środa, 6 lutego 2019

Ⓡⓞⓩⓓⓩⓘⓐⓛ ~ ⑤ ❝ Bierność ❞


      Połowa środy okazała się łaskawa – zero przygód, zero niezapowiedzianych kartkówek i okrągłe zero jeśli chodzi o napataczanie się na Krewetkę czy Gargamela. Nawet Lelloyd tak bardzo nie dawał się jej we znaki, od kiedy złapał nić porozumienia z Harrym i to do niego zwracał się z wszelkimi pytaniami. Rimon też nie narzekała. Kelly mogła przez jeden dzień odsapnąć.
             A przynajmniej tak myślała. 
     Zmieniła zdanie, gdy po zakończonych lekcjach siedziała pod salą od angielskiego (w koło nie było żywej duszy prócz paru innych osób z kółka językowego) słuchając muzyki, aż wyczuła jak ktoś siada pod ścianą obok niej. Podniosła głowę, zaszczycając blondyna spojrzeniem godnym bazyliszka. 
     – Uwziąłeś się na mnie – syknęła, wyciągając z uszu jedną słuchawkę. Drugą pozostawiła, bo leciał akurat refren jej ulubionej piosenki. 
     Lloyd zaśmiał się cicho, wyciągając przed siebie nogi i wlepiając wzrok w ścianę na przeciwko. 
     – Wcale, że nie – zaczął się droczyć. 
     – Wcale, że tak. 
     – Nie. 
     – Tak. Jak inaczej wyjaśnisz fakt, że zbliża się szesnasta, wszystkie normalne lekcje się skończyły, a ty jesteś tutaj, tuż obok mnie w zasięgu mojej pięści? – zapytała na bezdechu. 
     Garmadon zerknął na nią i na kabelek od słuchawki, którym wymachiwała, po czym odsunął się kawałek. 
     – Harry mnie uświadomił, że dobrze jest chodzić na jakieś dodatkowe zajęcia, więc jestem. – Rozłożył ręce, uśmiechając się słodko. – Uprzedzając kolejne pytania: nie, nie wiedziałem, że też chodzisz na te zajęcia – dorzucił.  
     Kelly wywróciła oczami. 
     – Mogłeś wybrać niemiecki, jest o tej samej porze. 
     – Nie cierpię niemca; dla mnie jest za... twardy i ostry.
     – Było wybrać hiszpański – nie odpuszczała.
 – Wolę angielski. Przez ostatnie lata mieszkałem w Japonii, przez co mój angielski nieco się zatarł i chcę się dokształcić, by nie brzmieć jak niedouk – wyjaśnił. 
     – To po coś  w ogóle wracał? – prychnęła, zwijając kabel od słuchawek wokół telefonu.
     Lloyd podrapał się po karku i westchnął ciężko.
     – Nastąpiły małe komplikacje w mojej nauce w Tokio, przez co zostałem zmuszony do powrotu – wyjaśnił najbardziej ogólnikowo jak się dało, żałując, że podjął ten temat. Nawet Harry’emu nie powiedział, za co wyleciał z poprzedniej placówki. Problemy rodzinne, ot, oficjalny powód. Co z drugiej strony było dość paradoksalne, bo właśnie przez to lata temu wyleciał do Tokio.
     – Co, wywalili cię na zbity pysk, bo komuś przyłożyłeś? – spytała żartem, po czym spojrzała zdziwiona na Lloyda, gdy ten milczał. – O proszę, trafiłam? – zdziwiła się, otwierając szerzej oczy.
    – Nie, nie, nie, to nie tak , tylko… – Dalsze chaotyczne wyjaśnienia Lloyda zakłóciło przyjście nauczycielki Simony Keller. Kelly poderwała się z ziemi, by zdążyć zająć swoje ulubione miejsce, całkiem ignorując zeznania Garmadona. Tak przynajmniej mu się zdawało, a tak naprawdę Thifer pozwoliła mu usiąść obok siebie tylko dlatego, że liczyła na dalsze wyjaśnienia. Sprawa, że Lelloyduś mógł komuś przywalić wydała jej się śmieszna i absurdalna. Ten chłystek o oczach kota ze Shreka? Wolne żarty. Chociaż z drugiej strony pozory myliły. Ciekawy przypadek, ciekawy…
     Keller nie pozwoliła Kelly na przeprowadzenie wywiadu, bo natychmiast przeszła do lekcji, dopiero po chwili rejestrując obecność nowego członka grupy. Thifer westchnęła bezgłośnie, gdy Lloyd został wywołany na środek.  Wyjrzała za okno, gdzie nad miastem kłębiły się ciemne chmury. Świetnie, oby nie zaczęło padać, bo nie wzięła parasolki. Gdy przeniosła wzrok na dziedziniec, omal nie złamała ołówka, który zwinnie obracała między palcami. Na małym murku odgradzającym boisko od placu siedziała Krewetka ze swoją świtą i paroma innymi dziewczynami. Kelly zabębniła paznokciami  o zeszyt, a w głowie przemknęło jej milion myśli od tego, by zaczęło padać, dzięki czemu Samantha zwiałaby do domu, po obmyślanie jak opóźnić swoje wyjście ze szkoły. Wszystko byleby nie spotkać Krewety. Nadal nie zemściła się za zajście z piątku i Kelly poważnie zaczynała się obawiać, co jej naszykowała. Zazwyczaj nie myślała aż tyle dni nad zemstą; jeszcze komórki by się przegrzały i nieszczęście gotowe.
     Nie zarejestrowała powrotu Lloyda do ławki ani powrotu lekcji na właściwe tory. Zaczęła się zastanawiać jaki rodzaj trumny wybrać.

➷➷➷➷➷
     
      Robiła wszystko, co było w jej mocy, byleby opóźnić wyjście ze szkoły. Po lekcji skoczyła do łazienki, mimo że nie odczuwała takiej potrzeby. Potem spędziła dziesięć minut myśląc nad zmianą kodu do szafki, mimo że poprzedni był dobry. Potem kolejne dziesięć próbując zapamiętać nowy kod. Tyle samo zajęło jej ubranie cienkiej kurtki i zmiana butów. Potem pięć minut biła się z myślami, czy nie przenocować w bibliotece. A gdy miała zamiar wychodzić, przeżyła piąty zawał w ciągu tygodnia.
     – Wychodzisz już? – Z ręką na klamce niemal podskoczyła w miejscu, słysząc za plecami czyjś głos. Na szczęście nie należał do Samanthy, więc mogła spokojnie się odwrócić, bez groźby że zostanie na nią wylany kwas.
     Przeklęła pod nosem, widząc Lelloyda. 
     – Uwziąłeś się. 
     Lloyd roześmiał się. 
     – A ty nadal swoje – westchnął ciężko. – Seller, Keller mnie przetrzymała stąd to opóźnienie, a wpadłem na ciebie przypadkiem. 
     – Po pierwsze: aż pół godziny? Po drugie: ty zawsze na mnie wpadasz – syknęła.
   – Odpowiedź A: Dała mi parę wskazówek i poleciła na jakie zajęcia chodzić – wyjaśnił, wzruszając ramionami i ignorując drugie stwierdzenie. – A ty co robiłaś tyle czasu? – Odbił piłeczkę z przekornym uśmiechem. 
     Zbyła go milczeniem i wyszła ze szkoły. Zimny wiatr od razu zatańczył obok jej nóg i porwał włosy, wywołując gęsią skórkę. Wzdrygnęła się i odruchowo rozejrzała. Krewetki i oddziału mięczaków brak, teren czysty. 
     – Szukasz kogoś? – spytał Garmadon, także rozglądając się po pustym placu. No tak, piesek już się przyczepił. A miała nadzieję, że spadnie ze schodów.
     – Sprawdzam czy pada. – Zbiegła ze schodków, spoglądając w stronę boiska. Pusto. Nie pozwoliła sobie jednak na oddech.  Zerknęła na Garmadona. – Nie mów że leziesz na przystanek. 
      – A jeśli tak to mocno mnie zabijesz, nawet jeśli codziennie chodzę na przystanek? 
     – Dwa razy, potem wskrzeszę i powtórzę zbrodnię kolejne dwa – burknęła, wciskając dłonie w kieszenie kurtki. Zazwyczaj po wyjściu z terenu szkoły ruszała w prawo, kierując się skrótem, którym zazwyczaj wracała do domu. Tym razem wybrała opcję drugą, gdzie na końcu ulicy znajdował się przystanek autobusowy, a to z dwóch powodów. 1: nie chciała ryzykować że zmoknie; 2: jeśli Lelloyd miał zamiar się jej trzymać, prędzej pozbędzie się go na przystanku – zawsze mogła wskoczyć w pierwszy lepszy autobus. 
      Droga na przystanek liczyła sobie dziesięć do piętnastu minut piechotką. Kelly jednak zamierzała przemierzyć ten dystans w osiem, narzucając szybkie tempo. Liczyła, że Garmadon zabije się po drodze o nierówny chodnik, albo wpadnie na któryś słup, jakie rozstawiono bardzo logicznie na środku ścieżki.
     Niestety, przeliczyła się. Garmadonowi nie przeszkadzała cisza, jaka pomiędzy nimi zapadła, ani szybkie tempo; dzielnie dotrzymywał jej kroku.  
     Jesteś masochistą? – odezwała się niespodziewanie Thifer.
     Ku jej szczęściu, Lloyd prawie wywrócił się o nierówność chodnika. Prawie. Jeszcze trochę.
     – Nie – odparł skołowany, przebiegając kawałek, aby ją dogonić. Spojrzał na nią wyczekująco, ale ona milczała przez kolejną minutę.
     – A prześladowcą?
     – Nie.
     – Szpiegiem na usługach baby Jagi?
     – Nie! – zaoponował i prychnął. – Czemu pytasz?
     – Bo nie chcesz się odczepić! – jęknęła, zatrzymując się. Oparła dłonie na biodrach i zgromiła Lloyda wzrokiem. – Czemuś-się-czepnął?
     – Żeby zrobić ci na złość? – odparł z przekornym uśmiechem. Brew Kelly drgnęła ostrzegawczo. – Śmiesznie się denerwujesz, gdy ktoś wlecze się za tobą jak zbity pies – ciągnął niezrażony. Odnosił wrażenie, że włosów Kelly nie unosi wiatr, ale jej mroczna aura. – Powszechna jest opinia, żeś ponurak, więc chciałem się przekonać czy faktycznie tak jest. – Przeszła obok niego, umyślnie trącając ramieniem i ciskając gromami. Ruszyła przed siebie niemal biegnąc. Roześmiał się pod nosem, bo fakt, że naprawdę wyprowadził ją z równowagi go bawił. – Nie przeszkadza ci rola samotnika? – zapytał, idąc tyłem twarzą do niej.
      – Nie, bardzo mi odpowiada.
     – Rany, naprawdę jesteś odludkiem – zaśmiał się pod nosem.
     – Kto ci to powiedział?
     – Sam poczyniłem obserwację. Wystarczyły mi trzy dni, bo specjalnie się z tym nie kryjesz.
     – Brawo, jestem dumna, że twoje komórki mózgowe nie są jeszcze martwe – odparowała. Widząc na horyzoncie przystanek miała ochotę podskoczyć z radości. Ten dzień powinien się już skończyć. Na początku było przyjemnie, ale Lelloyd zaczął sobie grabić.
      – Miła jak zwykle.
      – Przyzwyczaj się, bo jesteś na dobrej drodze, by obrywać ode mnie codziennie.
      – Uu, czy to zaproszenie?
   – Tak, do piekła. – Zatrzymali się na przystanku, gdzie nie było nikogo; każdy zdążył już wrócić do domu. Kelly podeszła do rozkładu, by sprawdzić, za ile miała pierwszy lepszy autobus. Trzy minuty, powinna wytrzymać i nie przywalić Lloydowi. Z drugiej strony chłopak jej zaimponował; nie każdy prosto z mostu potrafił jej powiedzieć, jak ją widział. Większość unikała jej jak ognia. Na horyzoncie zamajaczył biały autobus, akurat gdy Lloyd zaprzepaścił wszystko, co do tej pory pomyślała o nim Kelly:
     – Zagadała dzisiaj do mnie jedna z twoich znajomych.
     Kelly spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, nie udając zaskoczenia.
     – Taka ruda o mordzie krewetki?
     Lloyd zmarszczył brwi.
     – Tak bym jej nie określił, ale tak, to ona. Z imienia jakoś na S.
     – Samantha – dorzuciła z pełną dozą jadu. – Co chciała?
     – A coś ty taka ciekawska? – prychnął, uśmiechając się półgębkiem.
     Kelly momentalnie przybrała obojętny wyraz twarzy, splatając ręce na piersi. Autobusiku, przybywaj!
     – A nic.
     – Sam nie wiem, bo zwiałem. – Lloyd nonszalancko oparł się o budkę przystanku, a Kelly nie powstrzymała głośnego prychnięcia.
     – Od tak zwiałeś? Boże, jak to musiało wyglądać! Lelloyd uciekający przed ogromną Krewetką, dobre. – Pomachała ręką, przywołując swój transport, mimo że nie wiedziała, gdzie dojdzie. Tym lepiej, później wróci do bidula. – Lepiej na nią uważaj, jeśli nie chcesz się stać pożywką.
     – Aż tak źle? – Zaśmiał się cicho, taskując wzrokiem rozklekotany autobus. - Była dość napastliwa. 
      Kelly prychnęła pod nosem, nue ciągnąc tematu McCane. Nie chciała psuć sobie humoru. 
     – Do niezobaczenia, Lelloyda.
     – Nara, odludku.
     Odwróciła się w drzwiach i popukała się w czoło, po czym wskoczyła do ciepłego wnętrza, a drzwi odgrodziły ją od Lelloyda. Pozwoliła sobie na głęboki oddech, gdy usiadła na miejscu, a autobus potoczył się do przodu. Włożyła do uszu słuchawki, nie dbając dokąd dojedzie. Byle jak najdalej.
      Jej marzenie się spełniło, bo wysiadła na jakimś totalnym odludziu bez jakiejkolwiek orientacji. Chwila łażenia w kółko, kilka wyzwisk pod adresem zacinającego się Internetu i GPS’a i po półtorej godzinie dotarła do sierocińca. Nie przejęła się, że było grubo po godzinie „policyjnej”. Dzisiaj już nic jej nie dobije bardziej niż myśl, że Lelloyd postanowił starać się o miano jej znajomego, bo tak odczytała jego dziwne zachowanie. A może jednak był masochistą i liczył na szybką i bolesną śmierć z jej rąk? Kurczę, może go zawiodła, nie rozbijając jego głowy na słupie…
     Tak upłynęła jej droga do pokoju. Z parteru, gdzie mieściła się stołówka, salon i gabinet dyrektorki wdrapała się na pierwsze piętro, gdzie zlokalizowano pokoje dziewczyn. Wyżej znajdowała się męska część. Idąc niespiesznie po korytarzu nie spodziewała się zasadzki. Zganiła samą siebie, w momencie w którym zamierzała otworzyć drzwi, bo ktoś położył jej dłoń na ramieniu, zachodząc ją od tyłu. 
      – Cześć, Kellyś – szepnęła Samantha.

➷➷➷➷➷

      Nie wiedział co mu strzeliło do tego pustego łba. Mógł siedzieć cicho, mógł się nie rzucać w oczy, ale nieee, musiał wyrwać do Kelly i szarpać jej nerwy! Idiota, idiota, idiota. Cud, że go nie zabiła! No, ale widok naburmuszonej twarzy Thifer sprawiał mu tyle radości, że nie mógł się powstrzymać. Już pierwszego dnia ich znajomości doszedł do wniosku, że denerwowanie jej to jak igraszki z bykiem – ekscytujące, ale niebezpieczne zarazem. A oglądanie jej jak czerwienieje ze złości i zaciska usta warte było wysiłku. A skoro los wrzucił go z powrotem do tego pokrętnego miejsca jakim było Ninjago, mógł zaszaleć i spróbować zająć pierwsze miejsce na liście najbardziej dziwnych śmierci.

      Gdy wrócił do domu w środku panowała cisza, przyjemna odmiana po dniu w gwarnej szkole. Zamknął za sobą drzwi, zostawił buty i kurtkę w przedsionku po czym udał do salonu. Nie chciało mu się siedzieć samemu w pokoju, więc zamierzał pooglądać telewizję, bo na uczenie się nie miał ochoty.
      Rzucił plecak na kanapę po czym odgrzał sobie obiad  – spaghetti. Ulokował się obok plecaka odpalając telewizor. Zaczął przeskakiwać po kanałach, gdy usłyszał hałas na górze. Ściszył telewizor; ktoś zszedł ze schodów, a on udał, że go nie widzi. Po chwili na kanapie obok niego ulokowała się Misako z termosem herbaty.
      – Jak tam w szkole? – zapytała dopiero po kilku minutach, w ciągu których żadno z nich się nie odezwało.
      – Ujdzie w tłumie – odparł Lloyd, odstawiając na stolik pusty talerz. – Dobre, sama robiłaś?
      – Nie, wujek Wu od kilku lat zapalczywie buszuje w kuchni, nie dając mi prawa głosu. Szczerze, nie narzekam, chociaż jego pierwsze podrygi… ugh, strach mówić! – Zaśmiała się.
      Lloyd mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Rzadkością było, że jego matka szczerze się śmiała.
      – A gdzie w ogóle jest wujek? – spytał.
      – Cały dzień w sklepie, ma dzisiaj spory ruch. – Wu pracował w herbaciarni zlokalizowanej tuż obok jego domu. Wbrew pozorom interes kwitł i miał się jak najlepiej.
 – Odbiegliśmy od tematu; w szkole w porządku? Nie tęsknisz za Tokio?
      Lloyd westchnął bezgłośnie, przyciągając do siebie poduszkę. Matka nigdy nie odpuszczała, więc był przygotowany, że kiedyś pociągnie ten temat.
      – Szczerze, to jeszcze nie wiem. Ciężko jest się przestawić, ale powoli daję radę. – Uśmiechnął się do rodzicielki, by nie dawać jej powodów do zmartwień. – Zakolegowałem się już jednym chłopakiem, Harrym, inni też traktują mnie przychylnie…
      – A ta dziewczyna, na która wpadłeś pierwszego dnia?
      Lloyd zatopił  twarz w poduszce, jęcząc głośno.
      – Mówiłem że to ona na mnie wpadła! 
      – Po części z twojej winy.
      – O rany, dobra mogę być kozłem ofiarnym. – Wyprostował się, rzucając poduszkę na miejsce. – Stara się mnie unikać, ale jednocześnie, gdy już uda mi się ją złapać nie odgania mnie siekierą. Jeszcze - dodał cicho. 
      – Czyli wszystko jest na jak najlepszej drodze – westchnęła Misako, podnosząc się z kanapy. Poprawiła roboczy fartuch.
      – Mamo! – zawołał Lloyd. – Bez dwuznaczności, proszę! Ona na razie chyba mnie nie cierpi. 
      Kobieta puściła do niego oczko i zaszła od tyłu, by poczochrać mu włosy.
      – Ale wiesz, od nienawiści do miłości jeden krok... - Kobieta wybuchła krótkim śmiechem widząc zażenowanie syna. - Oj przecież żartuję. 
      – Po tobie nigdy nic nie wiadomo – burknął, gdy objęła go za szyję. Nieprzyzwyczajony do tak wylewnych gestów spróbował się wykręcić, ale Misako wzmocniła uścisk. – Dusisz.
     – Mam nadzieję, że nie jesteś zły, że wysłałam cię z miejsca na miejsce – szepnęła w jego włosy.
      Lloyd spiął się, by po chwili wypuścić powietrze z płuc. Spojrzał ku sufitowi, odginając głowę.
      – Nie, mamo, powtarzałem ci już milion razy. Oboje wiemy że tak było lepiej. Zresztą sam chciałem dokończyć edukację w Japonii. 
      – Nie chciałam, żeby tak wyszło; wpierw Japonia, potem Ninjago, dla ciebie znowu Japonia…
      – Tu jest ojciec, tam go nie ma – dokończył Lloyd ze smutnym uśmiechem po czym ścisnął matkę za rękę. – Przyzwyczaiłem się. 
      Misako wyprostowała się i jeszcze chwilę ściskała dłoń syna, po czym pożegnała go krótki uśmiechem i wróciła na górę do pracowni, by badać kolejne manuskrypty. Lloyd po chwili poszedł do swojego pokoju, by zagłuszyć natrętne myśli jakimś rockowym kawałkiem. Bo tak naprawdę nigdy nie przyzwyczaił się do faktu, że jego ojciec zniknął z dnia na dzień, jakby rozpłynął się w powietrzu. To dlatego na kilka lat wrócili do Ninjago, rodzinnego miasta Garmadonów. Chcieli zapomnieć o przeszłości i zacząć żyć na nowo. Lloyd wiele zaryzykował wracając do Tokio. Bał się że tam wszystko będzie mu przypominać o ojcu. Tak się jednak nie stało. Nikt nie skojarzyło jego nazwiska (którego matka nie chciała zmienić mimo próśb Wu) ani jego powiązań rodzinnych. Żyło mu się dobrze w centrum Japonii, aż tu nagle musiał wszystko spaprać i wrócić do miasta, w którym jego matka jak i on mieli być szczęśliwi. Mimo że nikt nie patrzył na nich spod łba, Lloyd czuł się tu jak wyrzutek. 
      Jeszcze nigdzie nie znalazł miejsca, które spokojnie mógłby nazwać domem. 
      
   
➷➷➷➷➷


     Zbiorowisko powoli zaczynało się rozchodzić. Dzieciaki i nastolatkowie  wracali do swoich zajęć lub pokoi; korytarz powoli pustoszał. Została tylko jedna osoba, stojąca pod ścianą i patrząca jak pomarańczowe kropelki niespiesznie spadają na podłogę, mieszając się z małą kałużą soku brzoskwiniowego, jaka formowała się obok jej nóg. Potrząsnęła lekko głową, a z jej włosów posypał się mały pomarańczowy deszcz. 
     Kelly wypuściła powietrze przetrzymywane w płucach, rozluźniając dłonie, które do tej pory zaciskała w pięści, aż jeden paznokieć przebił skórę. Odgarnęła mokre i posklejane od soku włosy, uśmiechając się pod nosem.
      Nie lubię brzoskwiń – mruknęła do siebie, zlizując z kciuka sok – wredna Kreweto. 
      Spodziewaj się niespodziewanego, jak to mawiają. Ona się spodziewała, dlatego nie była zaskoczona, gdy Krewetka zaciągnęła ją na koniec korytarza pod okno gdzie była mała wnęka. Wpierw przeprowadziła z nią krótką rozmowę, z której Kelly nic nie pamiętała, bo nie słuchała. Wiedziała, że była to decyzja strategiczna; Clara miała czas by zebrać mały tłum, który półokręgiem otoczył Thifer i McCane. Ta pierwsza jak zwykle okazywała bierną postawę, gdy Krewetka przyciskała ją do ściany. Nie odrywała wzroku od twarzy Samanthy, nawet gdy ta z rozkoszą wylewała jej na głowę sok brzoskwiniowy. Zdziwiło ją, że skończyło się tylko na tym. Zwykle bywało gorzej, więc nie przejęła się brudnymi i lepiącymi się włosami oraz bluzką, ani tym, że mogła stać się chwilowym kozłem ofiarnym w sierocińcu. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
       Samantha uwzięła się na nią już pierwszego dnia, gdy przekroczyła próg 13. sierocińca. Kelly była wtedy mała i przerażona, przez co popełniła najgorszy błąd w życiu – dała się sprowokować. Teraz już prawie w ogóle nie przejmowała się, gdy Samantha określała ją mianem „niechcianej córki szui-złodzieja”.  Lecz gdy miała sześć lat mocno ją to dotknęło i rzuciła się na Samanthę z pięściami, chcąc bronić swojego rodziciela. Trafiła w nos, polała się krew, a ona zaskarbiła sobie bezcennego wroga number one, który prześladował ją do dziś. Ludzie w sierocińcu się zmieniali, niektórzy przychodzili, inni odchodzili, a waśń pomiędzy Thifer a McCane pozostała i z roku na rok  kwitła.  Nawet dyrektorka wolała udawać, że tego nie widzi. Zresztą, Kelly nie miała w niej żadnego wsparcia, po tym jak wpierw pobiła Samanthę, a tydzień później spróbowała uciec z sierocińca. 
      Kelly kopnęła pustą butelkę  po soku, zgarnęła z ziemi plecak i wszystkie rzeczy jakie z niego wyrzucono po czym skierowała się do pokoju po ciuchy na przebranie. Nie miała tu żadnych przyjaciół ani poza murami, więc słowa Lloyda wwiercały jej się w czaszkę. Nie chciała mieć przyjaciół, bo uważała, że ludzie to zbyt prymitywne stworzenia by móc im zaufać. Z drugiej strony miło by było móc się na kimś oprzeć i ponażekać na krewetki. Eh, ale kto by tam ją chciał; zaskarbiła już sobie opinię wrednej jędzy, która odtrącała każdą pomoc, więc musiała z tym żyć. Nikt ani nic tego nie zmieni.

      Chociaż...



Mądra ja, nie kliknęła wczoraj publikuj xD wybaczcie 😅 Accantus dał mi wczoraj taką wenę, że klękajcie narody! ale rozdział i tak wyszedł wyszedł... Nędzny, bez ładu i składu, fe, nie podoba mi się
Kel:  ......
Lecę kminić nad czymś na Wattpad, bo i tam chcą mnie powiesić. 
Papa! 

11 komentarzy:

  1. "Zganiła samą siebie, w momencie w którym zamierzała otworzyć drzwi, bo ktoś położył jej dłoń na ramieniu, zachodząc ją od tyłu.
    – Cześć, Kellyś – szepnęła Samantha."
    Hanako:*przez chwilę stoi jak wryta, lecz potem bracia i Miju muszą ją powstrzymywać przed rzuceniem się na Krewetkę" JUŻ PO NIEJ!
    Miju: Znowu...
    " Co, wywalili cię na zbity pysk, bo komuś przyłożyłeś? – spytała żartem, po czym spojrzała zdziwiona na Lloyda, gdy ten milczał. – O proszę, trafiłam? – zdziwiła się, otwierając szerzej oczy."
    Miju: Nieźle z tym trafiłaś
    Akana: W dziesiątkę
    "– Dwa razy, potem wskrzeszę i powtórzę zbrodnię kolejne dwa"
    Hanako: Tak też podobno można
    Śmierć: Nie. Nie można.
    Hanako: Czemu ty większość rzeczy psujesz?
    "ale kto by tam ją chciał; zaskarbiła już sobie opinię wrednej jędzy, która odtrącała każdą pomoc,"
    Hirooki: Ashy boi się podobno spora część szkoły więc wiesz....a to taka nie groźna osoba
    Ja: Co poradzić?
    "zez co popełniła najgorszy błąd w życiu – dała się sprowokować. "
    Hanako: Ile razy ja już miałam to za sobą?
    Hiroaki: Wiele siostra. Wiele. Kiedyś wystarczyło powiedzieć źle o rodzinie a ty byś łeb odrąbała
    " – Uu, czy to zaproszenie?
    – Tak, do piekła. "
    Hanako:*zaczyna się śmiać*
    Ja: Na watt chcą cię powiesić? Co za chamy xd Dobra lecę pisać do Miju póki wena nie zwiała
    Hanako: Autorka to chyba nie o tym?
    Ja:*zniknęła*
    Hanako: Autorka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kelly: *wyżyma włosy* spokojna twoja rozczochrana, Hana, nie było źle

      "Śmierć: Nie. Nie można."

      Kel: Jak nie można jak można; ja to i diabła bym przegadała
      Lloyd: ty byś go pobiła
      Kel: Zamilcz, Garmadon, jestem nader wrażliwa i skłonna do wszczęcia bójki
      Meg: Gargamel,gdzie jesteś
      Kel: A ty sie nie wymadrzaj bo jeszcze cię tu nie ma!

      O rany ja muszę nexta napisać... Uhuhu, ciężko będzie

      Kel: Kryzys po 5 rozdziałach, nowy rekord
      Zamlicz, bo też jestem wrażliwa


      Usuń
    2. "Kelly: *wyżyma włosy* spokojna twoja rozczochrana, Hana, nie było źle"
      Hanako: nie zmienia to faktu, że i tak kiedyś ja wypatrosze
      Śmierć: Myślisz że autorka ci pozwoli.
      Hanako: Przymknij się!
      Miju: Hanako z przodkiem się nie lubisz
      "Kel: Jak nie można jak można; ja to i diabła bym przegadała
      Lloyd: ty byś go pobiła"
      Miju: Hmmm Kelly vs Diabeł.....to by było jednostronne starcie jak Hanako vs Tytan 😂
      "Meg: Gargamel,gdzie jesteś
      Kel: A ty sie nie wymadrzaj bo jeszcze cię tu nie ma"
      Hanako: Jak to nie jest? Jest w kartach z postaciami więc jest!

      Jak by co pamiętaj zawsze pomysłem mogę jakimś rzucić...najwyżej znowu głowa mi się przegrzeje 😂

      Usuń
  2. Hej lubisz bardzo lego ninjago to polecam ci aplikacje wattpad (jeśli znasz) jest też wiele opowiadań z ninja możesz także tam dać swoje pierwsze opowiadanie żeby też inni mogli je zobaczyć
    Czekam na next i mam pytanie będziesz jeszcze pisać opowiadanie z ninjago i o tym że główna bohaterka będzie z lloydem i oczywiście ich świat że są ninja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej ^^

      Tak, wattpad jak najbardziej znam, też tam piszę ale o zupełnie o innej tematyce :"D

      A co do opowiadania stricte Ninjago wedle serialu to wątpię że wrócę, bo przejadł mi się ten temat i też trochę z niego wyrosłam😅 na razie chcę się pobawić w totalny fanfic o tej tematyce ^^"

      Usuń
    2. Ej a znasz jakieś opowiadanie z lego ninjago ale na blogspot oczywiście twój blog jest epicki a szukałam wszędzie żeby zbić nudę xd

      Usuń
    3. Kiedyś znałam dwa, ale się wykruszyły i od roku są nieaktywne niestety xd

      I dzięki, miło to słyszeć😅

      Usuń
  3. Kiedy będzie rozdział ?

    OdpowiedzUsuń