piątek, 28 grudnia 2018

Ⓡⓞⓩⓓⓩⓘⓐⓛ ~ ② ❝ Nowe znajomości ❞



     Weekend był dla niego istną katorgą. Nie chodziło nawet o to, że odzwyczaił się od codziennego, rodzinnego życia i obowiązków. Bardziej zmęczyły go te dwie noce, w ciągu których ledwo zmrużył oczy. Łóżko było za miękkie, pokój za duży i za cichy – nikt nie chrapał mu nad uchem, nikt nie słuchał do późna rockowej muzyki. Wszystko było... inaczej, za zwyczajnie. W Japonii przyzwyczaił się do wszechobecnego zgiełku, tłumu ludzi i życia w pośpiechu. A tutaj, mimo że Ninjago City do małych się nie zaliczało wszystko działo się spokojnie, w swoim rytmie zwłaszcza na obrzeżach. 
     Innym powodem, przez który czuł się niepewnie we własnym rodzinnym domu, byli jego bliscy. Ostatni raz widział się z nimi trzy lata temu, gdy leciał do Japonii, aby ukończyć gimnazjum i dostać się do klasy średniej. Mimo że rozmawiali ze sobą sporadycznie na Skype'ie, przywiązanie rodzinne się zatarło. A teraz odmazywało, szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
     Lloyd długo się zastanawiał, jak powiedzieć o wszystkim wujkowi i matce. Wbijał wzrok w swój kubek z herbatą aż ta zdążyła całkowicie wystygnąć. W końcu walnął prosto z mostu:
     – Wywalili mnie ze szkoły.
     Reakcje były różne. Wu przestał jedynie pić swoją herbatę, za to Misako zachłysnęła się napojem i potrzebna była szybka akcja ratunkowa. Dla Lloyda nie było to żadne zaskoczenie, bo właśnie tego się spodziewał po matce. Wiedział, że widziała w nim potencjał i tylko dlatego zgodziła się, by wrócił do Japonii i tam zdobył wykształcenie. Z oszczędności opłacili internat i pierwsze lata nauki. Lloyd miał w spokoju, bez zbędnych przygód, ukończyć szkołę. High School Mikoto była jedną z lepszych placówek i każdy, kto ją ukończył miał szansę dostania się na dobre studia, by potem jakoś przeżyć  życiowy Armagedon. A tu nagle bum! – zmiana planów.
    – Jak to cię wywalili? – spytał spokojnie Wu, klepiąc szwagierkę po plecach. Lloyd wzdrygnął się, bo zbyt dobrze znał ten przerażający spokój i opanowanie wujka. Gdy leciał samolotem stwierdził, że trochę podkoloryzuje i nie powie całej prawdy. Jednak gdy zobaczył niewzruszone spojrzenie wujka, wszystkie plany uciekły. Gdyby skłamał, Wu od razu by to wyczuł.
     – No… przez bójkę – wymamrotał cicho i niewyraźnie, uciekając wzrokiem w bok.
     – Za co? – naciskał staruszek.
     – Przywaliłem jednemu kolesiowi, to wszystko! – wyrzucił z siebie.
     Spodziewał się, że od razu dostanie po łbie. Tu się jednak przeliczył – Wu wpatrywał się w niego z kamiennym wyrazem twarzy, za to Misako doszła wreszcie do głosu.
    – Za bójkę? – powtórzyła cicho. Oho, kolejny przerażający spokój… – Wywalili cię za coś takiego!? – Zerwała się z kanapy tak gwałtownie, że Lloyd podskoczył w miejscu i wylał sobie na spodnie herbatę. Na szczęście już zimną. – Powinni dać ci naganę, a nie od razu wyrzucać ze szkoły! Za co ja niby płacę!? Zaraz do nich zadzwonię, tak nie może być...!
     – Misako, spokojnie, zaczekaj. – Wu siłą posadził ją na kanapie, nie odrywając wzroku od bratanka. – Kto zaczął, ty, czy on? – spytał racjonalnie.
     – On – burknął Garmadon, odstawiając kubek na stolik kawowy. 
   – O co poszło? – Lloyd poczuł się jak na przesłuchaniu, ale postanowił zwięźle odpowiadać na pytania; padał na twarz po podróży i marzył tylko o tym, by się umyć i pójść spać. 
     – Zwyzywał mnie od... zwyzywał, ja się wkurzyłem i mu przywaliłem, on mi oddał i tak jakoś...
      – Jak to tak jakoś? Lloyd, ty się nigdy nie biłeś! – zawołała Misako, przykładając dłoń do ust.
    Blondyn wzruszył lekko ramionami.
     – Kiedyś musi być ten pierwszy raz...
     – Ale czemu tylko ty dostałeś karę? 
     – Popchnąłem go – lekko! – a ten idiota potknął się o własne nogi i wpadł w szklaną wystawę. Nie chciałem, naprawdę!
     Potem zapanowała pełna napięcia cisza. I panowała do końca; matka odprawiła go do pokoju, a sama podjęła rozmowę z Wu. Chłopak nie chcąc ich słyszeć włożył do uszu słuchawki, puścił pierwszy lepszy rockowy kawałek i odciął się od świata. 
     Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Sam był na siebie wściekły, bo dał się sprowokować, jak jakiś dzieciak. Ten debil Mino wykazał się sprytem – zaczepił go ze swoimi kumplami, przez co miał świadków, którzy poparli jego wersję, że to Garmadon go zaatakował. Lloyd bronił się u dyrektora jak lew, ale pokaleczone ręce Mino mówiły same za siebie (nikt nie zwrócił uwagi na jego rozciętą wargę i podpite oko). Wyleciał z hukiem; renomowana placówka nie zamierzała tolerować takich wybryków. Przez własną impulsywność został zmuszony do powrotu do Ninjago City; nie odnalazłby się w Tokio bez yena przy duszy. Wszystkie oszczędności wydał na bilet i wrócił. Teraz leżał w swoim pokoju, na swoim łóżku, w domu swojego wujka. 
      Był wrzesień, ale w Japonii szkoły funkcjonowały inaczej, przez co nie był pewien czy się odnajdzie. Jednak mamusia kazała mu się odnaleźć. 
     Po weekendzie wysłała go do nowej szkoły im. Czterech wiatrów.
      Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać, bo już na początku przeczytał: „Szkoła im. Czterech Wariatów”.

➷➷➷


     Już w pierwszym tygodniu szkoły zapisała się niemal na wszystkie dodatkowe zajęcia pozalekcyjne – kółko szachowe (mimo że nie lubiła obciążać mózgu), dodatkowy angielski (mimo że miała z niego czwórki i piątki), wolontariat (mimo że nie umiała pomagać innym), siatkówka (mimo że nie umiała grać). Wszystko po to, żeby jak najmniej czasu spędzać w bidulu. Wolała wracać zmęczona po zmroku, niż musieć znosić przytyki Samanthy, które męczyły ją jeszcze bardziej, niż sama szkoła. Jakby mało było tego, że musiała oglądać jej piegowatą twarz codziennie w sierocińcu, to jeszcze w szkole! Chodziły do tej samej placówki, na szczęście nie do klas – chociaż przez chwilę istniało ryzyko, że Samantha McCane aka Krewetka dojdzie do jej klasy, gdy nie zdała pierwszego roku. Gdyby tak się stało Kelly rzuciłaby się z mostu pod pociąg. Albo zrzuciłaby Samanthę. Też kuszące. 
     Miniony weekend był dla niej nader męczący – przez dwa dni musiała poruszać się niczym cień, by nie wejść w drogę rozjuszonej Krewetce. W niedzielę miała łatwiej, bo Samantha wraz ze swoją przyjaciółką, jak co tydzień skorzystały z dnia, w którym podopieczni 13. sierocińca mogli robić, co chcieli. Nie było tego, co by na dobre nie wyszło – z każdym dniem Samantha zbliżała się do pełnoletności, a co za tym idzie: wyemigrowaniem z domu dziecka. Życie było by wtedy takie piękne... Pozostawały w sumie jeszcze jej dwie psiapsi, ale Kelly przypuszczała, że wystarczy tupnąć nogą, a one bez Samanthy u boku uciekną w popłochu.
     Aż się zrymowało. 
     Humor zepsuł jej się wraz z nadejściem ukochanego przez wszystkich poniedziałku. Oczywiście musiała zaspać, przez co: a) nie zdążyła uczesać swoich wiecznie skotłunionych włosów; b) nie zjadła śniadania; c) nawiązując do punktu b, była głodna. A jak kobieta jest głodna, to i zła. Dodatkowo spóźniła się na autobus, przez co szanse, że zdąży na pierwszą lekcję równały się zeru. W kiosku przy przystanku kupiła sobie tylko sok pomarańczowy, który miał jej starczyć aż do lunchu. Szybko mógł się jednak skończyć, bo po biegu od przystanku i przez dziedziniec szkolny lekko się zdyszała. 
     Kopnięciem zamknęła swoją szafkę i oparła się o nią, łapiąc oddech. Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Nastał cud i wszystkie światła były z nią, nie przeciwko niej, dzięki czemu miała jeszcze sześć minut, zanim nauczycielka zmieni spóźnienie na nieobecność.
    Pomocowała się chwilę z zakrętką od butelki, wychodząc z labiryntu szafek. Upiła łyk, przymykając z wytchnieniem oczy. Przynajmniej nie wyląduje u pielęgniarki z powodu odwodnienia.
     Ale zawsze można tam wylądować z innego powodu. 
     Zachłysnęła się, kiedy poczuła, jak na kogoś wpada (lub ktoś wpada na nią). Uderzenie wypchnęło jej sok z buzi, przez co oblała swój kremowy swetr.
     Oraz twarz jakiegoś chłopaka.

➷➷➷



     Lloyd zapomniał, że do szkoły nie miał pięciu minut. 
     Misako zapomniała, że ma w domu leniwego syna.
     Wu... Wu lubił spać do dziesiątej; dobrze mu to robiło na kości. 
     Wszystko się tak złożyło, że Lloyd zaspał na swój debiutancki dzień w nowej szkole. W pośpiechu się ubrał, jeszcze szybciej zjadł śniadanie i pognał na autobus, wyklinając w duchu zawziętość swojej matki. W sobotę Misako obdzwoniła wszystkie szkoły w okolicy, poszukując tej, która natychmiastowo przyjęłaby jej syna. Nie zamierzała dopuścić do tego, by Lloyd się poddał i w wieku szesnastu lat rzucił szkołę!
     Biegnąc przez szkolny dziedziniec zastanawiał się, na jakiej zasadzie ta szkoła funkcjonowała, skoro przyjęła go tak naprawdę w ciemno; papiery dopiero niósł pod pachą i miał je dostarczyć dyrekcji. 
     Wpadł zdyszany do szkoły i wtedy uświadomił sobie drugą rzecz, o której ewidentnie zapomniała jego matka – potrafił się zgubić nawet na prostej drodze, nie mówiąc już o szkole, która z zewnątrz przypominała moloch, a w środku labirynt. Zdębiał, stając na środku korytarza przy szafkach, trzymając w rękach jedynie plan lekcji dla klasy 1c. Świetnie, tylko co mu po tym, że miał teraz geografię, skoro nie wiedział, gdzie jest sala numer 16!? 
    Idąc wzdłuż szafek przyłożył niemal nos do kartki, w skutek czego nie zauważył, że w jego stronę zmierza jedna z uczennic. Skutek był wiadomy – zderzyli się w połowie drogi. 
     Oboje odskoczyli z krzykiem i oboje zostali oblani przez sok, który piła dziewczyna. 
     Stanęli oniemiali i wbili w siebie zaskoczone spojrzenia. Dziewczynie sok skapywał z brody, jemu – z całej twarzy. Otworzył usta i z grzeczności chciał przeprosić, lecz nastolatka nie dała mu nawet takiej szansy. 
     – Jak łazisz kretynie; przez ciebie mam mundurek w soku! Całą się lepie! – Pośpiesznie zakręciła sok i odstawiła go na parapet, obok którego stali. 
     – Ja mam mokrą całą twarz! – Nie mógł się powstrzymać, by jej tego nie przypomnieć. 
     Dziewczyna spojrzała na niego znad kurtyny brązowych włosów, które opadły jej na twarz. Przestała próbować uratować sweter za pomocą chusteczki, świdrując go spojrzeniem.
     – Idiota – wymamrotała pod nosem, wrzucając chusteczkę do kosza. Nie mając zamiaru przepraszać,  odmaszerowała, wściekle zarzucając włosami. 
     Lloyd przetarł oczy i spojrzał na swój plan, który także ucierpiał. Uświadomił sobie, że nadal nie wie, gdzie miał lekcje. 
     –  Ej! – zawołał za dziewczyną. – Gdzie jest sala nr 16? – zaryzykował, nie spodziewając się nawet odpowiedzi.
     – Spójrz na tablicę, niemoto! – rzuciła na odchodne.
     Lloyd dopiero wtedy zobaczył, że na ścianie wisi wielki plan szkoły, dla takich tumanów jak on. Zdzielił się dłonią w czoło.
    – Dzięki! I sorry! – odparł, by mieć czyste sumienie. Miał zamiar pognać do sali, ale przypomniał sobie, że twarz lepiła mu się od soku. Dziewczyna zniknęła za zakrętem, przez co nie mógł się spytać gdzie była łazienka. Szybko zerknął na plan i powtarzając w myślach trasę, ruszył przed siebie.
     Poniedziałek rozpoczynał się po prostu zarąbiście. 
     Co dalej, spadnie ze schodów!?

     Kelly zatrzasnęła za sobą drzwi od łazienki z głośnym hukiem.  Rzuciła plecak pod umywalkę i odkręciła kran, klnąc pod nosem na tego blond idiotę, który na nią wpadł. Albo ona na niego. Zresztą nieważne! I tak nie miała się po co spieszyć; i tak będzie miała nieobecność na lekcji. I uwagę do dziennika za brak mundurka. 
    Opłukała twarz, porzucając próbę uratowania swetra. Ściągnęła go przez głowę, zwinęła w kłębek i wpakowała do plecaka. Wygładziła białą koszulową bluzkę i poprawiła granatową wstążkę, przypinając do kołnierzyka złoty emblemat szkoły – cztery zawijasy połączone na środku kryształkiem i umieszczone w rombie. 
     Przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze, związała jeszcze włosy w wysoką kitkę, by wyglądać jak człowiek i ruszyła w kierunku sali, w której od dziesięciu minut trwała lekcja geografii. Wdrapała się na pierwsze piętro, obmyślając jaki kit wcisnąć nauczycielce. Z drugiej strony pani Grande miała do niej zerowe zaufanie, więc mogła sobie darować i zwyczajnie przyjąć naganę. 
     Była już przy drzwiach nr 6, gdy zamarła z ręką wyciągniętą ku klamce. Blond niemota także zamarł w tej samej pozycji metr od niej.
     – Co
     – ty
     – tutaj 
     – robisz? – spytali równocześnie i tak samo odpowiedzieli:
     – Mam tutaj lekcje. 
     Kelly cofnęła dłoń i zmrużyła oczy, lustrując chłopaka od góry do dołu. Dopiero teraz zorientowała się że nie był ubrany jak uczniowie tutaj – w granatowy mundurek lub kremowy sweter. 
     – Nie znam cię – zawyrokowała.
     – A, bo jestem nowy; mam chodzić od dzisiaj do 1C i w ogóle to jestem Lloyd... – Dalsze słowa chłopaka zagłuszył trzask otwieranych drzwi. Oboje zgodnie od nich odskoczyli – Lloyd z czystego zaskoczenia, Kelly – bo wiedziała, jaką mordę zobaczy po drugiej stronie. 
     – Panno Thifer, zapraszam do środka; lekcja to nie czas na flirtowanie. – Z sali dobiegł głos nacechowany wdziękiem piły łańcuchowej.
     Kelly z trudem powstrzymała sapnięcie, widząc swoją ulubioną nauczycielkę. Bez słowa przecisnęła się obok wysokiej nauczycielki, a niejaki Lloyd lub Lelloyd (nie dosłyszała) wślizgnął się za nią. Fiona Grande nawet nie zauważyła jego obecności, całą uwagę koncentrując na brunetce. Pożałowała, że chwilę wcześniej wzięła innego kozła ofiarnego do tablicy, bo miałabyna tacy swoją ulubienicę. W dalszym ciągu nie wybaczyła jej tego, że młoda Thifer upokorzyła ją na oczach całej klasy. Bo w końcu jak Thifer śmiała znać odpowiedź na wszystkie jej pytania, którymi ją zalała podczas odpytywania! 
     – Co masz na swoje usprawiedliwienie? – spytała Grande, krzyżując ręce na piersiach (malutkich). 
     – Przyprowadzałam nowego kolegę, bo się zgubił – odparła z niewinną minką, nieustępliwie wpatrując się w Grande, chociaż dobrze wiedziała, że ta tego nie cierpiała. 
     Nauczycielka dopiero teraz zauważyła chłopaka, stojącego po prawicy Thifer. Klasa (część damska przede wszystkim) już dawno spostrzegła nowego kolegę przez co po sali rozległy się ciche szmery. Grande uciszyła ich syknięciem i z powrotem skupiła wzrok na blondynie. 
      – Jak się nazywasz? – zapytała rzeczowo z kamiennym wyrazem twarzy. 
     – Lloyd Garmadon, proszę pani – odparł prędko i nim powstrzymał nawyk, lekko się ukłonił. Kelly wywróciła oczami, odnotowując w głowie, że jednak nie miał na imię Lelloyd. Szkoda, śmiesznie brzmiało. – Niedawno się tu przeprowadziłem i od dzisiaj miałem zacząć naukę w klasie 1c – dorzucił.
      – Gdzie masz mundurek? – zadała kolejne pytanie, nie spuszczając z niego żmijowatego spojrzenia. Lloyd poczuł się niezręcznie. Miał jej przypomnieć, że dopiero co zaczynał się tu uczyć? Jak to zrobić uprzejmie?
     Wybawiła go sama Grande, która, zerknąwszy na zegarek, machnęła ręką i wróciła za swoje biurko. Lloyd pozwolił sobie na dyskretne wypuszczenie powietrza z płuc. 
     – Nie ważne, szkoda na to teraz czasu. Wychowawczyni poinformuje cię o zasadach panujących w szkole, a na razie zajmij wolne miejsce. Aha, Thifer. – Kelly zatrzymała się w połowie drogi do swojej ławki, przymykając powieki. 
     – Taak, proszę pani? – spytała uprzejmie, nie odwracając się. 
     – Zaprowadzisz nowego kolegę do pokoju nauczycielskiego i sekretariatu po lekcji, skoro już zaczęłaś dzień od dobrego uczynku. – Głos Grande ociekał jadem; doskonale zdawała sobie sprawę jak bardzo Thifer nie cierpiała innych ludzi.
     Oczywiście, jadowita żmijo – odparła w myślach, uśmiechając się cierpko pod nosem. 
     Ciężko zasiadła w swojej ławce, ostatniej pod oknem i zamaszyście otworzyła plecak, wyrzucając zeszyt i piórnik. 
     Zarąbiście – sapnęła do siebie i zerknęła na Garmadona, który usiadł w pojedynczej ławce pod ścianą, daleko od niej. Zarąbiście – powtórzyła, chociaż z drugiej strony dzięki tej fajtłapie nie załapała uwagi. Co z tego, że wykorzystała go jak tarczę, trzeba sobie w życiu radzić. 
     To jednak nie niwelowało tego, iż musiała stracić przerwę na zaprowadzenie Lelloyda pod sekretariat, który mieścił się na drugim końcu szkoły. 
      Zarąbiście! 
     Od dzisiaj będzie jej to ulubione słowo.


      Lloyd mało co uważał na lekcji geografii. Skupił się na podliczaniu dzisiejszych wpadek – wpadł na dziewczynę, która oblała go sokiem, nawet nie przeprosiła, a potem jeszcze posłużyła się nim jako swoją wymówką za spóźnienie. Co lepsze – teraz ta sama dziewczyna siedziała z nim w jednej klasie i mordowała wzrokiem, a na przerwie miała go zaprowadzić pod sekretariat! Powoli zaczynał się martwić o swoje życie. Czy to oznaczało, że już pierwszego dnia przysporzył sobie wroga? 
     Gdy zadzwonił dzwonek, wcale się nie ucieszył. Spakował rzeczy i ostrożnie podszedł do ławki niejakiej Thifer (choroba, jak ona miała na imię!?) i czekał, aż się spakuje. 
     – Zaciąłeś się? – burknęła, zarzucając plecak na ramię. 
     – Co... Nie, czekam, bo miałaś mnie zaprowadzić do...
     – Tak, tak, wiem, wiem. – Machnęła ręką, wymijając go. – Miejmy to już z głowy. – Wyszła z sali, nie oglądając się na niego. Szybko za nią pobiegł, wiedząc, jakie tłumy panują na szkolnych korytarzach. Starał się trzymać blisko niej, aby się nie zgubić. 
     Przedzierali się przez tłum uczniów, jaki wylał się z sal. Thifer szło to zadziwiająco łatwo, jakby była duchem, przenikającym przez masę ciał. Lloyd spostrzegł, że wszyscy uczniowie faktycznie są identycznie ubrani – chłopcy w mundurki lub swetry i granatowe spodnie; dziewczyny w głównej mierze w sweterki i ciemne spódniczki przed kolano i czarne zakolanówki. Dodatkowo każdy nosił krawat lub wstążkę z jakimś emblematem; pewnie logiem szkoły. Nie przerażała go wizja rygorystycznego ubioru, bo był przyzwyczajony. Cóż, przynajmniej jeden problem mniej. 
     Tak się zagapił, że omal zgubił swoją przewodniczkę. Dogonił ją, gdy wdrapywała się piętro wyżej, gdzie tłum zelżał. O dziwo czekała na niego niecierpliwie tupiąc nogą. 
     – Nie zgub się – rzuciła przez ramię i ziewnęła, trąc oko. – Boże, co za dzień – mruknęła pod nosem.
     Zrównał z nią krok. Przez chwilę szli w milczeniu. Lloyd gorączkowo szukał jakiegoś tematu, nawet błahego, byleby przerwać między nimi krępującą ciszę. 
     – Nie dane mi było dokończyć; jestem Lloyd Garmadon – odezwał się i wyciągnął w stronę dziewczyny dłoń – na przywitanie, ale i na pojednanie. 
     – A nie Lelloyd? – spytała niewinnie.
     Zakrztusił się śliną.
     – Lelloyd? Skąd ten pomysł? – prychnął.
     – A znikąd. 
     Dziewczyna zerknęła na niego i niechętnie uścisnęła dłoń; szybko, by jak najszybciej przerwać kontakt fizyczny. 
     – Kelly Thifer. 
     – Miło mi poznać. 
     – Zobaczymy; przez ciebie zmarznę, bo nie mam swetra. 
     Lloyd nie powstrzymał westchnięcia.
     – Wina jest obopólna. – Spojrzała na niego z takim mordem, aż się wzdrygnął. – No dobra, niech ci będzie, może być moja. Ale soczek był twój. 
     Widział jak zaciska usta w bladą linię. Przyspieszyła, a on za nią. Ciekawy przypadek mu się trafił. 
     – To tutaj – oznajmiła, gdy stanęli przed pokojem nauczycielskim. – Postaraj się nie zginąć, bajo. – Odwróciła się na pięcie i odmaszerowała, nim Lloyd zdążył zareagować. 
     – Ale... Ja nawet nie wiem jak nazywa się nasza wychowawczyni – jęknął, zwieszając ramiona. Odwrócił się w stronę drzwi i odetchnął. – No dobra, to improwizujemy. 

     Improwizacja okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem – drzwi otworzyła mu jakaś kobieta (dzięki Bogu nie Grande!), nader uprzejma. W skrócie i w jak najbardziej logiczny sposób spróbował jej wyjaśnić powód swojej wizyty. Okazało się, że jego wychowawczyni akurat była w środku i na wzmiankę o klasie 1c od razu zerwała się z miejsca z okrzykiem: "Co znowu zrobili?!". 
     Nathali Rimon kobieta po trzydziestce o roztrzepanej fryzurze i jeszcze bardziej roztrzepanej osobowości. Okazała się jednak bardzo miła i w spokoju go wysłuchała. Szczęście mu sprzyjało, bo akurat czytała jego dokumenty. W dużym skrócie i w pośpiechu wytłumaczyła panujące tu zasady. Zdążył zapamiętać tylko wyrywki – jakiemu nauczycielowi nie podpadać; nie wdawać się w bójki; nie ćpać, nie pić, nie palić na terenie szkoły; nie spóźniać się na lekcje; z całych sił próbować nie wylądować na dywaniku u dyrektora. Potem dała mu karteczkę, z którą miał się udać do sekretariatu i poprosić o kluczyk do szafki i mundurek. Na odchodne, zapytała się jeszcze czy zna kogoś, kto mógłby go oprowadzić po szkole i przez najbliższy tydzień sprawować nad nim pieczę. 
     – Kelly Thifer? – walnął, bo w końcu znał tylko ją. 
     Nathali Rimon zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się kto to taki.
     – A, Kelly! – zawołała tryumfalnie. – Ten wieczny samotnik; jest taka cicha że czasem zapominam o jej istnieniu – roześmiała się. – No dobrze, to poproś ja, żeby cię oprowadziła. Może nie być chętna, ale przekaż, że to polecenie odgórne. 
     Potaknął głową, uśmiechając się w duchu, ciekaw reakcji dziewczyny.
     Udał się do sekretariatu skąd odebrał  kluczyki do szafki, dwa swetry i tyle samo marynarek oraz parę spodni i jeden granatowy krawat z przyczepionym logiem szkoły. Dodatkowo na ładne oczka poprosił o jeszcze jeden swetr o rozmiarze S. Miał zamiar skoczyć jeszcze do sklepiku, ale zadzwonił dzwonek, przez co na łeb na szyję pognał do szatni, by odłożyć całą odzież. Miał zamiar przebrać się na długiej przerwie, by nie dostać ochrzanu od kolejnego nauczyciela, i wtedy też znaleźć sklepik. Dopiero wtedy przekaże Kelly, że miała robić za jego anioła stróża.
     Ciekawe jak to przyjmie.

     Kelly zmierzyła chłopaka od góry do dołu – jasne jeansy zmienił na szkolne, granatowe, na białą koszulę narzucił marynarkę i przewiązał przez kołnierzyk krawat, przez co wyglądał jak pełnoprawny uczeń szkoły. Nie to jednak ją zdziwiło.
     – Po co ci za mały sweter i sok pomarańczowy? – spytała, podpierając głowę na dłoni, a łokieć na blacie stolika w bufecie. – Masz zamiar się zrewanżować za rano? – cmoknęła, ssąc lizaka. 
    Lloydowi trochę zajęło nim się przebrał i znalazł sklepik, a potem Kelly. Minęła cała przerwa, przez co musiał czekać do lunchu, by wreszcie poprosić ją o pomoc, chowając przy tym własną dumę. 
     – To dla ciebie w przeprosinach za rano. – Położył sweter i soczek, ten sam co Kelly piła rano. 
     Dziewczyna uniosła wysoko brwi i poruszała patyczkiem od lizaka w ustach. 
     – Co tym razem chcesz? – zapytała podejrzliwie, ale przyjęła przeprosiny i czym prędzej narzuciła na siebie sweter. Było jej zimno nawet w środku lata, a co dopiero na jesieni.
      Lloyd westchnął. Podchody nieudane. 
     – Rimon kazała przekazać, że masz mnie oprowadzić po szkole. – Dobrze że się odsunął, bo Kelly omal z powrotem nie napluła mu w twarz.
     – Słucham? – zawołała kapkę za głośno, odstawiając z brzękiem sok na stolik. 
     – To jej słowa, nie moje – dorzucił prędko, gdy Kelly zerwała się z miejsca. Obleje go czy nie?
     – Czemu ja? – syknęła. 
     – Boo tylko ciebie znam? – zapytał niepewnie. 
     Z jej twarzy można było niemal wyczytać, jak zamierzała go zabić. W końcu jednak skończyło się na głębokim westchnięciu i potarciu czoła.
     – Za co, no za co? – jęknęła pod nosem. – Dobra! Oprowadzę cię dzisiaj, ale potem będę traktowała tak jak wszystkich innych ludzi. 
     – Czyli?
     – Czyli będę cię zgrabnie  ignorować. 
    Lloyd także westchnął cierpiętniczo. Mógł się założyć, że w klasie znalazłyby się inne osoby o wiele bardziej chętnie, by robić za jego patrona. A tak musiał trafić na kogoś takiego jak Kelly Thifer. 
     A Kelly Thifer, mająca dokładnie takie same myśli, musiała trafić na kogoś takiego jak Lelloyd Garmadon. 









Pisze to wszystko na spontanie, by odreagować, więc nie wiem co z tego wyniknie. Już przy pierwszym spotkaniu musiałam mojej ulubionej dwójce dowalić wrogów, bo why not xD a jeszcze pozostają pozostali z byłej drużyny ninja, oj, będzie ciekawie! *zaciera rączki* teraz tylko jakoś sensownie to rozplanować...

dobra, spadam

papatki ^^


5 komentarzy:

  1. Hanako:*widzi godzinę publikacji i ma newrice na autorkę przez co kopniakiem wyrzuca ja na dach innego bloku* JAK MOGLAS OD 19 DO 1 OGLADAC WSPANIALE STULECIE!!!!!! *drzewa się połamały w autach włączył się alarm psy szczekają dzieci placza a nawet straż pożarna prztjechala* Ojć chyba ciut za głośno się wydarłam
    Ja: To mało powiexziane

    "Lloyd zapomniał, że do szkoły nie miał pięciu minut.
    Misako zapomniała, że ma w domu leniwego syna.
    Wu... Wu lubił spać do dziesiątej; dobrze mu to robiło na kości. "
    Miju: Piękne podsumowanie
    "Okazało się, że jego wychowawczyni akurat była w środku i na wzmiankę o klasie 1c od razu zerwała się z miejsca z okrzykiem: "Co znowu zrobili?!"."
    Ja: osiem lat w c bylam....z czego ten tekst słyszałam a Gim
    "– A nie Lelloyd? – spytała niewinnie.
    Zakrztusił się śliną.
    – Lelloyd? Skad ten pomysł? – prychnął"
    Akana: LEGO ninjago film
    " – Przyprowadzałam nowego kolegę, bo się zgubił – odparła z niewinną minką, nieustępliwie wpatrując się w Grande, chociaż dobrze wiedziała, że ta tego nie cierpiała. "
    Ja: i kolejne wspomnienie tym razem technikum i gubienie się bez przerwy
    "Po weekendzie wysłała go do nowej szkoły im. Czterech wiatrów."
    Hanako: Kto wymyślał nazwe......bo na początku przeczytam czterexh wariatów
    Miju: weź odwiedź okulistę bo Sivioe wzrok ci psuje
    Hanako: Spokojnie termin mam na jutro więc będziesz miała równo odcieta glowe
    Ja: nie mam sił na kom

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lelloyda pokochałam i ryłam się z tego przez tydzień więc musiałam, no musiałam XD

      "Hanako: Kto wymyślał nazwe......bo na początku przeczytam czterexh wariatów"
      Kel: Ekhem, ekhem, Chen wymyślał
      Lloyd: Ej, też tak wpierw przeczytałem!
      A przez was i ja będę czytała jako czterech wariatów XDD

      "Miju: weź odwiedź okulistę bo Sivioe wzrok ci psuje
      Hanako: Spokojnie termin mam na jutro więc będziesz miała równo odcieta glowe"

      Kel: ooo, cudowny tekst na Krewetkę

      I tak dzięki za taki kom, daje motywację ^^

      Usuń
    2. Nie dziwię się super i śmiesznie brzmi jak można taką gafę popełnić

      "Kel: Ekhem, ekhem, Chen wymyślał
      Lloyd: Ej, też tak wpierw przeczytałem!
      A przez was i ja będę czytała jako czterech wariatów XDD"
      Hanako: Nie jestem jedyna. Zastanawiam się jednak kto mógłby wchodzić w skład 4 wariatów.

      "Miju: weź odwiedź okulistę bo Sivioe wzrok ci psuje
      Hanako: Spokojnie termin mam na jutro więc będziesz miała równo odcieta glowe"

      Kel: ooo, cudowny tekst na Krewetkę"

      Hanako: Jej to głowę odciąć lecz niestety pewna osoba mnie powstdzymuje.....tak autorka ty
      Ja: No co? Ty musisz się hamować bo inaczej może być fatalnie
      Hanako: ale ja już nie należę do zabijaków Khoury
      Ja: To nie zmienia faktu

      Usuń
  2. Niby długi rozdział, ale jak siadłam to pochłonęłam na raz. Lloyd odnajduje się w szkole z pomocą Kelly naszego małego autsajdera. Ciekawie aż się boję myśleć co będzie się działo jak reszta ninja wleci do rozdziałów.
    Ta sorka od Geografii to niezła żmija, ale za to ciekawy stosunek ma do klasy wychowawczyni. Wu to jestem taka ja. Co by się nie działo to herbata musi być XD Czekam na next!
    XOXOXO

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jestem dumna, że przebrnęłaś i udało ci się wreszcie skomentować XD :D

      "Ciekawie aż się boję myśleć co będzie się działo jak reszta ninja wleci do rozdziałów."

      Oj, ja też się tego boję... O.O
      Kel: Jesteśmy zgubieniiii!
      Oj tam, może aż tak źle nie będzie... chyba

      Usuń