niedziela, 5 maja 2019

Ⓡⓞⓩⓓⓩⓘⓐⓛ ①⓪.① ~ ❝ Uśmiechnij się ❞



     Kolejny tydzień rozpoczął się fatalnie, a barowa pogoda tylko pogłębiała depresyjny nastrój wszystkich tych, którzy pomimo deszczu musieli wypełznąć z ciepłej pościeli i pomaszerować do szkoły imienia Czterech Wariatów. Lloyd parę razy zasłyszał tę nazwę, ale nie sądził, że już po tygodniu sam zacznie jej używać. 

     Ledwo zwlekł się z łóżka, gdy zobaczył, co się dzieje za oknem. Znalazł jednak motywację i nie, nie był to wujek stojący przy łóżku ze szklanką zimnej wody. W sobotę wieczorem przeglądając Facebooka natrafił na nową propozycję znajomych. Zignorowałby ją, gdyby nie był to ten chłopak, z którego kolegą pokłóciła się Kelly. Chociaż bardziej adekwatne byłoby określenie "pobiła", ale mniejsza z tym. Lloyd z braku laku zaakceptował zaproszenie i chciał się już wylogować, gdy dostał wiadomość od nowego znajomego. Cole Bucket nie owijał w bawełnę i już na wstępie zaznaczył, że pisze z zapytaniem, czy Garmadon nie byłby chętny dołączyć do szkolnej drużyny koszykarskiej. Lloyd uniósł wysoko brwi, bo nie miał żadnego doświadczenia  wiedział jedynie że piłka jest okrągła i trzeba trafić do kosza przeciwnika  a doświadczenie z dzieciństwa, gdy ojciec brał go na baran aby mógł dosięgnąć kosza, też nie były pomocne. I zbyt bolesne. 
     Jednak ku własnemu zaskoczeniu zgodził się i we wtorek miał się zjawić na treningu. W poniedziałek Cole postara się złapać go na korytarzu i wręczyć pismo członkostwa. Lloyd  nie widział minusów  trochę pobiega jak głupi za piłką, poprawi kondycję, opóźni powrót do domu więc nie będzie się musiał spowiadać i znosić troskliwego wzroku matki, a i dostanie punkty do zachowania. 
     Wpierw jednak musiał przeżyć poniedziałek, a ten nie zapowiadał się optymistycznie. 
  Deszcz niemiłosiernie siekał od samego rana, przez co droga do szkoły nie była najprzyjemniejsza, zwłaszcza jak musiało się ciągle uskakiwać przed samochodami, które nie miały krzty litości i z radością rozchlapywały kałuże. Garmadon miał jednak tyle szczęścia, że dotarł niemal całkowicie suchy, czego nie można było powiedzieć o tych, którym szczęście nie sprzyjało. 

     Kelly nie spodziewała się, że zasób jej słownictwa jest aż tak bogaty. Przywołała co najmniej dwadzieścia epitetów, czternaście przekleństw i kilka wyzwisk skierowanych pod adresem kierowców, którzy w życiu nie powinni otrzymać prawa jazdy, jeśli wcześniej nie chodzili do szkoły na pieszo. W innym przypadku mieli w głębokim poważaniu pieszych i bez skrupułów rozchlapywali kałuże. Kelly wspinała się na wyżyny swoich możliwości przez co udało jej się uskoczyć przed kilkoma kałużami, lecz gdy była tuż, tuż przy szkole jakiś wariat przejechał na pełnym gazie; udało  jej się jedynie zasłonić parasolką twarz, ale nie pomyślała o nogach, z których lało się teraz jak z wodospadu. 
     Plusy noszenia spódniczek - miała mokry tylko fragment materiału, a nie całość, jak w przypadku spodni, dzięki czemu nie musiała się martwić strojem. Przemoknięte tenisówki rzuciła pod grzejnik, a z szafki wyciągnęła leginsy przeznaczone na wf. Nikt jeszcze nie zginął od noszenia leginsów pod spódnicą.  
     Thifer zamknęła szafkę, wzdychając ciężko. Rzuciła parasolkę na szafkę. Robiła wszystko, byle tylko nie popsuć sobie humoru. Zamierzała dobrze zacząć tydzień, nie przejmując się krewetkami. Weekend też mógł być przyjemny, lecz pech, który tak kochał Kelly, stwierdził, że w galerii spotka się z Samanthą. Nie obyło się od uszczypliwości, ale  uwaga  gdy Kelly chciała odejść z godnością, by nie dawać Maximowi nowego zasobu słownictwa, Melody pociągnęła ją za bluzkę i spytała z niewinną minką:
     – Kellyś, muszę do łazienki,  niedobrze mi się zrobiło. No wiesz, nie lubię obślizgłych krewetek. – I tu nieśmiało acz znacząco spojrzała na McCane, krzywiąc się.
     Samanthę i podpaski zamurowało, Kelly zresztą podobnie, ale Max wybuchnął donośnym śmiechem, zwijając się niemal na podłodze. Gdy sens słów dziewczynki dotarł do Thifer ta z trudem nie poszła w ślady Max'a. Rzuciła szybko do McCane że musi się zająć "bachorami" jak to określiła Kreweta, po czym gdy minęli zakręt, dołączyła do Northstormów w ataku głupawki. Wyszło na to, że Max nauczył Melody fajnej odzywki, za co Kelly nie miała zamiaru go ganić. 
     Thifer przez cały weekend wspominała to zajście z lubością. Mina Samanthy była bezcenna i chyba nigdy jej nie zapomni. Będzie ją przywoływać w pamięci,  gdy tylko będzie miała gorszy dzień. Spodziewała się że Kreweta może chcieć się odegrać, ale czy to pierwszy raz? Dzisiaj zwyczajnie ją oleje, chyba że będzie miała wenę na przekomarzanki. 
     Kelly szybko oporządziła się w łazience  mokre rajstopy zmieniła na leginsy, a fragment spódniczki wysuszyła (a przynajmniej spróbowała) pod suszarką, która jednak suszyła tylko z nazwy. Nastawiona bojowo na pierwszą lekcję ruszyła w stronę sali od geografii. Może nawet uśmiechnie się do Grande? Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy po dotarciu pod salę zastała wszystkich pochylonych nad książkami. 
    No nie  jęknęła w duchu, rzucając plecak na parapet i zajmując miejsce obok niego, z dala od reszty klasy. Nie musiała się nikogo o nic pytać, bo sytuacja była krystalicznie jasna  Grande będzie pytać. Westchnęła, otwierając podręcznik na ostatnim temacie. Już nie uśmiechnie się do Grande, może jedynie wepchnąć jej kredę głęboko w gardło. Ta wizja w połączeniu z twarzą Samanthy zaskoczonej odzywką Melody podziałała na nią trzeźwiąco, dzięki czemu w ciągu 15 minut nauczyła się połowy tematu. Zabrakło kolejnych 15, gdy wybrzmiał dzwonek na pierwszą lekcję. Wraz z nim na Kelly spadł kolejny ciężar w postaci Lleloyda Garmadona.
     Ma pytać?! – Kelly podskoczyła w miejscu i zatrzasnęła książkę, którą następnie chciała uderzyć Garmadona w łeb, ale ten w porę zrobił unik.  Ej, grzecznie pytam!
      Jak to ma być grzecznie to ja jestem Marią Antoniną!  prychnęła, wrzucając podręcznik do plecaka. 
    – Że kim? – spytał Garmadon, łapiąc oddech. Wyglądał jak po przebiegnięciu maratonu.
    Dziewczyna machnęła ręką.
   – Nie mam pojęcia, było ostatnio na historii. A odpowiadając na twoje elokwentne zapytanie: tak będzie.  Kelly zeskoczyła z parapetu i wygładziła spódniczkę.  Jak co poniedziałek wybierze trzech niedobitków. 
    Lloyd zmierzwił sobie włosy i przez chwilę wyglądał, jakby rozważał rzucenie się z okna. Jego piękny dzień skończył się w momencie, w którym dowiedział się w szatni, że Grande przeprowadzi  łapankę. A jeśli chodzi o przygotowanie do odpytywania, mówiąc elokwentnie  był w rzyci. 
      Zginę  mruknął. 
      Tak ci dopomóż Grande   odparła Kelly, układając ręce jak do modlitwy. 
     Lloyd spojrzał na nią podejrzliwie.
      Czemu masz taki dobry humor? To chyba nie jest normalne w twoim wypadku.
      Znawca się znalazła  prychnęła.  To się nazywa wisielczy humor, Lleloyd. W wolnym tłumaczeniu: masz dobry humor na powieszenie kogoś lub siebie. Występuje w sytuacji gdy masz piękny dzień, a wszystko nagle w  jednej chwili robi JEBUM! i twój dobry duszek zrzuca aureolkę na rzecz rogów. Mam tak na co dzień, jakbyś nie zauważył.
     – Oho, to chyba mam to samo.  Uśmiechnął się krzywo. Miał być taki piękny dzień jęknął, a wraz z tym  pod drzwiami zjawiła się Grande. Kelly utwierdziła się w przekonaniu, że kobieta wychodziła z pokoju nauczycielskiego jeszcze przed dzwonkiem, by jak najszybciej zacząć lekcje. 
      Uczniowie niespiesznie wlali się do sali, każdy po drodze odmawiając krótką modlitwę. Kelly sobie darowała; i tak nic im nie pomoże. 
     Grande dopełniła formalności, nie spiesząc się zanadto, rozkoszując się stresem uczniów. Może czekała aż któryś zemdleje, ale gdy to nie nastąpiła, westchnęła i niespiesznie zaczęła przesuwać placem po liście, chociaż każdy wiedział, że losy trzech niedobitków zostały dawno przypieczętowane. 
      Aden  zakomunikowała Grande, a wywołany podskoczył na krześle i głośno przełknął ślinę.  Czekasz na specjalne zaproszenie?
    Niski chłopak zerwał się z miejsca i w te pędy pognał do jednej z trzech pojedynczych ławek ustawionych tuż przed biurkiem Grande. Tak zwana Loża Szyderców lub inaczej  Szubienica. 
     Kto następny...  mruknęła do siebie kobieta, starając się powstrzymać diabelski uśmieszek.  Panie Garmadon, mam nadzieję, że nadrobił pan materiał  odezwała się, wyławiając wzrokiem Lloyda. 
     Chłopak spiął się i niepewnie spojrzał na nauczycielkę. Nie wiedział czy to pytanie retoryczne czy też nie, ale jeden kolega wskazał mu wzrokiem ławki, więc odsunął swoje krzesło i niechętnie skierował się w tamtym kierunku, przeklinając ten dzień. 
     I jako ostatni do tego grona... Może pan Ulrik?  Grande potoczyła wzrokiem po sali ale nigdzie nie dostrzegła kręconej czupryny. Zaktualizowała dane.  A, nieobecny, w takim razie Thifer.  Zamknęła zamaszyście dziennik, a jej szybka odpowiedź dawała  podstawę by sądzić, że miała to zaplanowane. Wyłapała wzrok brunetki i uśmiechnęła się półgębkiem.  Zapraszam.
    Kelly odpowiedziała tym samym wyzywającym spojrzeniem, po czym zajęła miejsce pomiędzy Garmadonem i Adenem. Podparła brodę na dłoni oczekując na karteczki, które Grande miała zapewne przygotowane już od tygodnia. Obracała długopis między palcami, ostatecznie łapiąc go i omal nie łamiąc, gdy ujrzała kartkę A4 zadrukowaną z obu stron.
     – To ma być kartkówka – prychnęła cicho, przekrzywiając lekko kartkę, jak to miała w zwyczaju i składając podpis w górnym rogu, przypieczętowanie wyroku.
    – Coś nie tak? – spytała Grande przesłodzonym tonem.
      Kelly uśmiechnęła się do niej szeroko, mrużąc oczy.
     – Ależ skąd, pani profesor – zapewniła.
     Grande zajęła miejsce za biurkiem i przeszła do tematu lekcji, mając jednak na oku swoich niedobitków. Wiedziała, że nikt nie był na tyle głupi by ściągać u niej, dlatego swobodnie przeszła do dręczenia reszty klasy.
     Aden, Garmadon i Thifer zgodnie pochylili się nad swoimi kartkami. Adam Aden nerwowo skubał dolną wargę, biegając wzrokiem po tekście i rozpaczliwie szukając pytania, na które znał odpowiedź; niestety na daremnie. Lloyd wgapiał się jak sroka w gnat i w tym przypadku chciał, aby gnat symbolizował broń i wystrzelił mu prosto w łeb. Kelly z kolei gryzła końcówkę od długopisu mordując wzrokiem Grande, która pisała coś na tablicy. Trwała w tym stanie dobre pięć minut. W końcu westchnęła w duchu i przeniosła wzrok na pytania. Czas postrzelać – pomyślała i zajęła się zmyślaniem odpowiedzi. Długopis szybko skrobał po kartce, by mieć to za sobą. Nim się obejrzała odpowiedziała na większość pytań, ale ostatnie przysporzyło jej najwięcej problemu. UZASADNIJ. Nie cierpiała tego typu zadań. Dyskretnie zerknęła na Adena, któremu coś udało się wyskrobać. Przeniosła wzrok na Garmadona, gdzie sytuacja odmalowywała się znacznie gorzej. Lleloyd ewidentnie nie zajrzał nawet do podręcznika, bo jego kartka świeciła niemal pustką. Lloyd czując na sobie jej spojrzenie spojrzał błagalnie na Thifer, a ta wzruszyła ramionami. 
    – Nie umiem w telepatię – powiedziała bezdźwięcznie.
    Lloyd zrobił żałosną minę zbitego psa. Kelly spojrzał na Grande – na razie czekała, aż uczniowie przeczytają podane zadanie, by następnie wywołać kogoś do tablicy. Gdy to nastąpiło, a ona zajęła się ochrzanianiem uczennicy, Kelly przekręciła jeszcze bardziej kartkę – teraz leżała całkowicie poziomo, tak, aby Garmadon mógł rzucić okiem na odpowiedzi. Kelly wsparła głowę na lewej dłoni, obserwując Grande. Miała nadzieję, że Lloyd załapał, inaczej to jemu wepchnie kredę do gardła.
     Garmadonowi jednak nie wiele było trzeba – od razu zapuścił dyskretnego żurawia na kartkę Kelly i podziękował w myślach za dobry wzrok. Dzięki temu mógł bez problemu spisać część zadań, w których Kelly akurat nie bazgrała jak kura pazurem. W ten sposób został cudownie uratowany, mimo że i tak nie odpowiedział na część pytań, lecz lepsze to niż nic. Kelly wykazała się większym rozgarnięciem niż on, bo szybko zabrała mu kartkę, gdy Grande ruszyła w ich stronę. 
     – Koniec czasu – oznajmiła i wyrwała kartki. 
     Trójka osób z ulgą wróciła na swoje miejsca.
    – Oceny będą jeszcze dziś wieczorem – dorzuciła, jakby to miało im pomóc. Reszta poleciała już z górki; w końcu już zaznali połowicznej śmierci. 
    Kelly pozwoliła sobie na głęboki oddech dopiero gdy wyszła z jaskini żmii. Nogi same poniosły ją do sklepiku, gdzie zamierzała zaopatrzyć się w słodkiego batona i soczek pomarańczowy. Duża dawka cukru powinna pomóc przeżyć ten dzień. Wygrzebała z plecaka srebrny portfel, stając w kolejce. Zanurkowała w porponetcce w poszukiwaniu drobnych. Nie zauważyła, kiedy ktoś stanął obok niej. 
      – Dzięki za pomoc – odezwał się Lloyd, sprawiając tym samym, że Kelly krzyknęła zaskoczona, odskakując w bok z miną przerażonego kota i gubiąc pieniądze, które rozsypały się po podłodze. Parę osób spojrzało się na nią jak na wariatkę, ale zignorowała te spojrzenia, wyciągając w stronę Lloyda palec. 
     – P-pogrzało cię?! – warknęła. – Straszyć ludzi w biały dzień? – fuknęła, schylając się po monety, Lloyd zrobił to samo. Po chwili oboje się wyprostowali i wrzucili moniaki do portfela dziewczyny.  – Czemu mnie śledzisz, Lleloyd? – burknęła.
     – Nie śledzę, szedłem obok ciebie od sali.
     Spojrzała na niego podejrzliwie. 
     – Nie zauważyłam.
    – Taki ze mnie ninja – wyszczerzył zęby w równym uśmiechu, a Kelly podsumowała to cichym prychnięciem, przesuwając się do przodu.
     – Uważaj bo wyprowadzę ci te jedynki na spacer i nie oddam. – Lloyd momentalnie opanował mimikę twarzy, a Kelly kupiła to, co zamierzała i wycofała się spod obleganego sklepiku. – Podziękowania przyjęte, tylko nie przyzwyczajaj się, bo był to pierwszy i ostatni raz kiedy ci pomogłam – zastrzegła, wsadzając batona do plecaka a otwierając soczek w kartoniku. – A, i nie licz na więcej niż dwóję.
     Lloyd zaśmiał się cicho.
     – Spoko, to mi w zupełności wystarczy. Nie chcę zacząć nowej szkoły z jedynką, zwłaszcza u tej kobiety. – Na myśl o Grande wzdrygnął się, gdy ruszyli w stronę... Garmadon nawet nie wiedział czego, szedł automatycznie za Thifer. 
     Kelly nie odezwała się, siorbiąc sok przez rurkę i wyjątkowo zwinnie przedzierając się przez tłum uczniów, jaki przelewał się w obie strony – unik, odskok w bok, piruet, przeciśnięcie się przez jakąś grupkę; życie w szkolnej dżungli pełną gębą.
    – Chcesz coś w zamian, czy wystarczy ci moja dozgonna wdzięczność? – odezwał się w pewnym momencie Lloyd, gdy już prawie dochodzili do sali od chemii.
     Kelly spojrzała na niego pytająco, zadzierając lekko głowę.
     – Za tą kartkówkę.
     Otworzyła już usta by życzyć sobie, aby dał jej święty spokój, ale w tym samym momencie drogę zagrodził im rudowłosy chłopak, który wyrósł jak spod ziemi i na którego Kelly prawie wpadła, w porę jednak zrobiła unik, chroniąc resztki soku.
     – Siemka, ty to Lloyd Garmadon? – zapytał, całą uwagę kierując od razu w stronę blondyna.
     – Eee, no tak. A o co chodzi? – odparł niepewnie, przyglądając się nieznanemu chłopakowi.
     Rudzielec pogrzebał w pliku kartek jakie trzymał i wyciągnął jeden świstek, podając go Garmadonowi.
     – To od Cole'a Bucketa, pismo dołączenia do drużyny. Cole jest tak zabiegany, że sam nie był w stanie ci przekazać, więc wybrał mnie jako łosia i teraz zapierniczam w poszukiwaniu innych łosi, w sensie świeżaków. – Chłopak wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego i Lloyd łapał co drugie znaczenie. – Dobra, ja się zwijam bo do długiej przerwy muszę jeszcze złapać pięć innych osób. A, podpisz tu i tu, a potem oddaj do sekretariatu. I jutro o szesnastej na hali, weź strój, sayonara! – zawołał jeszcze gdy znikał w tłumie. 
     Kelly w spokoju dopiła soczek poniewczasie orientując się skąd znała ten piegowaty ryj. Gdy chłopak, który w piątek wywalił z jej komputera durne oprogramowanie na dobre przepadł w tłumie, spojrzała na Garmadona, unosząc wysoko brwi.
    – Zapisałem się na kosza – wyjaśnił tonem, jakby była to najprostsza rzecz.
    – Tyle to zajarzyłam, głąbie. Zasadnicze pytanie brzmi: czy zrobiłeś to z premedytacją? – Zamaszyście wrzuciła puste opakowanie do kosza, dając tym samym do zrozumienia, że chętnie zrobi to też z czyjąś głową. Oparła ręce na biodrach, czekając na wyjaśnienia. – Hm?
     – Nie rozumiem, co ma piernik do wiatraka – przyznał niemrawo.
    – Oprócz tego, że tyle samo liter to niewiele – prychnęła i ruszyła przed siebie, gdy zabrzmiał dzwonek.
     Lloyd stał chwilę, po czym ruszył za nią.
     – Serio ma tyle samo liter? – mruknął, licząc na palcach. Zrobił minę, jakby odkrył drugą Ziemię. – Faktycznie – szepnął.
     – Nie odbiegaj od tematu! – warknęła, ponownie stając. Nie spieszyło się jej na chemię. – Chodzi o to, że we wtorek, na hali o godzinie szesnastej mam sks-y z siatkówki – wyjaśnił, akcentując odpowiednie słowa, by ułatwić Lloydowi proces myślowy. – Co oznacza, że będę skazana na twoją – nie bezpośrednią, ale jednak – obecność, a co najważniejsze – jakaś zbłąkana piłka może nieomylnie trafić w twój pusty łeb.
     Lloyd milczał przez chwilę, by ostatecznie wybuchnąć śmiechem. Kelly zmrużyła oczy, zastanawiając się czy mu przywalić, czy przywalić.
     – Przysięgam, że o tym nie wiedziałem – zarzekł się z ręką na sercu.
     – Jakoś ci nie wierzę. Pozwę cię o nękanie – ostrzegła, gdy wchodzili do klasy. Zostawiła Lloyda z taką groźba i usiadła w pojedynczej ławce przy oknie, za którym nadal lał deszcz.
     Kelly zamiast słuchać o wiązaniach chemicznych przemyślała sprawę z Garmadonem i zaoferowała, że po lekcji pójdzie z nim pod sekretariat, bo on oczywiście nie znał jeszcze drogi. Lloyd przez cały czas nie podejrzewał podstępu, łudząc się, że Kelly uwierzyła, iż jej nie śledził.  Nadzieja okazała się płonna, mimo że trzymał sie jej aż do momentu w którym wszedł do sekretariatu.
     Kelly czekała pod drzwiami, zamieniając swój kucyk w warkocz i nie mogąc przestać się uśmiechać. 
     – Trzy... dwa... jeden... – odliczała po cichu, czekając aż drzwi otworzą się z hukiem.
     Wyliczenia okazały się słuszne, bo za chwilę z gabinetu wyleciał Lloyd, ciągnąc za sobą wiązankę przekleństw pani sekretarki. Odszukał wzrokiem Thifer i zgromił ją spojrzeniem. Dziewczyna nie wytrzymała i ryknęła śmiechem.
    – Zrobiłaś to specjalnie! Czemu mi nie powiedziałaś, że dzisiaj mają jakiś zawszony "dzień wewnętrzny pracy sekretariatu" i nie przyjmują nikogo niczym święte krowy!? – warknął, machając jej kartką papieru, na której sekretarka nabazgrała DZIEŃ WEWNĘTRZNY - SEKRETARIAT NIE-DZIA-ŁA!!! 
     Kelly dopiero po dłuższej chwili opanowała atak głupawki i ułożyła palce w literę "L".
     – Loooser – zaświergotała. – To moja zemsta za to, że będę musiała znosić twoje towarzystwo dwa razy częściej niż to konieczne – objaśniła, poprawiając spódniczkę i nie mogąc zapanować nad mięśniami twarzy, które rozciągały usta w kpiący acz szeroki uśmiech.
     – Jesteś niemożliwa. – Lloyd westchnął ciężko, zwieszając ramiona.
     – Nikt ci nie każe za mną łazić.
     – Ale coś czuję, że dzięki temu przeżyję nawet atak bomby jądrowej.
     Kelly pokiwała głową, doceniając komplement. Ten dzień jednak nie będzie taki zły – uznała w duchu, zastanawiając się jak jeszcze może wkopać Garmadona.
   
     Dla dwójki uczniów szkoły Czterech Wiatrów poniedziałek chociaż w połowie okazał się łaskawy. Niestety, kilkanaście kilometrów na wschód dwójka osób nie miała takiego szczęścia.



*



     Próbowała uciekać, ale co dwa metry potykała się o nierówność chodnika lub ślizgała przez kałuże. Ulewa jaka rozpętała się z samego rana nie chciała się zlitować; deszcz siekał ją po twarzy, krople wielkości grochu wpadały jej do oczu. Jak raz przeklęła w duchu swoje długie włosy, które teraz przykleiły się do czoła i dodatkowo ograniczały widoczność. A musiała uciekać, uciec jak najdalej, mimo że przychodziło jej to z wielkim trudem. W umyśle ciągle rozbrzmiewał jej głos brata, który kazał jej uciekać. Nie widziała, co się z nim stało – gdy napastnik zaatakował chłopaka, ona od razu rzuciła się do ucieczki; usłyszała jedynie odgłos ciała upadającego w kałużę. Miała nadzieję, że to David, mimo że wątłej postury, pokonał przeciwnika. Nadzieja okazała się płonna, gdy obejrzała się przez ramię i zamiast znajomej czarnej czupryny, zobaczyła zmierzającego w jej stronę wysokiego chłopaka w kapturze na głowie.
    Rzuciła się do dalszej ucieczki zła na to, w jakiej okolicy przyszło jej mieszkać. Aby dojść do domu musiała przejść przez wyludnioną, długa uliczkę, gdzie większość domów stała pusta po tym, jak okolice strawił pożar. Nawet nie łudziła się, że ktoś jej pomoże. Nadal jednak liczyła, że uda jej się uciec, że znajdzie kogoś, wezwie policję... 
     Po kolejnym upadku w kałużę nie miała siły by wstać. Deszcz zalewał jej oczy, płuca paliły żywym ogniem. Złożona parasolka, którą do tej pory trzymała w dłoni upadła kawałek dalej. Wyciągnęła po nią rękę, gdy wyczuła jak ktoś staje nad nią. Z przestrachem spojrzała przez ramię. Szary, przemoknięty kaptur od sportowej bluzy skrywał oblicze oprawcy. 
    Wrzasnęła z przerażenia, a strach dodał jej sił – zerwała się na nogi, chwytając parasolkę. Ujęła ją jak broń, którą wymierzyła w chłopaka. 
    – Odwal się! – krzyknęła, łamiącym się głosem, postępując w tył. Rozpaczliwie poszukała na jego bluzie śladów krwi, lecz z ulgą nic takiego nie znalazła. Co jednak nie oznaczało, że jej bratu nic nie jest. – Co zrobiłeś Davidowi?! – Pytanie zawisło w próżni tak samo jak poprzednie. Twarz chłopaka nie pokazywała żadnych emocji. Postąpił krok do przodu, ona trzy do tyłu. – Nic ci nie zrobiliśmy – jęknęła, przełykając łzy. – Zostaw mnie, proszę, nikomu nie powiem, tylko... tylko zostaw nas – szepnęła.
    Chłopak uśmiechnął się półgębkiem i był to najbardziej przerażający gest jaki widziała Daniela, uczennica 2D liceum ogólnokształcącego. Była to też ostatnia rzecz, jaką widziała tego deszczowego dnia. Otępiały przez strach umysł nie zarejestrował, kiedy chłopak wyskoczył do przodu; zamachnęła się jeszcze rozpaczliwie parasolką, ale ten bez problemu zrobił unik i podciął dziewczynie nogi. Nie pozwolił jej jednak upaść, jeszcze by się uszkodziła, a on nie chciał, żeby towar był wadliwy. Silną ręką chwycił ją w pasie i nachylił do ucha, wyciągając równocześnie z kieszeni bluzy strzykawkę. 
     – Uśmiechnij się – szepnął, a igła zatopiła się w szyi dziewczyny. 





Humor w tym rozdziale skacze jak mój stres  - trzymam kciuki jednocześnie za maturzystów jak i za samą samą, abym nie zginęła w drodze na praktyki. mam nadzieję, że wybaczycie taki zwrot akcji; lecę przepisywać ciąg dalszy i mam nadzieję, że blogger znów nie usunie mi całego rozdziału '-' gdyby tego nie zrobił rozdział byłby już miesiąc temu a tak, no cóż


Zuza, Kruk i Elz - powodzenia! 

3 komentarze:

  1. "pomaszerować do szkoły imienia Czterech Wariatów."

    Hanako: Wiedziałam że to się pojawi w rozdziale ja to po prostu wiedziałam tylko ciekawe kim są ci czterej wariaci? Bo według mnie jednym jest Konzern


    "Weekend też mógł być przyjemny, lecz pech, który tak kochał Kelly, stwierdził, że w galerii spotka się z Samanthą. Nie obyło się od uszczypliwości"

    Hanako: Błagam!! Mogę ją zabić?!!! Ona irytuje tak bardzo ludzi ze szlag trafia !
    Viria: Wątpię by Asha ci to puściła plazem
    Hanako: 😭

    " – I jako ostatni do tego grona... Może pan Ulrik? – Grande potoczyła wzrokiem po sali ale nigdzie nie dostrzegła kręconej czupryny. Zaktualizowała dane. – A, nieobecny, w takim razie Thifer."

    Miju: Żmija
    Beta: Wiedźma
    Hirooki: Jakim cudem ci uczniowie jeszcze żyją??


    " – To od Cole'a Bucketa, pismo dołączenia do drużyny. Cole jest tak zabiegany, że sam nie był w stanie ci przekazać, "

    Akana: już zaczął karierę taksówkarza??
    Ryuto: Kto wie?

    "– Zrobiłaś to specjalnie! Czemu mi nie powiedziałaś, że dzisiaj mają jakiś zawszony "dzień wewnętrzny pracy sekretariatu" i nie przyjmują nikogo niczym święte krowy!? – warknął, machając jej kartką papieru, na której sekretarka nabazgrała DZIEŃ WEWNĘTRZNY - SEKRETARIAT NIE-DZIA-ŁA!!! "

    Xertah: Zemsta level 100
    Hanako: Kto tu zaprosił tego pajaca?
    Akana: Chodź raz się z tb zgodzę

    "Niestety, kilkanaście kilometrów na wschód dwójka osób nie miała takiego szczęścia."

    Miju: Krewetka dopadła czy co? Bo jak tak to spore nieszczęście

    "Nadzieja okazała się płonna, gdy obejrzała się przez ramię i zamiast znajomej czarnej czupryny, zobaczyła zmierzającego w jej stronę wysokiego chłopaka w kapturze na głowie.
    Rzuciła się do dalszej ucieczki zła na to, w jakiej okolicy przyszło jej mieszkać. Aby dojść do domu musiała przejść przez wyludnioną, długa uliczkę, gdzie większość domów stała pusta po tym, jak okolice strawił pożar. "

    Akana: apokaliptyczna dzielnica czy co?
    Hanako: Coś mi nie pasuje tutaj.

    "Złożona parasolka, którą do tej pory trzymała w dłoni upadła kawałek dalej. Wyciągnęła po nią rękę, gdy wyczuła jak ktoś staje nad nią. Z przestrachem spojrzała przez ramię. Szary, przemoknięty kaptur od sportowej bluzy skrywał oblicze oprawcy.
    Wrzasnęła z przerażenia, a strach dodał jej sił – zerwała się na nogi, chwytając parasolkę. Ujęła ją jak broń, którą wymierzyła w chłopaka.
    – Odwal się! – krzyknęła, łamiącym się głosem, postępując w tył. Rozpaczliwie poszukała na jego bluzie śladów krwi, lecz z ulgą nic takiego nie znalazła. Co jednak nie oznaczało, że jej bratu nic nie jest. – Co zrobiłeś Davidowi?! "

    Miju: Jak go co? Zabił
    Hanako: Tutaj naprawdę coś nie pasuje

    "Była to też ostatnia rzecz, jaką widziała tego deszczowego dnia. Otępiały przez strach umysł nie zarejestrował, kiedy chłopak wyskoczył do przodu; zamachnęła się jeszcze rozpaczliwie parasolką, ale ten bez problemu zrobił unik i podciął dziewczynie nogi. Nie pozwolił jej jednak upaść, jeszcze by się uszkodziła, a on nie chciał, żeby towar był wadliwy. Silną ręką chwycił ją w pasie i nachylił do ucha, wyciągając równocześnie z kieszeni bluzy strzykawkę.
    – Uśmiechnij się – szepnął, a igła zatopiła się w szyi dziewczyny. "

    Hanako: Mi tu naprawdę coś nie pasuje.
    Severi: Oho zawzięła się
    Hanako: Patrząc po jego działaniach na bank stoi za tym co się stało z koleżanką Cole'a i z tą dwójką. Pewnie pożar dzielnicy też wywołał

    Ja: Hana tyle tego nie nakręcaj się !!! Czekam na kolejny rozdział mam nadzieję że nie zrobi ci blogger psikusa takiego jakże nie miłego

    Hanako: Obstawiam też handel ludźmi skoro nie zabiją.....a może potem zabija w bardzo bolesny sposób....

    Ja: HANAKO!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lloyd: też chciałbym wiedzieć kto jest tymi wariatami
      Kel: Będzie niespodzianka, w swoim czasie
      Lloyd:Na razie mam dość twoich niespodzianek
      Kel: Szkoda bo jest ich jeszcze kilka
      Lloyd... Zaczynam się bac wtorku
      Kel: I słusznie :D
      Lloyd : blagam nie uśmiechaj się w ten sposób, to przerażające

      Hanako: Obstawiam też handel ludźmi skoro nie zabiją.....a może potem zabija w bardzo bolesny sposób....

      Meg: teorie spiskowe, wszędzie teorie spiskowe! *tańczy po pokoju machając czerwoną tasiemką na którą rzuca się Valciria*
      Kel: *unosi wysoko brwi, chwytającza patelnie*
      Zack: to tylko wisielczy humor
      Kel: przejdzie jej?
      Zack:... powinno
      Kel: *tuli do siebie patelnie*

      Pierwszy dzień praktyk tak mnie wymęczył... Dobrze ze jutro na 12... Ale do 20... A next dnia od razu na 8... Ja chcę weekend. Muszę wreszcie rozdziały na watt napisać aagh

      Usuń
    2. Hanako: według mnie to Dyro zastępca syn zastępcy i ta nauczycielka geografii

      Hirooki: Wiesz Lloyd może nie będzie tak źle może nie będzie cię próbowała wywalić za burtę jak moja siostra na promie do Szwecji

      "Meg: teorie spiskowe, wszędzie teorie spiskowe! *tańczy po pokoju machając czerwoną tasiemką na którą rzuca się Valciria*
      Kel: *unosi wysoko brwi, chwytającza patelnie*
      Zack: to tylko wisielczy humor
      Kel: przejdzie jej?
      Zack:... powinno
      Kel: *tuli do siebie patelnie*
      Hanako: No sorry tyle mi się teorii nawija że masakra.
      Beta: Aż mi się teoria z Akanem przypomniała
      Hanako: No co coś mi nie pasowało i tyle....z resztą tu też mi nie pasuje
      Ja: kurde ja teraz wracałam do domu ulica pusta i bałam się że pojawi się ten ty 😂😂
      Hanako: A jak ty obstawiasz Zack? Handel ludźmi, handel organami, zabijanie po dorwaniu czy jakieś testy albo szalony plan dyrektora placówki?
      Miju: O.O

      Nie dziwię ci się jak tak tego słucham

      Usuń