Nasze siły odeszły
Nasz duch walki złamany
Nasze dusze zdeptana,
Honor odebrany
Nie mamy chęci, by walczyć
Nie mamy po co
Nasz wysiłek poszedł na marne
Lecz w głębi serca wiemy, że musimy stawić im czoło
W końcu do tego nas szkolono
Dzisiejszej nocy spotkamy się na polu bitwy,
Uniesiemy miecze w geście zwycięstwa
Dzisiejszej nocy nikt z nas nie upadnie
Wygramy naszą wojnę
Wygramy nasze życie
~VanessaArashi
- Zane, czemu twój sokół doprowadził nas z powrotem do świątyni?
Pytanie Jay'a zawisło w powietrzu. Cała eskapada zatrzymała
się przed otwartymi drzwiami Świątyni Światła, które jakby zapraszały ich do
wejścia.
- Eh, wejdziemy to się przekonamy – wymamrotała Kelly i jako
pierwsza przekroczyła próg.
Odnieśli wrażenie, że Świątynia nic się nie zmieniła od ich
poprzedniej wizyty – kurz jak był tak jest, pojawiło się może więcej
pajęczyn. Misako wyciągnęła zwój z tuby, z którą nigdy się nie rozstawała,
chcąc sprawdzić czy czegoś nie przeoczyła, czegoś, co pomogłoby im
osiągnąć zwycięstwo lub chociażby wydostać się z Wyspy. Zmarszczyła lekko
brwi i odwróciła zwój na wszystkie możliwe strony. Pożółkły papier przedstawiał
uproszczone wnętrze świątyni – duży okrąg pośrodku otoczony pięcioma
kolorowymi kwadracikami. Do połowy zatopione w nich były Ostrza.
Otworzyła szerzej oczy.
Widziała ten zwój setki razy, ale dopiero teraz pojęła jego
całkowity przekaz.
- W kolumnach powinny być jakieś otwory, w które musicie włożyć
bronie – odezwała się.
Ninja zaprzestali bezsensownej wędrówki i spojrzeli na
archeolog pytająco, ale jako że innych pomysłów nie mieli, każdy zaczął krążyć
wokół kolumny ze swoim symbolem.
Kai odgarnął ostrzem pajęczynę i szybką ją strząchnął
zgniatając butem pająka. Faktycznie, na wysokości jego pępka znajdował się mały
zakrzywiony otwór. Reszta też je znalazła. Wszystkie pięć broni z cichym sykiem
znalazły się do połowy w kolumnach.
Świątynia zatrzęsły się w posadach. Po kilkunastu sekundach
drżenie ustało a okrąg, na którym wymalowany był symbol Zielonego Ninja zapadł
się o kilka centymetrów by usunąć się w bok. Z ciemnej dziury wyłonił się...
Kolejny pancerz a'la Samuraj X. Stanął z powrotem w zielonym okręgu; cienkie promienie
słońca oświetliły jego złotą, mocno przykurzoną zbroję.
- To pancerz bojowy, jakiego używał Pierwszy Mistrz
Spinjitzu – wydedukowała Misako z niemym zachwytem.
- W tym siedział Pierwszy Mistrz Spinjitzu? I to
rozumiem! – zakrzyknął Cole, któremu wrócił dawny wigor. Bez problemu
wskoczył do środka. Pociągnął za dwie wajchy i wcisnął kilka guzików. - Hm, jak
to działa?
Maksymilian Julien podrapał się po karku, marszcząc brwi i w
zamyśleniu przyglądając się zardzewiałemu robotowi.
- Minęło chyba zbyt wiele czasu; poza tym mechanizm zapewne jest
przestarzały bez szans na naprawę... – rozłożył ręce. – Ja
na pewno go nie naprawię, przykro mi.
- A co jeśli pancerz sam się uruchomi? Na przykład, gdy za sterami
zasiądzie potomek Pierwszego Mistrza. – Kelly znacząco spojrzała na
Lloyda.
Wybraniec do tej pory stał podpierany przez Kai'a i Jay'a, ale
pomysł Kunoichi wydał mu się... Nie zgorszy. Pokuśtykał do przodu, wspiął się
po torsie robota uważając na zwichniętą kostkę i usadowił się na miejscu, które
zwolnił Bucket, zwinie zeskakując na ziemię. Przez chwilę ponownie nic się nie
działo, lecz kiedy Lloyd lekko popchnął wajchę pancerz zaskrzypiał i ugiął
lekko nogi. Gdy znów stanął w pozycji prostej, pokrywająca go rdza i kurz
momentalnie zniknęły pozwalając przebić się złotej aurze.
Oniemiały Garmadon wypróbował jeszcze kilka
przycisków – dzięki jednemu wyciągnął z pokrowca na plecach długą
katanę.
- A jak twoja noga? – zapytał Wu, z lekkim uśmiechem ulgi na
ustach.
Pancerz uniósł do góry lewą nogę, spod której wydostał się
ogień od jet packa.
- Cała i zdrowa.
- No dobra, już wiemy jak Lloyd dostanie się do stolicy, ale co z
nami? – Kai zadał kluczowe pytanie.
I wtedy jak na zawołanie dość blisko świątyni rozległ się ryk.
Bardzo znajomy i potężny ryk z pięciu gardeł. Do Świątyni wdarł się podmuch,
kiedy biała masa wylądowała na ziemi; przez drzwi do środka zajrzał łeb z
szarymi wzorami.
- Vilduś! – Kelly podbiegła i z całych sił uściskała pysk swojego
smoka. – Masz odpowiedź na swoje pytanie Kai – odwróciła
się w stronę Smitha, opierając o smoczy łeb. – Więc może lećmy i
skopmy Overlordowi jego jaszczurzy zad.
~*~
Im znajdowali się dalej od Mrocznej Wyspy
a bliżej Ninjago City krajobraz przybierał coraz drastyczniejsze formy. Lecieli
nisko nad powierzchnią chmur – Lloyd w pancerzu swojego dziadka a
reszta na szerokim grzbiecie Ultra Smoka. Podczas całej podróży nie zamienili
ze sobą ani słowa; każdy czuł metaliczny posmak w ustach i suchość w gardle. A
kiedy ciemne obłoki się rozstąpiły, ich oczom ukazał się widok, który jeszcze
bardziej spotęgował te odczucia.
- Yyy, czy to na pewno nasze Ninjago City? – zapytał cicho Kai, wyglądając ponad
ramieniem mentora, który trzymał lejce Ultra Smoka.
Pozostali ninja też mieli złudną
nadzieję, że źle skręcili. Jednak niestety jak najbardziej zwisali kilkaset
metrów nad centrum Stolicy Ninjago. Albo tego, co kiedyś było stolicą.
Nie dopatrzyli się miejsca, choćby
malutkiego zaułka, w którym nie panowałby cień. Słońce jakby zostało wymazane z
nieboskłonu; przestrzeń spowijały ciemne chmury. Nawet z tak dużej wysokości
grobowa cisza kuła w uszy. W samym sercu Stolicy, w górę piął się
kilkusetmetrowy... wieżowiec, lub coś w tym stylu wykonany z czarnego
materiału, wokół którego pięły się wąskie schody prowadzące aż na sam szczyt.
Nie było żadnych okien czy drzwi. Wejścia strzegł wysoki na 5 metrów kamienny
mur.
- Co to jest do diabła? – mruknęła Kelly, marszcząc brwi i
sprawdzając, czy Ostrze wisi w zasięgu dłoni.
- To Garmatron – odezwał się Wu. – Zamienił się w fortecę.
- No dobra... A gdzie jaszczurka?
Lloyd nie mogąc dłużej czekać zanurkował
w dół. Sensei uderzył piętami w łuskowaty bok; Ultra Smok przyciął warstwę
chmur i ruszył za Wybrańcem.
Garmadon leciał teraz nisko ziemi, mając
się na baczności, by na zahaczyć o wszechobecne, porozrzucane po jezdni rzeczy.
Rozglądał się na boki w poszukiwaniu kogoś z KWO albo – co bardziej – czarnego jaszczura zwanego
Overlordem. Po poprzedniej walce jego motywacja i chęć wgniecenia Władcy w
ziemię wzrosła do maksimum, osiągnęła punkt kulminacyjny. Mimo wcześniejszych
ran, z których niektóre jeszcze trochę mu dokuczały, rwał się niemal do walki.
Nie czuł tyle, co bólu czy zmęczenia, ale chęć zemsty. Chęć odwetu za śmierć
ojca. Pomści go. Overlord za wszystko zapłaci. Własną głową.
Poderwał pancerz gwałtownie w górę, żeby
nie zahaczyć o porzucony autobus. Wylądował z cichym sykiem za jednym z
wysokich bloków. Tuż za nim ostre pazury dotknęły chodnika a ninja zsunęli się
na ziemię. Na ugiętych nogach potruchtali i wyjrzeli za róg.
Stojący jako pierwszy Cole z sykiem
wciągnął powietrze.
Tutaj spotkali jakąś żywą duszę w postaci
snujących się po ulicach mieszkańców. Wszyscy wyglądali tak samo, jak Nya – szara cera, czarne
włosy, fioletowe oczy. Jednak oni nie przejawiali chęci ataku – po prostu krążyli bez
celu z nisko zwieszonymi głowami. Chociaż znaleźli się mali chuligani, którzy
kopali wyrzucone ze śmietników rzeczy albo wybijali szyby w budynkach lub
autach.
Kelly zebrało się na wymioty na widok
kilku nieruchomych ciał leżących w zdecydowanie za bliskiej odległości od
nich.
- Wszyscy stali się źli, jak Nya – szepnął stojący tuż za Bucket'em Jay
zaciskając dłonie w pieści.
- Ale gdzie się podział... – Kolejne pytanie Kai'a zagłuszył
potężny wrzask. Chociaż nie. To był ryk, podobny do tego jaki wydają smoki,
lecz o wiele, wiele głośniejszy.
Ninja jak jeden mąż powiedli wzrokiem ku
fortecy. Nad budynkiem kłębiły się najciemniejsze i najbardziej gęste chmury.
Ich złowrogi cień padał na potężną czarną postać... Na ryczącego w niebo
szkaradnego smoka.
- O jasna...
- Overlord przybrał swoją pierwotną formę – zawołała Misako z grzbietu Ultra
smoka. Bestia drobiła niespokojnie w miejscu co rusz zerkając w stronę swojego
po bratańca.
Overlord wyprostował się prezentując się
w pełnej krasie. Rząd ostrych kolców pokrywał cały zgarbiony grzbiet; ostre
pazury szurały dach. Rozłożył wielkie skrzydła z poszarpaną fioletową błoną i
znów ryknął w niebo wysyłając w nie tym samym ciemną masę... która spadała tuż
na wojowników.
Ninja rozproszyli się odskakując na boki.
W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stali rozbiła się czarna maź.
- Ble – podsumowała Kelly, jak zwykle
treściwie, jednym słowem.
- Nie dość, że wielki to jeszcze pluje tym szajsem co
przemienia mieszkańców! – Jay
złapał się za głowę. – I
jak mamy to pokonać?!
- To akurat nie wasz problem – odezwał się Lloyd postępując krok do
przodu. Już wcześniej wyciągnął długi miecz i teraz obracał go w żelaznej dłoni
niewzruszonym, kamiennym wzrokiem przypatrując się smoczej bestii. Mógł się
założyć, że Overlord wie, iż są w Ninjago City i teraz fioletowymi ślepiami
wielkości dwóch pięści wpatruje się w niego, i tylko w niego.
Nie przerażała go walka z prawdziwą formą
Mrocznego Władcy – z
ogromnym 5-metrowym smokiem. Sam się temu dziwił, ale po prostu nie odczuwał
obaw przed starciem. Jakiś minimalny strach piszczał cicho w podświadomości,
lecz usilnie go uciszał. Co mu zrobi? Już chyba bardziej go zranić nie zdoła. W
sensie fizycznym – owszem,
jeśli się nie przyłoży to zginie – ale jeśli chodzi o rany duchowe,
wewnętrzne.... Lloyd wątpił, czy coś bardziej go zrani niż wiadomość, że trwale
i nieodwracalnie stracił ojca.
- Muszę dostać się na pod fortecę, a potem na jej
szczyt – wyjaśnił zdając
sobie sprawę, że wszyscy się w niego wpatrują a on milczy od dłuższej
chwili. – Nie będzie to
zapewne łatwe; Overlord na pewno zastawił jakieś pułapki, które wy musicie
wyeliminować – oderwał
wzrok od szczytu czarnego wieżowca i przeniósł go na przyjaciół. Ninja
potaknęli.
- A co z nami? – zapytał drżącym głosem Dr. Julien
nadal kurczowo trzymając się oparcia siodła. Jego twarz przybrała niezdrowy
zielony odcień po podróży.
- Możemy poszukać hełmu – zaproponowała Misako. – Hełmu Cieni, jaki nosił Mroczny
Władca – objaśniła widząc
niezrozumienie na ich twarzach. – Skoro przemienił się w smoka, jego
łeb gwałtownie urósł więc...
- Hełm musiał mu spaść – dokończy Wu, ściskając mocniej
lejce. Ultra Smok wyczuł jego podniecenie i uniósł wszystkie łby rozprostowując
skrzydła. – Mam
nadzieję, że gdzieś tu jest - dodał ciszej.
Lloyd skinął głową i wziął wdech.
- Dobrze, więc mamy plan. – Ni to stwierdził ni spytał, ale
reszta żwawo przytaknęła. – Ruszamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz