czwartek, 7 marca 2019

Ⓡⓞⓩⓓⓩⓘⓐⓛ ~ ⑥ ❝ Otrząśnij się ❞


     Cole Bucket znał Kai'a od pięciu lat. Trafili razem do jednej klasy, ale dopiero po pierwszym treningu koszykówki, na jaki uczęszczali, złapali nić porozumienia, chociaż ich pierwsze podrygi były nader ciekawe. Cole szybko wykazał, że ma zadatki na kapitana (mocne płuca i silną pięść), dzięki czemu jako jedyny z całej drużyny potrafił okiełznać ognisty temperament Smitha. Mimo paru potyczek słownych i nie tylko, ciągłych kłótni a potem pogodzeń, w końcu się dotarli, lecz, oczywiście, nie mogło być zbyt pięknie. Cole'a wielokrotnie irytowało  zachowanie Kai'a, który potrafił wpakować się w największe bagno z najmniejszego problemu, z którego on musiał go wyciągać. Jako chłopak z dobrego domu nie chciał babrać się w szemranym towarzystwie, by jego stary ojczulek nie kojtnął na zawał, ale i tak  parę razy wylądował na komisariacie w roli adwokata Smitha. Świecił za niego oczami i zapewniał, "że to się więcej nie powtórzy". Taaak, chyba w dniu, w którym wszyscy maturzyści zdadzą matmę na sto procent.
      Cole dogadywał się ze Smith'em, ignorując po drodze fakt, że czasem miał ochotę uderzyć jego głową o ścianę. Irytował go jak diabli, ale w niektóre dni, bawił niczym komik, na przykład w sytuacjach, gdy dostawał kosza. Tak jak we wtorek.
      Bucket od dawna tak dobrze się nie bawił. Oglądanie jak jego przyjaciel dostaje burę od dziewczyny, wcześniej obrywając od niej piłką w twarz, było przezabawne; z trudem zachował wtedy powagę i nie ryknął śmiechem. Zwłaszcza, że Smith miał tendencję do łatwego wpadania w gniew, a brunetka idealnie wyprowadziła go z równowagi. Pierwszy raz spotkał się z sytuacją, w której to osobniczka płci pięknej nie wzdychała do Kai'a, a wręcz odwrotnie – wyglądała jakby miała ochotę wyrzucić go przez okno. Od tego zajścia przez ostatnie dni każdy unikał Smitha jak ognia (nawet jego stałe fanki), widząc jego wściekłą aurę. On z kolei jak diabeł unikał ponownego spotkania z brunetką. Cole mu to ułatwiał, nie chcąc by szkołę zrównano z ziemią (Jeszcze niech ten rok postoi i wypłaci mu stypendium, potem może w nią uderzyć meteor). Dopiero na ostatnim treningu doszło do spotkania (na szczęście nie bezpośredniego). Potem do czwartku był względny spokój. Względny, bo Kai uwielbiał szukać awantur i guza, a on jako jego nieszczęsny kompan musiał go z tych kłopotów wyciągać.
     – Jak jeszcze raz zaczniesz kogoś prowokować, osobiście ci przywalę  – zagroził Bucket, gdy wspinali się po schodkach na trybuny zawieszone nad halą. Była godzina trzynasta, ale oni byli już po wszelkich lekcjach, gdyż mieli wycieczkę do muzeum. Wrócili jednak do szkoły, by dopełnić rytuału.
     – Mówisz tak odkąd się znamy – prychnął Smith i oparł się o barierkę, spoglądając na halę, która powoli wypełniała się uczniami, jacy mieli teraz wf. – Poza tym temu gościowi się należało, skoro nie umie prosto chodzić i wpada na ludzi...
      – I kiedyś  spełnię tę groźbę; choćby teraz. – Kopnął go w plecy, przez co Smith się zachwiał i prawie wywinął  kozła do przodu.
      – Pogięło cię?! – warknął, odzyskawszy równowagę.
    – Nie, ale już mało brakuje. – Cole jak gdyby nigdy nic, oparł się o barierkę, wzdychając ciężko. Gdy tylko jakieś pierwsze klasy miały lekcję wychowania fizycznego, Bucket i Smith wymykali się chociaż na kilka minut z własnych lekcji, aby przypatrzeć się grze i spróbować wyłowić nowych graczy do ich ekipy. Dyrcio krzywym okiem patrzył na szkolną drużynę koszykówki, która od pół roku nie rozwijała się i stała w miejscu. Członkami byli prawie sami 3-klasiści i paru 2-klasistów. Zero świeżaków, nad którymi można by  się popast...popracować. Wszystko spaprało się po tym, jak ich trener zaczął olewać treningi zostawiając ich samych sobie. Było jeszcze jedno wydarzenie, które zniechęcało świeżaków, ale o nim Cole wolał nie myśleć.
      – Boże, co za idiota, nawet rzucić nie umie – burknął Smith, wodząc wzrokiem po jednej stronie boiska, gdzie chłopcy nieudolnie grali w kosza.
      – Też tak grałeś – przypomniał Cole.
      – Ja się urodziłem z piłką w rękach; od początku byłem najlepszy.
      – Taa, to ciekawe dlaczego non stop ze mną przegrywasz.
      – Bo jesteś wyższy.
    – Jak postawisz te swoje włosy jeszcze bardziej to mnie przerośniesz. Poza tym to argument na gruncie przedszkola!
       – Zniżam się do twojego poziomu. 
     Cole machnął ręką, darując sobie dalszą przekomarzankę. Opadł na krzesełko, nie mogąc patrzeć na nieudolną grę. 
       – Jak kogoś nie znajdziemy to Bursztynek na pewno rozwiąże klub i dupa z mojego stypendium sportowego – burknął. 
      – Łohoho, ja u ciebie takie słownictwo to musi być źle. A ten facet i tak to zrobi co mu się żywnie podoba. – Kai wzruszył ramionami i oparł się prawym biodrem o barierkę, stając twarzą do przyjaciela. 
      Cole przeczesał przydługie włosy, kolejny raz obiecując sobie, że pójdzie do fryzjera. 
     – Potrzebujemy chociaż trzech, nawet świeżaków, byleby zapełnili lukę. 
      Smith prychnął niewesoło, wciskając dłonie do kieszeni spodni. 
     – Myślisz, że po tym, co się stało pół roku temu ktoś zechce nas chociaż kijem tknąć? 
      Cole'owi nie spodobał się ton przyjaciela, ale już się nie odezwał, bo i tak musiałby przyznać mu rację. Kai całe zajście przeżywał na swój olewczy sposób, a on jako kapitan bardziej osobiście. Ciągle sobie wyrzucał, że jednak nie był dobrym dowódcą skoro nie potrafił zapobiec tragedii i uchronić członka drużyny. 
      Kai, widząc jakie myśli kołatają się w głowie przyjaciela, bez ceregieli podszedł do niego i strzelił w łeb. 
      – Chodź, niemoto, zaraz mamy autobus. 
      Cole rozmasował tył głowy, odrzucając obraz jasnowłosej dziewczyny i zrównał się ze Smithem. 
     – Jeśli chcemy mieć komplet potrzebujemy czterech osób – odezwał się Kai, gdy maszerowali na przystanek autobusowy. 
      Cole jedynie westchnął w szare niebo, doskonale wiedząc o czym mówił Smith. Trzech graczy, jeden menadżer. Taki komplet były zadowalający (prawdopodobnie) dla Bursztynka ,więc dałby im spokój i wreszcie pozwolił występować w zawodach. 
     – Nie mamy trenera – przypomniał Kai'owi, który skomentował to śmiechem. 
     – Lepiej sobie radzimy bez niego, więc się nie obrażę jak wywalą McCarthy'ego. 
   – A nam rozwiążą drużynę i gówno wyjdzie z wyjazdu do Stanów. – Cole kopnął kamyk, aż ten potoczył się kilkanaście metrów dalej. 
    – To przestańmy szukać dziury w całym i znajdźmy jakiś trzech nieudaczników bez klubu i cycatą menadżerkę! 
     Cole zatrzymał się jak wryty, a jego wzrok skutecznie mógłby zamieniać w kamień. Emanował jak zwykle tym swoim przerażającym spokojem, który mroził krew w żyłach. Kai uniósł obronnie ręce, cofając się o krok. 
     – Nie mówię, że Becca była zła, ale poszukać nie zaszkodzi; zawsze podniesie renomę. 
     – Ona była najlepsza – burknął Bucket, ruszając do przodu, ale zaraz przystanął. Użył czasu przeszłego jakby tak jak wszyscy pogodził się z tym, że Rebecca nie żyła. A przecież to nie prawda. Nie znaleziono jej ciała; ciągle ma status osoby zaginionej. Więc co porabia? – rozległ się cichy głosik w jego głowie. Czemu nie wraca, czemu nie daje znaku życia; czemu, czemu... 
     – Oh, zamknij się – syknął cicho, przyspieszając. Kai podbiegł by się z nim zrównać, ale nie odezwał się słowem. Wolał nie denerwować kapitana. 
     Cole tak zatopił się we własnych myślach, że gdy przyjechał autobus wsiadł do niego, nie kasując biletu i nie zauważając, że Kai wszedł za nim, mimo że mieszkał po przeciwnej stronie miasta. 
      Jak gdyby nigdy nic usiadł obok Bucketa, który wbił wzrok w krajobraz za oknem. Dopiero gdy autobus przejechał dwa przystanki, Kai odezwał się, przyprawiając przyjaciela o zawał:
     – Jak coś to odwieziesz mnie na chatę? 
     Bucket podskoczył na siedzeniu, z trudem powstrzymując krzyk. Pięśc automatycznie zacisnęła mu się w pięść i tylko szybka reakcja uchroniła Kai’a przed kolejnym siniakiem.
      – Dżizas, nie strasz mnie!
      Kai zaśmiał się pod nosem, zatapiając się bardziej w fotel.
     – Wystarczy Kai.
     – Co ty wyrabiasz?
      – Jadę autobusem, odpowiadając na twoje durne pytania.
     – Smiiith – syknął.
     Kai rozłożył ręce.
     – Mam zamiar nie dopuścić, byś topił się we własnym bagnie, jakie stanowi twój mózg.
     Tym razem to Cole prychnął. Autobus zatoczył się na kolejny przystanek; jeszcze cztery a dojadą do dzielnicy, w której mieszkał Bucket.
     – Poszukamy też nowych świeżaczków – dorzucił Smith, przeglądając internet.
     – Jak chcesz działać na odległość? – spytał powątpiewająco Cole.
     – Od czegoś mamy naszych szkolnych nerdów. Zadzwoń do rudzielca i albinosa; niech poszperają w bazie danych.
     – Chcesz, żeby włamali się do szkolnego systemu? – syknął Bucket. – Nie pakuj mnie kolejny raz w jakieś bagno.
     Kai wzniósł oczy do nieba (brudnego sufitu).
     – Stary, ile już razy braliśmy udział w takich rzeczach? Włamanie się na szkolną stronkę, na dziennik – zaczął wyliczać, ale Cole uderzył go w ramię, wzrokiem przeczesując autobus.
      – Zamknij się, bo ktoś usłyszy. To jest karalne.
     – Dupa nie karalne. Bursztynek ma taki system zabezpieczeń, że dzieciak z ręką w nocniku by go złamał. Pisz do nich, żebyśmy w domu mieli już za co się zabrać! – ponaglił go, klaskając w dłonie.
     Bucket pokręcił litościwie głową, ale znalazł numer Walkera i napisał do niego krótką, ale  treściwą wiadomość.
     Rudzielec nie odpowiadał, aż zajechali na przystanek oddalony o rzut beretem od osiedli luksusowych domków jednorodzinnych. Dojście do domu Bucketa zlokalizowanego na samym końcu wewnętrznej drogi zajęło im kilka minut, ale pięć stracili na rozmowę ze strażnikiem, pilnującym bramy. Od niego też się dowiedzieli, że ojciec Cole’a jeszcze nie wrócił ze spotkania, więc chłopcy mieli kilka godzin spokoju.
     Weszli na parcelę ogrodzoną niskim płotkiem. Na lekkim wzniesieniu stał duży, dwupiętrowy dom z czerwonej cegły. Przylegał do niego garaż na dwa samochody, w którym mieścił się też czarny SUV Cole’a (prezent na osiemnaste urodziny od ojca). Kai pomimo kilku lat znajomości nadal nie mógł się nadziwić skąd niektórzy mieli tyle kasy, ani dlaczego niektóre rozpieszczone dzieciaki zrzucały koronę i same chciały na siebie zarabiać. Miał tu świetny przykład Cole’a, który mógłby bez problemu wziąć kasę od ojca na studia za granicą, ale wolała na nie zapracować ciężką pracą. Był jednak zbyt dumny.  W przedsionku zrzucili kurtki, minęli duży i przestronny salon, po czym w kuchni zaopatrzyli się w coś do żarcia i wdrapali się po drewnianych schodach na piętro, gdzie mieściło się kilka pomieszczeń – pokój Cole’a plus dwa pokoje dla gości każdy z własną łazienką; gabinet ojca, biblioteczka i jeszcze kilka których Kai nie pamiętał.
     Pokój młodego Bucketa za to nie był duży; Cole wolał minimalizm, ale i tak znalazło się tam dwuosobowe łóżko, duża szafa, biurko, kosz zawieszony nad łóżkiem… Kai rzucił się na materac, łapiąc po drodze piłkę, podczas gdy przyjaciel zasiadł do biurka i odpalił laptop, przeczesując dłońmi twarz. Akurat odezwał się rudzielec:

Od: Rudy / Jay Walker/
„Jakbyście zapomnieli mam lekcję z Grande i nie będę ryzykował ochrzanu. Zrobimy to na przerwie”

Chwilę później wiadomość przyszła z innego numeru:

Od: Zane Julien
„Albo w ogóle, bo żmija zabrała mi telefon; dzięki
 Jay.”

     Cole mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Rudzielec nigdy nie przestanie go rozśmieszać.
      – Co się szczerzysz? – zapytał Kai, rzucając celnie do kosza. Piłka odbiła się od ziemi i potoczył się w jego stronę.
     – Grande skonfiskowała Rudemu telefon.
     Smith ryknął śmiechem.
     – Taki z niego spec od technologii a telefonu nie umie upilnować.
    – Będzie na nas obrażony przez najbliższe cztery i pół godziny, więc na razie nici z poszukiwań.
     Kai westchnął głośno i przygotował się do kolejnego rzutu, ale komórka zawibrowała mu w kieszeni, przez co chybił.
     – Kur… – Wściekle wyciągnął telefon, podciągając się do siadu. – Czego chcesz, siora? – warknął do słuchawki, ale zaraz odpowiedział mu o wiele głośniejszy warkot, który usłyszał nawet Bucket siedzący w drugim kącie pokoju.
     – Gdzie jesteś idioto; miałeś mnie zawieść na basen!  
     Kai odsunął słuchawkę od ucha i spojrzał na Cole’a. Ten tylko rozłożył ramiona, starając się zapanować nad mięśniami twarzy, które chciały rozciągnąć usta w szeroki i kpiący uśmiech.
    – Dobra… Dobra, zamknij się już kobieto! – krzyknął, przykładając dłoń do czoła. – Zaraz będę. Tak, dziesięć minut. Nie kurde, przylecę na różowym jednorożcu; no Cole mnie podrzuci!
     Bucket uniósł wysoko brwi, kręcąc się na krześle.
     – Nie przypominam sobie.
     Ale decyzja już zapadła i Cole zajął się szukaniem kluczyków, które ostatnio gdzieś tu rzucił. Kai okazał się o wiele lepszym znawcą jego pokoju, bo znalazł je na półce nad łóżkiem. Dodatkowo zauważył inną rzecz – zdjęcie uśmiechniętej i niskiej dziewczyny o jaśniutkich i długich fioletowych włosach. Fotografia leżała częściowo zasłonięta przez podręczniki i wyrywki gazet.
     – Masz je? – zawołał Bucket z korytarza.
     – Ta! – Smith zatrzasnał za sobą drzwi, ale miał złe przeczucia. Myślał, że Cole już się wyleczył z tej niezdrowej obsesji, w końcu minęło pół roku odkąd Rebecca zaginęła. Nawet on nie lubił tego określać mianem „porwania”, ale taka była prawda.
      Kai wskoczył do SUV’a, trzaskając drzwiami.  Cole skrzywił się.
     – Tak, wiem, nie trzaskać. – Kai machnął ręką, zapinając pasy. – Jedziem, bo mnie siostra zabije!
     – Dajesz pomiatać się młodszej siostrze? – Cole nie powstrzymał cierpkiego pytania, gdy z pilota otworzył bramę i wycofał tyłem na podjazd. Brama stała już otworem, więc wrzucił jedynkę i wyjechał na ulicę, po czym zmienił bieg na dwójkę, nie przekraczając dwudziestu na godzinę, bo wiedział jak dozorca się wściekał za przekraczanie prędkości. Machnął do strażnika, z którym wcześniej rozmawiali, a ten otworzył im szlaban. Dopiero wtedy Cole depnął gaz i ruszył z piskiem opon, by wcisnąć się do ruchu. Kai zacisnął ręce na pasach bezpieczeństwa. Nigdy nie przyzwyczai się do czasem porywczej jazdy przyjaciela.
     – Kto ci wydał prawko, wariacie?
     – Nie marudź, bo przestanę ci wozić dupę.
    – Okej, okej, nic nie mówię. – Smith włączył radio i zaczął szukać stacji, na której aktualnie nie puszczano reklam o najlepszym środku do prania. Cole w tym czasie ostro skręcił w lewo.
     – Wiem, że Nya potrafi przywalić, ale nie zaszkodzi jej jak trochę sobie poczeka – upomniał Kai. – Chcę jeszcze pożyć i wyrwać kilka lasek.
     Cole zwolnił, bo i tak zbliżali się do szkoły, do której uczęszczała siostra Kai’a. Dziewięć minut na osiem kilometrów, całkiem dobry czas.
     – Ciągle nurtuje cię ta sprawa? – odezwał się Kai, ze wzrokiem wbitym w boczną szybę.
     Cole gwałtownie wcisnął hamulec, gdy jakiś idiota wymusił pierwszeństwo. Potraktował go klaksonem.
    – A co? – mruknął, z powrotem wrzucając jedynkę i niespiesznie ruszając z miejsca. Dłonie mocno zacisnął na kierownicy.
     – Nic, tak tylko pytam. Myślę tak za każdym razem, gdy tylko przychodzimy na trening.
     – Potrafię oddzielić życie prywatne od zawodowego – burknął, szukając wolnego miejsca na szkolnym parkingu.
     – Chodzi o to, że…
   – Tak, ciągle się łudzę, że ona żyje i co z tego? – Cole ostatecznie zamaszyście zaparkował na poboczu, ignorując znak zakazu parkowania. Spojrzał na kai’a pochmurnym wzrokiem. W ich stronę ruszyła niska czarnowłosa dziewczyna. – Nie mogę?
    – Możesz, ale musisz się po tym otrząsnąć. – Smith wytężył wszystkie swoje siły by brzmieć łagodnie. Może i był arogantem i egoistą, przyznawał się bez bicia, ale nie mógł patrzeć na depresję przyjaciela. – Stary, wszyscy jej szukali, ale…
    – Cześć! – Siostra Kai’a wskoczyła na tylne siedzenie, ucinając ich rozmowę. Kai momentalnie wrócił do dawnego siebie, wszczynając kłótnie z siostrą, a Cole zajął się efektownym ignorowaniem radiowozu policji, który zamajaczył w oddali. Wrócili na główną trasę, kierując się w stronę hali sportowej. Smithowie nie przestawali się sprzeczać, dzięki czemu Cole mógł na chwile odpłynąć. Otrząśnij się. Każdy mu to mówił, ale  nikt nie próbował wczuć się w jego położenie. Nikt nie wiedział co czuł, gdy menadżerka jego drużyny i jednocześnie najlepsza przyjaciółką zniknęła z dnia na dzień – została porwana przez jakiegoś zasranego psychopatę, któremu nudziło się w życiu, a on nie miał możliwości mu przywalić, bo gość sfajczył się na skwarek we własnej kryjówce. Wiele osób sądziło, że Rebecca spłonęła razem z nim. 
     Ta traumatyczna historia odcisnęła piętno na całym Ninjago City, zwłaszcza na szkole Czterech Wiatrów i drużynie koszykówki. A już najbardziej na Cole'u  i dwóch osobach, które prowadziły tę sprawę.










7 komentarzy:

  1. W końcu jakieś pocieszenie po tym dniu.
    "Względny, bo Kai uwielbiał szukać awantur i guza, a on jako jego nieszczęsny kompan musiał go z tych kłopotów wyciągać."
    Miju: Ciekawe ile jest w kartotece policji o nim
    "Od: Rudy / Jay Walker/
    „Jakbyście zapomnieli mam lekcję z Grande i nie będę ryzykował ochrzanu. Zrobimy to na przerwie"
    Beta: Hmmm a więc wielka czwórka w której jest dwóch speców od technologii a jeden z nich ma pingwina...ciekawe
    "Od: Zane Julien
    „Albo w ogóle, bo żmija zabrała mi telefon; dzięki
    Jay.”"
    Beta: Brawo...lepiej rozegrać tego nie można było
    " – Taki z niego spec od technologii a telefonu nie umie upilnować"
    Beta: Speca poznaje się po tym jak dba o swój sprzęt podobno 😂
    "Jedziem, bo mnie siostra zabije!"
    Hirooki: Coś wiem na ten temat*patrzy na Hanako*
    Hanako: Ej aż taka zła to nie jestem
    Hirooki: Zależy
    Ja: A wiesz że akurat u mnie dziś byłoby tak?? Tylko poszło o laptopa nowego..
    Beta: Znam to
    "Ta traumatyczna historia odcisnęła piętno na całym Ninjago City, zwłaszcza na szkole Czterech Wiatrów i drużynie koszykówki. A już najbardziej na Cole'u i dwóch osobach, które prowadziły tę sprawę."
    Hanako:*gdy wspominają o szkole* znowu przeczytałam czterech wariatów.....*gdy wspominają o detektywach* MEGAN??!????
    Miju: Chyba nie
    Ja: Dobra lecę pisać o igrzyskach do Miju bo za długo czekacie na jakie kol wiek zabójstwo. Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  2. " Miju: Ciekawe ile jest w kartotece policji o nim "
    kel: posądzony o pobicie ze skutkiem śmiertelnym, napaść, napastowanie, szatntaż...
    Kai: nie rób ze mnie jakiegos kryminalisty!
    Kel: nie muszę, sam to robisz
    Kai: jakbyś chciała wiedzieć, ani razu nie miałem kary
    Cole: *otwiera usta ale musi zrobić unik przed piłką*

    "Beta: Hmmm a więc wielka czwórka w której jest dwóch speców od technologii a jeden z nich ma pingwina...ciekawe "

    Już chyba nawet wiem jak przedstawie pana pingwina XD
    Kel: Serio, nie wyleczyłaś się z tego?
    Nope :3

    "Beta: Speca poznaje się po tym jak dba o swój sprzęt podobno 😂"
    Jay: jeszcze się porządnie nie pokazałem a tu już na mnie psy wieszają!
    Zane: wybacz, ale no...
    Jay: Cicho siedź, albinosie!

    Hanako:*gdy wspominają o szkole* znowu przeczytałam czterech wariatów.....*gdy wspominają o detektywach* MEGAN??!????"

    A ja prawie tak napisałam!
    Meg: *siedzi na kanapie z ustami zaklejonymi taśmą*
    siedzisz cicho, bo zaraz cos wypaplasz
    Meg: *wywraca oczami*
    ale Megi pojawi się za dwa rozdziały! :D
    Meg: *odkleja tasmę* i kto tu spojleruje!
    hyhy, ja mogę. A na razie chyba też lecę coś bazgrać dalej póki wena sprzyja
    Kel: A zadanko z obsługi informatycznej lezy i kwiczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "kel: posądzony o pobicie ze skutkiem śmiertelnym, napaść, napastowanie, szatntaż...
      Kai: nie rób ze mnie jakiegos kryminalisty!
      Kel: nie muszę, sam to robisz
      Kai: jakbyś chciała wiedzieć, ani razu nie miałem kary
      Cole: *otwiera usta ale musi zrobić unik przed piłką*"
      Miju: Bo Cole cię wybronił to zbyt oczuwiste
      Beta: Pingwiiiiin ale fajnie
      "Jay: jeszcze się porządnie nie pokazałem a tu już na mnie psy wieszają!
      Zane: wybacz, ale no...
      Jay: Cicho siedź, albinosie"
      Beta: Wątpię abyś się jakoś specjalnie w tej dziedzinie rozkrecil Jay Zane to tak ale ty
      A ja prawie tak napisałam"
      Ja: Widzisz Hanako nie zdziw się jak kiedyś w rozdziale szkoła zostanie nazwana tak a nie inaczej
      "ale Megi pojawi się za dwa rozdziały! :D
      Meg: *odkleja tasmę* i kto tu spojleruje!"
      Hanako: Dopiero :( :(
      Udało się....nwm jak nwm gdzie ale się udało :)
      Hanako: Szkoda że tego samego nie możemy powiedzieć o powtórce przed kartkowka

      Usuń
  3. Jak zwykle poprawiasz mi humor tymi swoimi rozdziałami XD
    Przypomniałaś mi, że miałam oglądać dalej Free! ale w tym moim tempie to nie rolkuje na szybkie skończenie.
    Mam teorię, że ten psychol wcale tam nie spłonął tylko żyje sobie i jeszcze podkręci atmosferę.
    Szkoda Cola.
    Jack: Lilka go pocieszy XD
    Lilka:...
    Jack: A tak btw*przeczesuje palcami włosy i uścisnął Kelly oraz Nyi po czym wręczył im po różowym tulipanie i uścisnął formalnie dłonie* Najlepszego. Jak to mówią lepiej późno niż wcale ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o, miło; nawet nie wiem jakim sposobem, ale się cieszę :D
      he, a ja SnK też idzie jak krew z nosa XD
      Cole: o, czyli nie tylko ja mam taką teorię
      Kai: ty to idz się lecz
      Kel: odezwał się!
      Kai: uważaj, bo nie zauwazysz jak ktos cię podrywa
      Kel: * z trudem powstrzymuje się od walnięcia Kaia tulipanem*
      Nya: Dawaj, bo zniszczysz! *wsadza kwiatki do wazonu* dziekujemy bardzo!
      Kai: Ej, ej, siostra!
      Nya: *wychoodzi z domu głucha na protesty*
      Kel: *prycha* pantoflaaaarz
      Meg: * tupie wściekle nogą* Nessaaa! Czemu ja się jeszcze nie pojawiłam?1 Kwiatka by dostała, bo ten niemota zapomniał o czymś takim jak dzień kobiet!
      Zack: Kupiłem ci lizaka, czego chcesz więcej?
      Meg: To to był prezent!? Aaa, Valca, oddaj tego lizaka! *goni za kotką*
      Ta, bo nam chłopcy na ostatnią chwilę w sklepiku kupili lizaki XD

      Usuń
    2. Jak krew z nosa xD z SnK też jestem w tyle.
      Jack: O luju. Zapomniałem o tobie tak szczerze powiedziawszy*daje Meg żółto czerwonego tulipana* Ale jak to mówią lepiej późno niż wcale. Najlepszego! :)
      Ja: Zack miłości moja. Chodź do cioci*tulam go z całych sił czyt. duszę* Nasi się postarali i kupili róże.
      Jack: Jakie wymagania macie. Prezent to prezent.
      Ty jak zwykle dziwnie miły się robisz jak przychodzisz na to ninjago do Ness. Sama nw dlaczego xD

      Usuń
    3. Uhu, mam na niego zbawienny wpływ xD może założę kącik terapeutyczny dla takich jak on😂
      My swoim jeszcze musieliśmy przypominać bo zapomnieli xD
      Meg: *zaciesz na mordzie z kwiatka* wy i tak lepszą rzecz im kupiłyście na dzień faceta
      Niee, nie przypominaj! XD (prezerwatywy i czekoladki tak bardzo xDD)
      Meg: *patrzy jak Zack sinieje na twarzy * jeszcze trochę Kruk...
      Zack: Niewdzięczna!
      Meg: też cię kocham!

      Usuń