Weekend był dla niego istną katorgą. Nie chodziło nawet o to, że
odzwyczaił się od codziennego, rodzinnego życia i obowiązków. Bardziej zmęczyły
go te dwie noce, w ciągu których ledwo zmrużył oczy. Łóżko było za miękkie,
pokój za duży i za cichy – nikt
nie chrapał mu nad uchem, nikt nie słuchał do późna rockowej muzyki. Wszystko
było... inaczej, za zwyczajnie. W Japonii przyzwyczaił się do wszechobecnego
zgiełku, tłumu ludzi i życia w pośpiechu. A tutaj, mimo że Ninjago City do
małych się nie zaliczało wszystko działo się spokojnie, w swoim rytmie
zwłaszcza na obrzeżach.
Już w pierwszym tygodniu szkoły zapisała się niemal na wszystkie dodatkowe zajęcia pozalekcyjne – kółko szachowe (mimo że nie lubiła obciążać mózgu), dodatkowy angielski (mimo że miała z niego czwórki i piątki), wolontariat (mimo że nie umiała pomagać innym), siatkówka (mimo że nie umiała grać). Wszystko po to, żeby jak najmniej czasu spędzać w bidulu. Wolała wracać zmęczona po zmroku, niż musieć znosić przytyki Samanthy, które męczyły ją jeszcze bardziej, niż sama szkoła. Jakby mało było tego, że musiała oglądać jej piegowatą twarz codziennie w sierocińcu, to jeszcze w szkole! Chodziły do tej samej placówki, na szczęście nie do klas – chociaż przez chwilę istniało ryzyko, że Samantha McCane aka Krewetka dojdzie do jej klasy, gdy nie zdała pierwszego roku. Gdyby tak się stało Kelly rzuciłaby się z mostu pod pociąg. Albo zrzuciłaby Samanthę. Też kuszące.
Lloyd mało co uważał na lekcji geografii. Skupił się na podliczaniu dzisiejszych wpadek – wpadł na dziewczynę, która oblała go sokiem, nawet nie przeprosiła, a potem jeszcze posłużyła się nim jako swoją wymówką za spóźnienie. Co lepsze – teraz ta sama dziewczyna siedziała z nim w jednej klasie i mordowała wzrokiem, a na przerwie miała go zaprowadzić pod sekretariat! Powoli zaczynał się martwić o swoje życie. Czy to oznaczało, że już pierwszego dnia przysporzył sobie wroga?
Improwizacja okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem – drzwi otworzyła mu jakaś kobieta (dzięki Bogu nie Grande!), nader uprzejma. W skrócie i w jak najbardziej logiczny sposób spróbował jej wyjaśnić powód swojej wizyty. Okazało się, że jego wychowawczyni akurat była w środku i na wzmiankę o klasie 1c od razu zerwała się z miejsca z okrzykiem: "Co znowu zrobili?!".
Kelly zmierzyła chłopaka od góry do dołu – jasne jeansy zmienił na szkolne, granatowe, na białą koszulę narzucił marynarkę i przewiązał przez kołnierzyk krawat, przez co wyglądał jak pełnoprawny uczeń szkoły. Nie to jednak ją zdziwiło.
Innym powodem, przez który czuł się niepewnie
we własnym rodzinnym domu, byli jego bliscy. Ostatni raz widział się z nimi
trzy lata temu, gdy leciał do Japonii, aby ukończyć gimnazjum i dostać się do
klasy średniej. Mimo że rozmawiali ze sobą sporadycznie na Skype'ie,
przywiązanie rodzinne się zatarło. A teraz odmazywało, szkoda tylko, że w
takich okolicznościach.
Lloyd długo się zastanawiał, jak powiedzieć o
wszystkim wujkowi i matce. Wbijał wzrok w swój kubek z herbatą aż ta zdążyła
całkowicie wystygnąć. W końcu walnął prosto z mostu:
– Wywalili
mnie ze szkoły.
Reakcje były różne. Wu przestał
jedynie pić swoją herbatę, za to Misako zachłysnęła się napojem i potrzebna
była szybka akcja ratunkowa. Dla Lloyda nie było to żadne zaskoczenie, bo
właśnie tego się spodziewał po matce. Wiedział, że widziała w nim potencjał i
tylko dlatego zgodziła się, by wrócił do Japonii i tam zdobył wykształcenie. Z
oszczędności opłacili internat i pierwsze lata nauki. Lloyd miał w spokoju, bez
zbędnych przygód, ukończyć szkołę. High School Mikoto była jedną z lepszych
placówek i każdy, kto ją ukończył miał szansę dostania się na dobre studia, by
potem jakoś przeżyć życiowy Armagedon. A tu nagle bum! –
zmiana planów.
–
Jak to cię wywalili? – spytał spokojnie Wu, klepiąc szwagierkę po plecach.
Lloyd wzdrygnął się, bo zbyt dobrze znał ten przerażający spokój i opanowanie
wujka. Gdy leciał samolotem stwierdził, że trochę podkoloryzuje i nie powie
całej prawdy. Jednak gdy zobaczył niewzruszone spojrzenie wujka, wszystkie
plany uciekły. Gdyby skłamał, Wu od razu by to wyczuł.
– No… przez bójkę – wymamrotał cicho i niewyraźnie, uciekając
wzrokiem w bok.
–
Za co? – naciskał staruszek.
–
Przywaliłem jednemu kolesiowi, to wszystko! – wyrzucił z siebie.
Spodziewał
się, że od razu dostanie po łbie. Tu się jednak przeliczył – Wu wpatrywał się w
niego z kamiennym wyrazem twarzy, za to Misako doszła wreszcie do głosu.
–
Za bójkę? – powtórzyła cicho. Oho, kolejny przerażający spokój… – Wywalili cię
za coś takiego!? – Zerwała się z kanapy tak gwałtownie, że Lloyd podskoczył w
miejscu i wylał sobie na spodnie herbatę. Na szczęście już zimną. – Powinni dać
ci naganę, a nie od razu wyrzucać ze szkoły! Za co ja niby płacę!? Zaraz do
nich zadzwonię, tak nie może być...!
– Misako, spokojnie, zaczekaj. – Wu siłą posadził ją na
kanapie, nie odrywając wzroku od bratanka. – Kto zaczął, ty, czy on? –
spytał racjonalnie.
– On – burknął Garmadon, odstawiając kubek na stolik
kawowy.
– O co poszło? – Lloyd poczuł się jak na przesłuchaniu, ale
postanowił zwięźle odpowiadać na pytania; padał na twarz po podróży i marzył
tylko o tym, by się umyć i pójść spać.
– Zwyzywał mnie od... zwyzywał, ja się wkurzyłem i mu przywaliłem,
on mi oddał i tak jakoś...
– Jak to
tak jakoś? Lloyd, ty się nigdy nie biłeś! – zawołała Misako, przykładając
dłoń do ust.
Blondyn wzruszył
lekko ramionami.
– Kiedyś musi
być ten pierwszy raz...
– Ale czemu
tylko ty dostałeś karę?
– Popchnąłem
go – lekko! – a ten idiota potknął się o własne nogi i wpadł w szklaną wystawę.
Nie chciałem, naprawdę!
Potem
zapanowała pełna napięcia cisza. I panowała do końca; matka odprawiła go do
pokoju, a sama podjęła rozmowę z Wu. Chłopak nie chcąc ich słyszeć włożył do
uszu słuchawki, puścił pierwszy lepszy rockowy kawałek i odciął się od
świata.
Miał ochotę
zapaść się pod ziemię. Sam był na siebie wściekły, bo dał się sprowokować, jak
jakiś dzieciak. Ten debil Mino wykazał się sprytem – zaczepił go ze swoimi
kumplami, przez co miał świadków, którzy poparli jego wersję, że to Garmadon go
zaatakował. Lloyd bronił się u dyrektora jak lew, ale pokaleczone ręce Mino
mówiły same za siebie (nikt nie zwrócił uwagi na jego rozciętą wargę i podpite
oko). Wyleciał z hukiem; renomowana placówka nie zamierzała tolerować takich
wybryków. Przez własną impulsywność został zmuszony do powrotu do Ninjago City;
nie odnalazłby się w Tokio bez yena przy duszy. Wszystkie oszczędności wydał na
bilet i wrócił. Teraz leżał w swoim pokoju, na swoim łóżku, w domu swojego
wujka.
Był wrzesień,
ale w Japonii szkoły funkcjonowały inaczej, przez co nie był pewien czy się
odnajdzie. Jednak mamusia kazała mu się odnaleźć.
Po weekendzie
wysłała go do nowej szkoły im. Czterech wiatrów.
Nie wiedział
czy się śmiać, czy płakać, bo już na początku przeczytał: „Szkoła im. Czterech Wariatów”.
➷➷➷
Już w pierwszym tygodniu szkoły zapisała się niemal na wszystkie dodatkowe zajęcia pozalekcyjne – kółko szachowe (mimo że nie lubiła obciążać mózgu), dodatkowy angielski (mimo że miała z niego czwórki i piątki), wolontariat (mimo że nie umiała pomagać innym), siatkówka (mimo że nie umiała grać). Wszystko po to, żeby jak najmniej czasu spędzać w bidulu. Wolała wracać zmęczona po zmroku, niż musieć znosić przytyki Samanthy, które męczyły ją jeszcze bardziej, niż sama szkoła. Jakby mało było tego, że musiała oglądać jej piegowatą twarz codziennie w sierocińcu, to jeszcze w szkole! Chodziły do tej samej placówki, na szczęście nie do klas – chociaż przez chwilę istniało ryzyko, że Samantha McCane aka Krewetka dojdzie do jej klasy, gdy nie zdała pierwszego roku. Gdyby tak się stało Kelly rzuciłaby się z mostu pod pociąg. Albo zrzuciłaby Samanthę. Też kuszące.
Miniony
weekend był dla niej nader męczący – przez dwa dni musiała poruszać się
niczym cień, by nie wejść w drogę rozjuszonej Krewetce. W niedzielę miała
łatwiej, bo Samantha wraz ze swoją przyjaciółką, jak co tydzień skorzystały z
dnia, w którym podopieczni 13. sierocińca mogli robić, co chcieli. Nie było
tego, co by na dobre nie wyszło – z każdym dniem Samantha zbliżała się do pełnoletności,
a co za tym idzie: wyemigrowaniem z domu dziecka. Życie było by wtedy takie
piękne... Pozostawały w sumie jeszcze jej dwie psiapsi, ale Kelly
przypuszczała, że wystarczy tupnąć nogą, a one bez Samanthy u boku uciekną w
popłochu.
Aż się
zrymowało.
Humor zepsuł
jej się wraz z nadejściem ukochanego przez wszystkich poniedziałku. Oczywiście
musiała zaspać, przez co: a) nie zdążyła uczesać swoich wiecznie skotłunionych
włosów; b) nie zjadła śniadania; c) nawiązując do punktu b, była głodna. A jak
kobieta jest głodna, to i zła. Dodatkowo spóźniła się na autobus, przez co
szanse, że zdąży na pierwszą lekcję równały się zeru. W kiosku przy przystanku
kupiła sobie tylko sok pomarańczowy, który miał jej starczyć aż do lunchu.
Szybko mógł się jednak skończyć, bo po biegu od przystanku i przez dziedziniec szkolny
lekko się zdyszała.
Kopnięciem
zamknęła swoją szafkę i oparła się o nią, łapiąc oddech. Spojrzała na
wyświetlacz telefonu. Nastał cud i wszystkie światła były z nią, nie przeciwko
niej, dzięki czemu miała jeszcze sześć minut, zanim nauczycielka zmieni
spóźnienie na nieobecność.
Pomocowała się
chwilę z zakrętką od butelki, wychodząc z labiryntu szafek. Upiła łyk,
przymykając z wytchnieniem oczy. Przynajmniej nie wyląduje u pielęgniarki z
powodu odwodnienia.
Ale zawsze
można tam wylądować z innego powodu.
Zachłysnęła
się, kiedy poczuła, jak na kogoś wpada (lub ktoś wpada na nią). Uderzenie
wypchnęło jej sok z buzi, przez co oblała swój kremowy swetr.
Oraz twarz
jakiegoś chłopaka.
➷➷➷
Lloyd
zapomniał, że do szkoły nie miał pięciu minut.
Misako
zapomniała, że ma w domu leniwego syna.
Wu... Wu lubił
spać do dziesiątej; dobrze mu to robiło na kości.
Wszystko się
tak złożyło, że Lloyd zaspał na swój debiutancki dzień w nowej szkole. W
pośpiechu się ubrał, jeszcze szybciej zjadł śniadanie i pognał na autobus,
wyklinając w duchu zawziętość swojej matki. W sobotę Misako obdzwoniła
wszystkie szkoły w okolicy, poszukując tej, która natychmiastowo przyjęłaby jej
syna. Nie zamierzała dopuścić do tego, by Lloyd się poddał i w wieku szesnastu
lat rzucił szkołę!
Biegnąc przez
szkolny dziedziniec zastanawiał się, na jakiej zasadzie ta szkoła
funkcjonowała, skoro przyjęła go tak naprawdę w ciemno; papiery dopiero niósł
pod pachą i miał je dostarczyć dyrekcji.
Wpadł zdyszany
do szkoły i wtedy uświadomił sobie drugą rzecz, o której ewidentnie zapomniała
jego matka – potrafił się zgubić nawet na prostej drodze, nie mówiąc już o
szkole, która z zewnątrz przypominała moloch, a w środku labirynt. Zdębiał,
stając na środku korytarza przy szafkach, trzymając w rękach jedynie plan
lekcji dla klasy 1c. Świetnie, tylko co mu po tym, że miał teraz geografię,
skoro nie wiedział, gdzie jest sala numer 16!?
Idąc wzdłuż szafek przyłożył
niemal nos do kartki, w skutek czego nie zauważył, że w jego stronę zmierza
jedna z uczennic. Skutek był wiadomy – zderzyli się w połowie drogi.
Oboje
odskoczyli z krzykiem i oboje zostali oblani przez sok, który piła
dziewczyna.
Stanęli oniemiali
i wbili w siebie zaskoczone spojrzenia. Dziewczynie sok skapywał z brody,
jemu – z całej twarzy. Otworzył usta i z grzeczności chciał przeprosić,
lecz nastolatka nie dała mu nawet takiej szansy.
– Jak łazisz
kretynie; przez ciebie mam mundurek w soku! Całą się lepie! – Pośpiesznie
zakręciła sok i odstawiła go na parapet, obok którego stali.
– Ja mam mokrą
całą twarz! – Nie mógł się powstrzymać, by jej tego nie przypomnieć.
Dziewczyna
spojrzała na niego znad kurtyny brązowych włosów, które opadły jej na twarz.
Przestała próbować uratować sweter za pomocą chusteczki, świdrując go
spojrzeniem.
–
Idiota – wymamrotała pod nosem, wrzucając chusteczkę do kosza. Nie mając
zamiaru przepraszać, odmaszerowała, wściekle zarzucając włosami.
Lloyd przetarł oczy i spojrzał na swój plan, który także
ucierpiał. Uświadomił sobie, że nadal nie wie, gdzie miał lekcje.
– Ej! – zawołał za
dziewczyną. – Gdzie jest sala nr 16? – zaryzykował, nie spodziewając
się nawet odpowiedzi.
– Spójrz na tablicę, niemoto! – rzuciła na odchodne.
Lloyd dopiero wtedy zobaczył, że na
ścianie wisi wielki plan szkoły, dla takich tumanów jak on. Zdzielił się dłonią
w czoło.
– Dzięki! I sorry! – odparł, by mieć czyste
sumienie. Miał zamiar pognać do sali, ale przypomniał sobie, że twarz lepiła mu
się od soku. Dziewczyna zniknęła za zakrętem, przez co nie mógł się spytać
gdzie była łazienka. Szybko zerknął na plan i powtarzając w myślach trasę,
ruszył przed siebie.
Poniedziałek rozpoczynał się po prostu zarąbiście.
Co dalej, spadnie ze schodów!?
Kelly zatrzasnęła za sobą drzwi od łazienki z głośnym
hukiem. Rzuciła plecak pod umywalkę i odkręciła kran, klnąc pod nosem na
tego blond idiotę, który na nią wpadł. Albo ona na niego. Zresztą nieważne! I
tak nie miała się po co spieszyć; i tak będzie miała nieobecność na lekcji. I
uwagę do dziennika za brak mundurka.
Opłukała twarz, porzucając próbę uratowania swetra. Ściągnęła go przez
głowę, zwinęła w kłębek i wpakowała do plecaka. Wygładziła białą koszulową
bluzkę i poprawiła granatową wstążkę, przypinając do kołnierzyka złoty emblemat
szkoły – cztery zawijasy połączone na środku kryształkiem i umieszczone w
rombie.
Przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze, związała jeszcze włosy
w wysoką kitkę, by wyglądać jak człowiek i ruszyła w kierunku sali, w której od
dziesięciu minut trwała lekcja geografii. Wdrapała się na pierwsze piętro,
obmyślając jaki kit wcisnąć nauczycielce. Z drugiej strony pani Grande miała do
niej zerowe zaufanie, więc mogła sobie darować i zwyczajnie przyjąć
naganę.
Była już przy drzwiach nr 6, gdy zamarła z ręką wyciągniętą ku
klamce. Blond niemota także zamarł w tej samej pozycji metr od niej.
– Co
– ty
– tutaj
– robisz? – spytali równocześnie i tak samo odpowiedzieli:
– Mam tutaj lekcje.
Kelly cofnęła dłoń i zmrużyła oczy, lustrując chłopaka od góry do
dołu. Dopiero teraz zorientowała się że nie był ubrany jak uczniowie
tutaj – w granatowy mundurek lub kremowy sweter.
– Nie znam cię – zawyrokowała.
– A, bo jestem nowy; mam chodzić od dzisiaj do 1C i w ogóle to
jestem Lloyd... – Dalsze słowa chłopaka zagłuszył trzask otwieranych
drzwi. Oboje zgodnie od nich odskoczyli – Lloyd z czystego zaskoczenia,
Kelly – bo wiedziała, jaką mordę zobaczy po drugiej stronie.
– Panno Thifer, zapraszam do środka; lekcja to nie czas na
flirtowanie. – Z sali dobiegł głos nacechowany wdziękiem piły łańcuchowej.
Kelly z trudem powstrzymała sapnięcie, widząc swoją ulubioną
nauczycielkę. Bez słowa przecisnęła się obok wysokiej nauczycielki, a niejaki
Lloyd lub Lelloyd (nie dosłyszała) wślizgnął się za nią. Fiona Grande nawet nie
zauważyła jego obecności, całą uwagę koncentrując na brunetce. Pożałowała, że
chwilę wcześniej wzięła innego kozła ofiarnego do tablicy, bo miałabyna tacy
swoją ulubienicę. W dalszym ciągu nie wybaczyła jej tego, że młoda Thifer upokorzyła
ją na oczach całej klasy. Bo w końcu jak Thifer śmiała znać odpowiedź na
wszystkie jej pytania, którymi ją zalała podczas odpytywania!
– Co masz na swoje usprawiedliwienie? – spytała Grande,
krzyżując ręce na piersiach (malutkich).
– Przyprowadzałam nowego kolegę, bo się zgubił – odparła z
niewinną minką, nieustępliwie wpatrując się w Grande, chociaż dobrze wiedziała,
że ta tego nie cierpiała.
Nauczycielka dopiero teraz zauważyła chłopaka, stojącego po
prawicy Thifer. Klasa (część damska przede wszystkim) już dawno spostrzegła
nowego kolegę przez co po sali rozległy się ciche szmery. Grande uciszyła ich
syknięciem i z powrotem skupiła wzrok na blondynie.
– Jak się nazywasz? – zapytała rzeczowo z kamiennym
wyrazem twarzy.
– Lloyd Garmadon, proszę pani – odparł prędko i nim
powstrzymał nawyk, lekko się ukłonił. Kelly wywróciła oczami, odnotowując w
głowie, że jednak nie miał na imię Lelloyd. Szkoda, śmiesznie brzmiało. –
Niedawno się tu przeprowadziłem i od dzisiaj miałem zacząć naukę w klasie
1c – dorzucił.
– Gdzie
masz mundurek? – zadała kolejne pytanie, nie spuszczając z niego żmijowatego
spojrzenia. Lloyd poczuł się niezręcznie. Miał jej przypomnieć, że dopiero co
zaczynał się tu uczyć? Jak to zrobić uprzejmie?
Wybawiła go
sama Grande, która, zerknąwszy na zegarek, machnęła ręką i wróciła za swoje
biurko. Lloyd pozwolił sobie na dyskretne wypuszczenie powietrza z płuc.
– Nie ważne,
szkoda na to teraz czasu. Wychowawczyni poinformuje cię o zasadach panujących w
szkole, a na razie zajmij wolne miejsce. Aha, Thifer. – Kelly zatrzymała się w
połowie drogi do swojej ławki, przymykając powieki.
– Taak, proszę
pani? – spytała uprzejmie, nie odwracając się.
– Zaprowadzisz
nowego kolegę do pokoju nauczycielskiego i sekretariatu po lekcji, skoro już
zaczęłaś dzień od dobrego uczynku. – Głos Grande ociekał jadem; doskonale
zdawała sobie sprawę jak bardzo Thifer nie cierpiała innych ludzi.
Oczywiście,
jadowita żmijo – odparła w myślach, uśmiechając się cierpko pod
nosem.
Ciężko
zasiadła w swojej ławce, ostatniej pod oknem i zamaszyście otworzyła plecak,
wyrzucając zeszyt i piórnik.
Zarąbiście – sapnęła do siebie i zerknęła na Garmadona, który usiadł
w pojedynczej ławce pod ścianą, daleko od niej. Zarąbiście –
powtórzyła, chociaż z drugiej strony dzięki tej fajtłapie nie załapała uwagi.
Co z tego, że wykorzystała go jak tarczę, trzeba sobie w życiu radzić.
To jednak nie
niwelowało tego, iż musiała stracić przerwę na zaprowadzenie Lelloyda pod
sekretariat, który mieścił się na drugim końcu szkoły.
Zarąbiście!
Od dzisiaj
będzie jej to ulubione słowo.
Lloyd mało co uważał na lekcji geografii. Skupił się na podliczaniu dzisiejszych wpadek – wpadł na dziewczynę, która oblała go sokiem, nawet nie przeprosiła, a potem jeszcze posłużyła się nim jako swoją wymówką za spóźnienie. Co lepsze – teraz ta sama dziewczyna siedziała z nim w jednej klasie i mordowała wzrokiem, a na przerwie miała go zaprowadzić pod sekretariat! Powoli zaczynał się martwić o swoje życie. Czy to oznaczało, że już pierwszego dnia przysporzył sobie wroga?
Gdy zadzwonił
dzwonek, wcale się nie ucieszył. Spakował rzeczy i ostrożnie podszedł do ławki
niejakiej Thifer (choroba, jak ona miała na imię!?) i czekał, aż się
spakuje.
– Zaciąłeś
się? – burknęła, zarzucając plecak na ramię.
– Co... Nie,
czekam, bo miałaś mnie zaprowadzić do...
– Tak, tak,
wiem, wiem. – Machnęła ręką, wymijając go. – Miejmy to już z
głowy. – Wyszła z sali, nie oglądając się na niego. Szybko za nią pobiegł,
wiedząc, jakie tłumy panują na szkolnych korytarzach. Starał się trzymać blisko
niej, aby się nie zgubić.
Przedzierali
się przez tłum uczniów, jaki wylał się z sal. Thifer szło to zadziwiająco
łatwo, jakby była duchem, przenikającym przez masę ciał. Lloyd spostrzegł, że
wszyscy uczniowie faktycznie są identycznie ubrani – chłopcy w mundurki
lub swetry i granatowe spodnie; dziewczyny w głównej mierze w sweterki i ciemne
spódniczki przed kolano i czarne zakolanówki. Dodatkowo każdy nosił krawat lub
wstążkę z jakimś emblematem; pewnie logiem szkoły. Nie przerażała go wizja
rygorystycznego ubioru, bo był przyzwyczajony. Cóż, przynajmniej jeden problem
mniej.
Tak się
zagapił, że omal zgubił swoją przewodniczkę. Dogonił ją, gdy wdrapywała się
piętro wyżej, gdzie tłum zelżał. O dziwo czekała na niego niecierpliwie tupiąc
nogą.
– Nie zgub
się – rzuciła przez ramię i ziewnęła, trąc oko. – Boże, co za
dzień – mruknęła pod nosem.
Zrównał z nią
krok. Przez chwilę szli w milczeniu. Lloyd gorączkowo szukał jakiegoś tematu,
nawet błahego, byleby przerwać między nimi krępującą ciszę.
– Nie dane mi
było dokończyć; jestem Lloyd Garmadon – odezwał się i wyciągnął w stronę
dziewczyny dłoń – na przywitanie, ale i na pojednanie.
– A nie
Lelloyd? – spytała niewinnie.
Zakrztusił się
śliną.
– Lelloyd? Skąd
ten pomysł? – prychnął.
– A
znikąd.
Dziewczyna
zerknęła na niego i niechętnie uścisnęła dłoń; szybko, by jak najszybciej
przerwać kontakt fizyczny.
– Kelly
Thifer.
– Miło mi
poznać.
– Zobaczymy;
przez ciebie zmarznę, bo nie mam swetra.
Lloyd nie
powstrzymał westchnięcia.
– Wina jest
obopólna. – Spojrzała na niego z takim mordem, aż się wzdrygnął. – No
dobra, niech ci będzie, może być moja. Ale soczek był twój.
Widział jak
zaciska usta w bladą linię. Przyspieszyła, a on za nią. Ciekawy przypadek mu
się trafił.
– To
tutaj – oznajmiła, gdy stanęli przed pokojem nauczycielskim. –
Postaraj się nie zginąć, bajo. – Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała,
nim Lloyd zdążył zareagować.
– Ale... Ja
nawet nie wiem jak nazywa się nasza wychowawczyni – jęknął, zwieszając
ramiona. Odwrócił się w stronę drzwi i odetchnął. – No dobra, to
improwizujemy.
Improwizacja okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem – drzwi otworzyła mu jakaś kobieta (dzięki Bogu nie Grande!), nader uprzejma. W skrócie i w jak najbardziej logiczny sposób spróbował jej wyjaśnić powód swojej wizyty. Okazało się, że jego wychowawczyni akurat była w środku i na wzmiankę o klasie 1c od razu zerwała się z miejsca z okrzykiem: "Co znowu zrobili?!".
Nathali Rimon kobieta
po trzydziestce o roztrzepanej fryzurze i jeszcze bardziej roztrzepanej
osobowości. Okazała się jednak bardzo miła i w spokoju go wysłuchała. Szczęście
mu sprzyjało, bo akurat czytała jego dokumenty. W dużym skrócie i w pośpiechu
wytłumaczyła panujące tu zasady. Zdążył zapamiętać tylko wyrywki – jakiemu
nauczycielowi nie podpadać; nie wdawać się w bójki; nie ćpać, nie pić, nie
palić na terenie szkoły; nie spóźniać się na lekcje; z całych sił próbować nie
wylądować na dywaniku u dyrektora. Potem dała mu karteczkę, z którą miał się
udać do sekretariatu i poprosić o kluczyk do szafki i mundurek. Na odchodne,
zapytała się jeszcze czy zna kogoś, kto mógłby go oprowadzić po szkole i przez
najbliższy tydzień sprawować nad nim pieczę.
– Kelly
Thifer? – walnął, bo w końcu znał tylko ją.
Nathali Rimon
zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się kto to taki.
– A,
Kelly! – zawołała tryumfalnie. – Ten wieczny samotnik; jest taka
cicha że czasem zapominam o jej istnieniu – roześmiała się. – No
dobrze, to poproś ja, żeby cię oprowadziła. Może nie być chętna, ale przekaż,
że to polecenie odgórne.
Potaknął głową,
uśmiechając się w duchu, ciekaw reakcji dziewczyny.
Udał się do
sekretariatu skąd odebrał kluczyki do szafki, dwa swetry i tyle samo
marynarek oraz parę spodni i jeden granatowy krawat z przyczepionym logiem
szkoły. Dodatkowo na ładne oczka poprosił o jeszcze jeden swetr o
rozmiarze S. Miał zamiar skoczyć jeszcze do sklepiku, ale zadzwonił dzwonek,
przez co na łeb na szyję pognał do szatni, by odłożyć całą odzież. Miał zamiar
przebrać się na długiej przerwie, by nie dostać ochrzanu od kolejnego
nauczyciela, i wtedy też znaleźć sklepik. Dopiero wtedy przekaże Kelly, że
miała robić za jego anioła stróża.
Ciekawe jak to
przyjmie.
Kelly zmierzyła chłopaka od góry do dołu – jasne jeansy zmienił na szkolne, granatowe, na białą koszulę narzucił marynarkę i przewiązał przez kołnierzyk krawat, przez co wyglądał jak pełnoprawny uczeń szkoły. Nie to jednak ją zdziwiło.
– Po co ci za
mały sweter i sok pomarańczowy? – spytała, podpierając głowę na dłoni, a
łokieć na blacie stolika w bufecie. – Masz zamiar się zrewanżować za
rano? – cmoknęła, ssąc lizaka.
Lloydowi trochę
zajęło nim się przebrał i znalazł sklepik, a potem Kelly. Minęła cała przerwa,
przez co musiał czekać do lunchu, by wreszcie poprosić ją o pomoc, chowając
przy tym własną dumę.
– To dla
ciebie w przeprosinach za rano. – Położył sweter i soczek, ten sam co
Kelly piła rano.
Dziewczyna
uniosła wysoko brwi i poruszała patyczkiem od lizaka w ustach.
– Co tym razem
chcesz? – zapytała podejrzliwie, ale przyjęła przeprosiny i czym prędzej
narzuciła na siebie sweter. Było jej zimno nawet w środku lata, a co dopiero na
jesieni.
Lloyd
westchnął. Podchody nieudane.
– Rimon kazała
przekazać, że masz mnie oprowadzić po szkole. – Dobrze że się odsunął, bo
Kelly omal z powrotem nie napluła mu w twarz.
–
Słucham? – zawołała kapkę za głośno, odstawiając z brzękiem sok na
stolik.
– To jej
słowa, nie moje – dorzucił prędko, gdy Kelly zerwała się z miejsca. Obleje
go czy nie?
– Czemu
ja? – syknęła.
– Boo tylko
ciebie znam? – zapytał niepewnie.
Z jej twarzy
można było niemal wyczytać, jak zamierzała go zabić. W końcu jednak skończyło
się na głębokim westchnięciu i potarciu czoła.
– Za co, no za
co? – jęknęła pod nosem. – Dobra! Oprowadzę cię dzisiaj, ale potem
będę traktowała tak jak wszystkich innych ludzi.
– Czyli?
– Czyli będę
cię zgrabnie ignorować.
Lloyd także
westchnął cierpiętniczo. Mógł się założyć, że w klasie znalazłyby się inne
osoby o wiele bardziej chętnie, by robić za jego patrona. A tak musiał trafić
na kogoś takiego jak Kelly Thifer.
A Kelly
Thifer, mająca dokładnie takie same myśli, musiała trafić na kogoś takiego jak
Lelloyd Garmadon.
Pisze to wszystko na spontanie, by odreagować, więc nie wiem co z tego wyniknie. Już przy pierwszym spotkaniu musiałam mojej ulubionej dwójce dowalić wrogów, bo why not xD a jeszcze pozostają pozostali z byłej drużyny ninja, oj, będzie ciekawie! *zaciera rączki* teraz tylko jakoś sensownie to rozplanować...
dobra, spadam
papatki ^^
Hanako:*widzi godzinę publikacji i ma newrice na autorkę przez co kopniakiem wyrzuca ja na dach innego bloku* JAK MOGLAS OD 19 DO 1 OGLADAC WSPANIALE STULECIE!!!!!! *drzewa się połamały w autach włączył się alarm psy szczekają dzieci placza a nawet straż pożarna prztjechala* Ojć chyba ciut za głośno się wydarłam
OdpowiedzUsuńJa: To mało powiexziane
"Lloyd zapomniał, że do szkoły nie miał pięciu minut.
Misako zapomniała, że ma w domu leniwego syna.
Wu... Wu lubił spać do dziesiątej; dobrze mu to robiło na kości. "
Miju: Piękne podsumowanie
"Okazało się, że jego wychowawczyni akurat była w środku i na wzmiankę o klasie 1c od razu zerwała się z miejsca z okrzykiem: "Co znowu zrobili?!"."
Ja: osiem lat w c bylam....z czego ten tekst słyszałam a Gim
"– A nie Lelloyd? – spytała niewinnie.
Zakrztusił się śliną.
– Lelloyd? Skad ten pomysł? – prychnął"
Akana: LEGO ninjago film
" – Przyprowadzałam nowego kolegę, bo się zgubił – odparła z niewinną minką, nieustępliwie wpatrując się w Grande, chociaż dobrze wiedziała, że ta tego nie cierpiała. "
Ja: i kolejne wspomnienie tym razem technikum i gubienie się bez przerwy
"Po weekendzie wysłała go do nowej szkoły im. Czterech wiatrów."
Hanako: Kto wymyślał nazwe......bo na początku przeczytam czterexh wariatów
Miju: weź odwiedź okulistę bo Sivioe wzrok ci psuje
Hanako: Spokojnie termin mam na jutro więc będziesz miała równo odcieta glowe
Ja: nie mam sił na kom
Lelloyda pokochałam i ryłam się z tego przez tydzień więc musiałam, no musiałam XD
Usuń"Hanako: Kto wymyślał nazwe......bo na początku przeczytam czterexh wariatów"
Kel: Ekhem, ekhem, Chen wymyślał
Lloyd: Ej, też tak wpierw przeczytałem!
A przez was i ja będę czytała jako czterech wariatów XDD
"Miju: weź odwiedź okulistę bo Sivioe wzrok ci psuje
Hanako: Spokojnie termin mam na jutro więc będziesz miała równo odcieta glowe"
Kel: ooo, cudowny tekst na Krewetkę
I tak dzięki za taki kom, daje motywację ^^
Nie dziwię się super i śmiesznie brzmi jak można taką gafę popełnić
Usuń"Kel: Ekhem, ekhem, Chen wymyślał
Lloyd: Ej, też tak wpierw przeczytałem!
A przez was i ja będę czytała jako czterech wariatów XDD"
Hanako: Nie jestem jedyna. Zastanawiam się jednak kto mógłby wchodzić w skład 4 wariatów.
"Miju: weź odwiedź okulistę bo Sivioe wzrok ci psuje
Hanako: Spokojnie termin mam na jutro więc będziesz miała równo odcieta glowe"
Kel: ooo, cudowny tekst na Krewetkę"
Hanako: Jej to głowę odciąć lecz niestety pewna osoba mnie powstdzymuje.....tak autorka ty
Ja: No co? Ty musisz się hamować bo inaczej może być fatalnie
Hanako: ale ja już nie należę do zabijaków Khoury
Ja: To nie zmienia faktu
Niby długi rozdział, ale jak siadłam to pochłonęłam na raz. Lloyd odnajduje się w szkole z pomocą Kelly naszego małego autsajdera. Ciekawie aż się boję myśleć co będzie się działo jak reszta ninja wleci do rozdziałów.
OdpowiedzUsuńTa sorka od Geografii to niezła żmija, ale za to ciekawy stosunek ma do klasy wychowawczyni. Wu to jestem taka ja. Co by się nie działo to herbata musi być XD Czekam na next!
XOXOXO
jestem dumna, że przebrnęłaś i udało ci się wreszcie skomentować XD :D
Usuń"Ciekawie aż się boję myśleć co będzie się działo jak reszta ninja wleci do rozdziałów."
Oj, ja też się tego boję... O.O
Kel: Jesteśmy zgubieniiii!
Oj tam, może aż tak źle nie będzie... chyba