Na trzeciej lekcji niebo zasnuły ciemne chmury. Podczas czwartej z tychże chmur zaczął sączyć się lekki deszczyk. Natomiast po siódmej godzinie na dworze szalała istna ulewa. Właśnie wtedy Kelly skończyła lekcje i musiała jakoś dotrzeć na przystanek. A oczywiście nie miała przy sobie parasolki, bo jeszcze rano na niebie nie było ani jednej chmurki!
Zawszona pogoda, zawszone życie!
Oparła się plecami o barierkę, stając pod
zadaszeniem, jakie rozciągało się nad stopniami prowadzącymi do szkoły. Niemal
wszyscy uczniowie rozkładali parasolki i szybko biegli albo na autobus , gdy
nie mieli szczęścia, albo do samochodów, gdy szczęście im sprzyjało.
Kelly przeklęła w
duchu ten dzień. Nie dość, że zwaliła niezapowiedzianą kartkówkę z matmy, to
dodatkowo musiała napatoczyć się na Lelloyda, a potem i McCane. Czy mogło być
gorzej?!
Mogło.
W tle huknął piorun, a deszcz przybrał na
sile. Postanowienie Kelly, żeby przeczekać ulewę mogło się nie ziścić, bo
zastałaby ją ciemna noc. A wiadomo, musiała wrócić do ustalonej godziny do
bidula. Nie żeby przejmowała się dyrcią, ale chciała w weekend pójść z
bliźniakami na lody, aby sobie samej osłodzić życie, a do tego było potrzebne
wzorowe zachowanie przez tydzień poprzedzający weekend. A czas działał na jej
niekorzyść; zapewne jeszcze trafi na korek w środku miasta.
Sprawdziła czy słuchawki są szczelnie skryte
pod kapturem, włączyła playlistę, poprawiła plecak i z bojowym nastrojem
ruszyła przed siebie. Deszcz zacinał nawet pod zadaszenie, to jednak nie
zraziło jej przed wejściem w samo oko cyklonu. Na ostatnim schodku przygotowała
się już na zimny prysznic. Stanęła na zalanym chodniku, ale nie poczuła
deszczu, zalewającego ją od stóp do głów. Spojrzała w
górę – ujrzała spód rozłożonej nad nią parasolki. Przeniosła
spojrzenie trochę niżej – zobaczyła oblicze Garmadona i aż się
wzdrygnęła.
– To jest stalking – mruknęła,
mierząc go od stóp do głów.
– A jak dla mnie bezinteresowna
pomoc – odparował, wzruszając lekko ramionami z niezrażonym
uśmiechem.
– Prosił cię
kto?
– Nie, dlatego pomoc jest
bezinteresowna. – Puścił do niej oczko, odnotowując, że mimo
wszystko nie wyszła spod parasolki prosto w szpony ulewy.
– I co,
będziemy teraz leźć kilometr do przystanku pod jedną parasolką, skuleni niczym
sardynki? – prychnęła, przewracając oczami.
– Nie kilometr, lecz kilkanaście
metrów, bo za płotem w tym limonkowym seacie siedzi moja mama i może nas
podwieźć.
Ta propozycja zaskoczyła Thifer. Rozdziawiła
usta, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nawet pod parasolką czuć było kropelki
deszczu, muskające skórę, a co dopiero bez osłony. Zanim dojdzie będzie cała
mokra. Zapewne się rozchoruje i nie będzie miała stu procent, czyli papa
dodatkowe punkty. Z drugiej strony... Poznanie matki Lelloyda po niespełna
dwóch tygodniach znajomości wydawało się dziwnym rozwiązaniem. Nie przywykła do
nawiązywania nowych znajomości, a jeśli chłopak wdał się z gadulstwem w
matkę...
Gdy huknął kolejny piorun, szybko podjęła
decyzję.
– Zgoda! – I sama wyrwała do
przodu, nie poznając samej siebie. Gdy byli już za bramą zreflektowała się, że
przecież nic się nie zmieniło – od dziecka szukała własnych korzyści
niejednokrotnie wykorzystując innych i naginając rzeczywistość dla własnego
dobra. Cóż, gdy nie wyrastało w takim a
nie innym środowisku…
Zatrzymali się przy intensywnie limonkowym samochodzie
– takiego nie dało się przegapić na mieście. Lloyd wręczył Kelly
parasolkę, a sam otworzył przednie drzwi od strony pasażera i zajrzał do
środka.
– Cześć mamo, możemy podwieźć moją
koleżankę? – zapytał od razu, a Kelly stwierdziła, że to jednak fatalny
pomysł. Przecież będzie musiała podać swój adres. Adres domu dziecka.
Mimowolnie cofnęła się o krok i schyliła się lekko,
by zajrzeć do samochodu. Za kierownicą siedziała drobna kobieta w średnim
wieku, z paroma paskami siwizny na brązowych włosach. Ich spojrzenia
skrzyżowały się, a nastolatka bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że to był
zły pomysł.
– Chyba że to problem, to nie będę się
narzucać; wrócę autobusem i...
– Nie wydurniaj się! – zawołał Lloyd
równocześnie z matką, a Kelly nie miała za wiele do gadania, gdy niemal siłą
wepchnięto ją na tylne siedzenie limonkowego seata.
– Mamo, to jest Kelly, moja
koleżanka.
– Dzień dobry...
– wydukała nastolatka, kładąc mokrą parasolkę na ziemi wraz z plecakiem, i
zapinając pasy. Przelotne zerknęła na panią Garmadon. We wstecznym
lusterku dostrzegła ciepły uśmiech.
– Miło wreszcie poznać kogoś z nowych
przyjaciół Lloyda; wredota nie chce nikogo spraszać do domu. – Pani Garmadon
odpaliła silnik, wrzuciła kierunek i bardzo sprawnie włączyła się do ruchu, tak
sprawnie, że Kelly wolała się upewnić czy ma zapięte pasy.
– Mamo, wiesz że wujek nie lubi jak spraszam
znajomych – jęknął cicho.
– Albo ty nie lubisz się nimi chwalić. – Mrugnęła do
niego i przyspieszyła, aby jakiś gość nie wepchnął się jej przed maskę. Trudne
warunki atmosferyczne nie utrudniały jej jazdy.
Lloyd podsumował to cichym westchnięciem, a Kelly
poczuła ukłucie zazdrości. Matka Lloyd wydawała się być pogodną, nowoczesną
kobietą. A jaka byłaby jej matka, gdyby ją miała? Surowa czy łagodna? Radosna
czy przygnębiona? Nigdy się tego nie dowie, ani nie przekona na własnej skórze
jak to jest mieć normalną rodzinę. Lloyd zresztą też.
– To dokąd panienkę podwieźć? – zapytała pani
Garmadon, gdy zatrzymali się na światłach. Zabębniła palcami w kierownicę w
rytm muzyki płynącej z radia i zerknęła w lusterku na koleżankę syna. Ponownie
się uśmiechnęła.
Kelly szybko musiała wymyślić pół prawdę.
– Everton... 40 – odparła w końcu. Nie było to
kłamstwo. Zapomniała tylko dodać, że mieszkała pod Everton 40B.
– O, to trochę masz do szkoły – zauważyła kobieta,
wrzucając jedynkę i szykując się na zielone światło. – Musisz tłuc się przez
tłum miasta.
– Jak jest ładna pogoda to przejeżdżam kilka
przystanków i idę na skróty przez Park, dzięki czemu omijam największe
korki.
– Sprytnie, sprytnie, grunt to kreatywność. Ty też
mógłbyś zażyć trochę ruchu! – dodała, szturchając syna w ramię.
– Ej, zapisałem się na kosz, co nie!
– I ostatnio wróciłeś z limem pod okiem.
– Nie moja wina, że się zamyśliłem!
– A ty, Kelly, trenujesz coś? – Mrs Garmadon
momentalnie zmieniła temat, uśmiechając się szeroko do dziewczyny.
Kelly nie przyzwyczajona do tego, że ktoś
poświęca jej uwagę, speszona odwróciła wzrok w stronę okna.
– Siatkówkę – odpowiedziała jedynie i
zapatrzyła się w krajobraz za szybą. Zbliżali się do jej „domu”, ale ulewa nie
malała. Czyli i tak zmoknę, uznała w duchu, godząc się z własnym pechem.
Pani Garmadon miała ochotę o coś dopytać, ale wzrok
syna ją powstrzymał. Jest małomówna – wyczytała z jego zielonych tęczówek,
identycznych jak jej. I jak karoseria seata.
Resztę drogi przejechali w milczeniu słuchając Zimy Vivaldiego. Kelly zagryzała zęby, bo
nie przepadała na muzyką klasyczną, nie zamierzała jednak marudzić. I tak matka
Lloyda okazywała jej dużo życzliwości, marnując swoje paliwo, aby odwieźć obcą dziewczynę.
Limonkowy seat skręcił w jedną z bocznych
uliczek, przejechał kilkadziesiąt metrów i zatrzymał się pod Everton 40. Lloyd
otaskował wzrokiem niski płot z żelaza, za którym rozciągał się rząd drzew, uniemożliwiających
dostrzeżenie domu. I bardzo dobrze, bo gdyby nie krzaki, Garamdonowie
zorientowaliby się że parcela od pięciu lat stała pusta, a domek letniskowy zarastał
w bluszcz.
– Dziękuję za podwózkę. - Kelly szybko odpięła pasy i
zgarnęła swój plecak. Miała już wychodzić, gdy Lloyd ją zatrzymał.
– Weź parasolkę, jeszcze pada. – I przechylił się do
tyłu, by podnieść z ziemi wspomniany przedmiot.
– To tylko kilka kroków...
– Bierz, nie mam zamiaru mieć cię na sumieniu. –
Matka Lloyd roześmiała się i osobiście wcisnęła Kelly parasolkę.
– Oddam w poniedziałek – mruknęła Thifer i otworzyła
drzwi. – Jeszcze raz dziękuję, do widzenia, cześć.
– Miło było poznać!
Kelly wysiliła się na uśmiech w stronę kobiety i
zatrzasnęła drzwi. Podeszła do zardzewiałej furtki, rozkładając nad sobą
parasolkę. Podczas gdy Misako wykręcała w bramie, ona udała że szuka kluczy.
Lecz gdy limonka zniknęła na głównej drodze Kelly westchnęła ciężko i odbiła na
lewo od parceli, kierując się jeszcze głębiej. Odwróciła się jeszcze za siebie,
po czym skręciła w prawo w boczną dróżkę. Na jej końcu już z oddali widziała
czarny wysoko płot nieporadnie strzegący dojścia do starej kamienicy przerobionej
na ośrodek dla porzuconych i niechcianych.
*
Tylko naprawdę zdolny idiota zgubiłby tak charakterystyczny
samochód. A że on do idiotów nie należał bez problemu przejechał pół miasta,
ani na moment nie tracąc z oczy limonkowego Seata. Jego właścicielka nie była świadoma
z posiadania ogona, bo szary Ford nie rzucał się w oczy w gęstym tłumie podobnych
aut. Mimo to jego kierowca zachowywał bezpieczną odległość, nie chcąc się
zdradzić, bo inaczej cała misja wywiadowcza wzięłaby w łeb. A na to nie mógł sobie
pozwolić.
Gdy seat wjechał w boczną drogę, Ford zatrzymał
się tuż przy wjeździe, bo dalsza jazda była zbyt ryzykowna. Dzięki lornetce doskonale
widział jak z seata wychodzi młoda dziewczyna o długich włosach. Stanęła przed opuszczoną
parcelą i zaczęła grzebać w plecaku, a seat wyjechał na drogę, nie zwracając
uwagi na forda. Jego właściciel z kolei poprawił szary kaptur od grubej bluzy i
uśmiechnął się półgębkiem, gdy nastolatka odeszła spod furtki i ruszyła głębiej
w ulicę. Po chwili skręciła w prawo, gdzie na końcu polnej drogi stacjonował
tylko jedne budynek – zdążył to już dzisiaj sprawdzić.
Zerknął w akta, by odszukać nazwę, mimo że znał ją na
pamięć. „Dom dziecka nr 13, ul. Everton 40B Główny Dystrykt”. Przewrócił stronę, gdzie kolejne
kilka kartek zajmował spis podopiecznych trzynastego numeru. Na czwartej stronie wśród szarych imion czerwonym
markerem było zakreślone tylko jedno, dodatkowo oznaczone stempelkiem w kształcie
owieczki.
Uśmiechnął się chytrze, jeszcze raz zerknął w głąb drogi,
a gdy upewnił się że dziewczyna cało dodarła do domu, wrzucił bieg i odjechał w
swoją stronę zadowolony, że pierwsze inwigilacja zakończyła się sukcesem.
A tak jakoś wyszło.
"– Nie kilometr, lecz kilkanaście metrów, bo za płotem w tym limonkowym seacie siedzi moja mama i może nas podwieźć."
OdpowiedzUsuńHanako: a nie wiśniowym??
Miju: Kto wybiera tak oczojebny kolor, jak limonkowy?!
" – Mamo, wiesz że wujek nie lubi jak spraszam znajomych – jęknął cicho.
– Albo ty nie lubisz się nimi chwalić. –"
Hiroki: Albo i to i to
"Tylko naprawdę zdolny idiota zgubiłby tak charakterystyczny samochód. A że on do idiotów nie należał bez problemu przejechał pół miasta, ani na moment nie tracąc z oczy limonkowego Seata."
Miju: Dlatego nie kupuje się limonkowego Seata !!!!!
"Jego właściciel z kolei poprawił szary kaptur od grubej bluzy i uśmiechnął się półgębkiem, gdy nastolatka odeszła spod furtki i ruszyła głębiej w ulicę. Po chwili skręciła w prawo, gdzie na końcu polnej drogi stacjonował tylko jedne budynek – zdążył to już dzisiaj sprawdzić."
Hanako: *oczy zalśniły na czerwono* znowu on!!!
"Na czwartej stronie wśród szarych imion czerwonym markerem było zakreślone tylko jedno, dodatkowo oznaczone stempelkiem w kształcie owieczki.
Uśmiechnął się chytrze, jeszcze raz zerknął w głąb drogi, a gdy upewnił się że dziewczyna cało dodarła do domu, wrzucił bieg i odjechał w swoją stronę zadowolony, że pierwsze inwigilacja zakończyła się sukcesem."
Hanako: Nie na długo!! Kurde co on tak od ponad roku poluje na nastolatków? Już trzy dziewczyny i dwóch chłopaków przepadło o ile nie więcej. Co ty z nimi robisz na czarnym rynku sprzedajesz zabijasz czy co? Bo jak Kelly w kolejce to się narażasz na istną głupotę......i mam dziwne wrażenie że ojciec Garmadona z tym związany jest
Czekam na kolejne rozdziały
"Pani Garmadon miała ochotę o coś dopytać, ale wzrok syna ją powstrzymał. Jest małomówna – wyczytała z jego zielonych tęczówek, identycznych jak jej. I jak karoseria seata."
Hiroaki: Już wiemy czemu taki seat