowiadając na wasze wcześniejsze zarzuty, to jest jeden z powodów, dla których nie możemy od tak mu zrobić nalotu - dorzucił Zack. Kelly powątpiewała w fakt, że nie znaleźli na niego żadnych dowodów. W końcu jakoś udało im się znaleźć haki na nich wszystkich.

- Ostatnie zarejestrowane miejsce przebywania to Piąty Okręg.

Callean przewinął prezentację. Ich oczom ukazała się mapa Norderii usytuowana między Islandią a Wyspami Owczymi, kształtem przypominająca zwijające się w kokon zwierzę. Główny i pierwszy okręg, w którym znajdowała się stolica, położony był na czubku zwierzęcej głowy, dalej w stronę granic wyspy rozchodziły się kolejne okręgi, łukiem od głównego. W skrócie można powiedzieć, że im dalej od centrum tym większa patologia i dezurbanizacja. I głównie w takich miejscach zaszywali się ludzie spod ciemnej gwiazdy.

- Ze względu na jego przeszłość, cały czas mieliśmy go na oku. I tak oto, półtora miesiąca temu kamera wychwyciła go nagle na granicy drugiego Okręgu. Po dłuższej obserwacji okazało się, że gość lata sobie po wyspie i zbiera drużynę, planując duży skok.

- I dopiero w tym miejscu sprawy zaczynają się komplikować - wtrącił Callean, przejmując inicjatywę. Dzieciaki (jak ich określał, mimo że najstarszy z bandy miał 24 lata) nie robiły problemów, uważnie słuchając, aby jak najszybciej dowiedzieć się, o co toczyła się gra. - Z naszych źródeł dowiedzieliśmy się, po co Busterrixowi taka banda i tu do akcji wkraczacie wy, aby powstrzymać jego plan. - Przewinął slajd; tym razem pojawiło się zdjęcie nastolatka o znudzonym wyrazie twarzy i blond włosach opadających na czoło. - Waszym zadaniem będzie powstrzymanie Busterrixa przed uprowadzeniem Leonarda Ragnarsona, syna Premiera Norderii.

~***~

Życie ewidentnie z nich kpiło. Robiło sobie żarty, mało śmieszne żarty.

Kelly wpatrywała się w portret Leonarda Ragnarsona, w 19-latka, w powód ich kłopotów. Cały szantaż i cały ten burdel, wszystko było po to, aby ochronili jakiegoś gówniarza. Gówniarza, którego rodzinę chciała okraść. Znów poczuła, jak krew zaczyna szumieć jej w uszach.

Ku jej przewidywaniu, na tą rewelacyjną informację pierwszy wybuchnął Gargamel.

- Okej, spodziewałem się, że mamy rozbroić jakąś poważną zgraję złoczyńców, a nie bandę amatorów, którym zachciało się porwać dzieciaka! - I tu Kelly przyznała mu rację.

- Czemu od razu zakładasz, że to banda amatorów? - spytała anielsko spokojnie asystentka Calleana, przekrzywiając lekko głowę.

- A kto inny pchałby się w takie gówno? Chcą go porwać dla okupu, wielkie mi rzeczy!

- Mylisz się w obu kwestiach - wtrącił cierpliwie Callean, a Gargamel zamknął na chwilę usta, gdy mężczyzna podszedł do ich ławek. - Żadna z tych osób - na tablicy pojawiły się cztery portrety, przedstawiające drużynę Busterrixa - nie jest amatorem. Mają o wiele bogatszą kartotekę niż wy. Nie są to pierwsi lepsi bandyci z ulicy okradający starsze panie. Wiedzą, co robią i gdy to robią, nie wahają się.

- A więc wysyłacie nas na pewną śmierć, super! - Rudzielec zaklaskał w dłonie ze sztucznym entuzjazmem. - To ja chyba preferuję więzienie, kto idzie ze mną? - Pytanie retoryczne, ponieważ doskonale wiedzieli, jak skończą oni i ich bliscy, gdy zdezerterują. Nawet na wieść o takich informacjach nikt z nich nie wstał i nie trzasnął drzwiami. Jeszcze.

- Druga kwestia. - Callean wrócił na swoje miejsce przy tablicy, ignorując sarkazm chłopaka. - Nie zamierzają porwać go dla okupu. Powód jest zgoła inny. Leonard Ragnarson od roku jest obecnie jedyną osobą w rodzie Ragnarsonów, która zna hasło do "sejfu". I każdy z was wie chyba, o czym mówię.

Mimo że na tablicy nie pojawiło się żadne zdjęcie, doskonale wiedzieli.

Ród Ragnarsonów od wieków rządził Norderią, od samego początku, kiedy to ich protoplasta osiedlił się na wyspie, o której przez dłuższy czas nikt nie miał pojęcia. Główną władzę sprawowano z Brightmoore, znajdującego się w pierwszym Okręgu. Na poszczególnych terytoriach rządzili pomniejsi burmistrzowie, co jednak nie zmieniało faktu, że to Ragnarsonowie od lat trzymali wodze władzy. Przez ten czas zdołali zgromadzić ogromny majątek. Naprawdę ogromny. I nie chodziło tylko o szeleszczące banknoty i połyskujące monety. W "sejfie" kryło się też coś, co mogło odmienić rządy.

Nikt jednak nie wiedział, czym jest to mityczne coś. Wiedział o tym tylko protoplasta Ragnarsonów, ale proch z jego kość już dawno został rozwiany przez wiatr.

Wszystko to było schowane nie w zwykłej metalowej puszce na kłódkę, a ukryte jak prawdziwy skarb. Z pokolenia na pokolenie informacja o tym, gdzie znajduje się skarbiec, była przekazywana tylko jednej osobie. Tym razem padło na młodego Leonarda Ragnarsona. Otrzymał on informację od dziadka jako prezent na swoje osiemnaste urodziny pod przyrzeczeniem, że nikomu tego nie zdradzi. Ragnarsonowie wywodzili się ze Skandynawii, dla nich tradycja była świętością, nawet dla nastolatka, który musiał złożyć przysięgę milczenia. Leonard mimo młodego wieku miał w głowie "klucz" do czegoś niezwykłego.

Nieważna jednak tradycja i przysięga w starciu z bandą Busterrixa. Oni już odpowiednimi torturami zadbają, aby wyciągnąć od młodego wszystkie informacje. I jeśli Ragnarson pęknie, jeśli puści parę z ust... Wtedy siły rządzące Norderią zachwieją się w posadach. Co się stanie, jeśli przestępca przejmie władzę? Wbrew pozorom inni kryminaliści nie będę w niebie. To jak z zasadą, że małżeństwo nigdy nie powinno pracować w jednej branży. W końcu się rozwiodą albo doprowadza firmę do ruiny. Busterrix zapragnie własnych korzyści, nie bacząc na dobro innych ludzi. Norderia zamieni się w realną definicję chaosu.

Kelly poczuła kropelki potu na karku. Ta akcja w ciągu kilkudziesięciu minut obróciła się w jakąś zagmatwaną i przede wszystkim niebezpieczną grę. A nad nimi zawisł ciężar ogromnej odpowiedzialności. Odpowiedzialności, na którą się nie pisali. Umknęło jej kilka zdań z dyskusji, wtrąciła więc nieprzytomnie:

- Co jeśli nam się nie uda? - wypaliła, skupiając na sobie wzrok wszystkich. - Nie dajesz nam wyboru, musimy więc zgodzić się na tą zasraną misję. Ale co jeśli zwyczajnie zawalimy, popełnimy ludzki błąd, a oni porwą tego chłopaka. Co wtedy będzie z nami? Stryczek?

- Tak.

Natychmiastowa odpowiedź Calleana zmroziła im krew w żyłach, nawet Amstaffowi i Gargamelowi.

- Jeśli zawalicie, odczujecie konsekwencje z naszej strony i dobrze wiecie, jakie to będą skutki. Z drugiej strony, za skórę zajdziecie też Busterrixowi i myślę że on również będzie chciał wyciągnąć karę względem was.

- Więc odpowiedź jest jedna - wtrąciła prawa ręka Calleana, nim atmosfera całkowicie zgęstniała. - Musi wam się udać. - Rozłożyła ręce, jakby to była oczywistość. - Ale skoro z tylu waszych akcji wyszliście cało, to i z tego bagna dacie radę. A jak nie, to wiecie, miejsca w naszych więzieniach są całkiem przyjemne - dodała ze słodkim uśmiechem.

Callean nie powstrzymał prychnięcia.

- Cudna motywacja, Megan.

- Lepsza taka niż żadna - odgryzła się, po czym wróciła spojrzeniem na zgromadzonych. Z równie słodkim uśmiechem dodała: - Jednak przypuśćmy, że faktycznie wam się nie uda... nie próbujcie nas wtedy zdradzać. Bo my i tak wszystkiego się wyprzemy, a całą winę zrzucimy na was, zeznamy, że działaliście na spółkę z Busterrixem. A jak myślicie, kto będzie miał większą siłę przebicia w sądzie: banda kryminalistów czy szanowani stróże prawa? Więc czy chcecie, czy nie, musicie z nami współpracować, w końcu korzyści są wielkie. Jednak konsekwencje porażki, jeszcze większe. - Jej uśmiech był słodki jak miód i promienny jak słońce. Jednak oczy w kolorze fioletu były zimne, puste, zupełnie jak oczy Calleana. Pasowaliby do siebie idealnie.

Trafiliśmy na bandę psychopatów - pomyślała Kelly.

Nie wiedziała, że zabawa dopiero się rozkręcała.

¯·.¸¸.·´¯·.¸¸.->-.¸¸.·´¯'·.¸¸.·´¯

*first spin - potoczne określenie na pierwsze zakręcenie kołem lub obstawiony zakład.


Komentarze

Popularne posty