Dwójka Overlordczyków postawiła na wygodę i w spokoju
siedziała sobie w pojeździe bez dachu przeczesując kolejne metry puszczy.
„Szukaj, znajdź, zniszcz”. Ta prosta instrukcja zakodowała im się pod hełmami.
W tym celu powstała specjalna grupa zwiadowcza nieustannie patrolująca tereny
mrocznej wyspy. Ich nowy pan chciał mieć święty spokój, przynajmniej do momentu,
w którym nie stworzy tej mega, super, hiper broni.
Kierowca zatrzymał warczącą jak dziki pies maszynę a siedzący
wyżej kolega przystawił zielone oko do lunety pochylając się do przodu.
Mamrocząc pod nosem, zrozumiałe tylko dla ich rasy słowa, rozejrzał się po plaży.
Pobieżnie. Od tygodnia nikogo nie spotkali. Zawołał coś do towarzysza. Zatopili
się z powrotem w dżunglę miażdżąc po drodze kilka drzewek.
Całemu „patrolowaniu” z kryjówki w postaci krzaków przyglądały
się dwie pary oczu.
- Na zwiadowców to oni się nie nadają – mruknął Kai, odprowadzając KWO
wzrokiem.
Kelly upewniwszy się, że zniknęli im z pola widzenia, z jękiem
przekręciła się z łokci na plecy.
- To bezmózgie sterty kamieni, czego się spodziewałeś?
- Chociaż krzty rozumu! – Mistrz ognia usiadł po turecku. Otrzepał
przód stroju ze ździebeł trawy. – Nie wiem, jakim cudem takie debile nas
pokonały.
- Szczerze to ja też – przyznała Kunoichi z wyraźną niechęcią w głosie.
Kai uniósł jedną brew a jego usta powoli wykrzywił uśmieszek.
- Zamknij się; wcale nie przyznaję ci racji! – zaoponowała prędko Kelly, siadając.
Kai prychnął.
- Jasne, jasne…
Wojowniczka chciała go kopnąć, lecz zręcznie tego uniknął.
- Grrr, wracajmy nim coś ci zrobię – warknęła i podniosła się z
twardej ziemi. – Sensei i reszta czekają na raport.
Oboje puścili się biegiem w stronę obozu, oddalonego kilometr
od ich punktu obserwacyjnego. Znaleźli miejsce wręcz idealne – z trzech stron
osłonięte dżunglą, z czwartej, ze wschodu, mieli dostęp do morza. „Perła”
zacumowała 5 metrów od linii brzegowej wsparta z każdej strony grubymi belkami, by utrzymać się w pionie. Zane wraz z Cole’m i Jay’em dopracowywali właśnie maskowanie
statku gałęziami i liśćmi od palm.
Kelly pobiegła na statek, by zakomunikować Sensei’owi, co i jak, witając się z nimi po drodze, a Kai został na plaży.
- I jak? – zagadnął Jay, przyglądając się wynikom ich pracy spod przymrużonych lekko
powiek.
Mistrz ognia wzruszył ramionami.
- Kilometr stąd kręciło się dwóch z KWO. A tak to w miarę spokojnie; nadal
się nie zorientowali, że od 5 dni jesteśmy na Wyspie.
- To pewnie, dlatego, że jako ninja potrafimy dobrze się ukrywać. –
Poprawił jedną gałąź.
- Po co się ukrywać, ja wolałbym walczyć! – krzyknął Cole.
- Może będziesz miał szansę – odezwała się Kelly, wychodząc z „Perły”.
Stanęła na podeście opadającym na plażę. – Możliwe, że Misako znalazła coś o
Świątyni Światła…
Nie skończyła dobrze zdania, a chłopaki już wpadli na pokład
omal jej nie wywracając. Uniosła oczy ku błękitnemu niebu i poszła w ich ślady.
Dołączyła do nich w „Sali obrad” na mostku. Zgromadzenie jak zwykle odbywało
się przy Prostokątnym Stole. Zebrali się już wszyscy, łącznie z Dr. Julienem,
który odkąd zabrali go z wyspy albo majstrował, albo – co częściej – spędzał
czas z synem. Kelly stanęła na palcach aby zajrzeć Lloydowi przez ramię na
zwoje rozłożone na stole. Fakt, że jest od niej młodszy, lecz wyższy co najmniej
o pół głowy z lekka ją irytował…
- Udało mi się znaleźć więcej informacji o Świątyni Światła – przemówiła
jak zwykle Misako, stukając paznokciem w pożółkły papier – lecz żadna z nich nie
wskazuje dokładnego położenia Świątyni. Pewne jest tylko to,
że mieści się tutaj, na Wyspie Ciemności. Gdy ją odnajdziecie pięciu Strażników
uzyska dostęp do mocy żywiołów. Mocy, które będą w stanie pokonać Kamienną
Armię.
Cole podskoczył w miejscu z radości.
- No wreszcie będziemy mogli się na nich odegrać! – Potarł ręce z
błyszczącymi oczami.
- Natomiast ty synu słuchaj uważnie przepowiedni. – Misako ujęła zwój. – A kiedy
Zielony Ninja znajdzie Instrument pokoju, uderzy w niego. Wtem spłynie na niego
moc najpotężniejszego Mistrza Spinjitzu…
- Naj-najpotężniejszego? – powtórzył Lloyd. – To znaczy, że zyskam jeszcze
jakieś moce?
- Zgadza się. Przede wszystkim odkryjesz w sobie potęgę Złotego Smoka. To starożytna
technika, jakiej mógł używać tylko Pierwszy Mistrz Spinjitzu a twój dziadek. Z
tą mocą nic nie stanie ci na drodze.
Pozostałym ninja opadły szczęki, co nie umknęła uwadze
Wybrańca.
- Haha, zazdrośni? – spytał, szczerząc się od ucha do ucha.
- Jedną chwilkę! – wtrącił Kai. – Wszystko to brzmi zbyt pięknie. Gdzie
haczyk?
- Jak już mówiłam, nie wiemy gdzie dokładnie wybudowano Świątynię.
- Mamy jedynie to. – Wu położył na stole okrągły miedziany medalion z
wizerunkiem smoka i trzema małymi otworkami umieszczonymi obok siebie w
niewielkiej odległości.
- W zupełności wystarczy! – odezwał się Dr. Julien, chwytając przedmiot. –
Medalion zadziała jak kompas. Gdy promienie światła przejdą przez wszystkie
otwory, co znaczyz że ustawią się w jednej linii, wskażą położenie Świątyni.
- No to na co jeszcze czekamy? – zawołał Cole, odbierając medalion. – Im
szybciej wyruszymy tym szybciej znajdziemy świątynię i uzyskamy nowe moce!
- Chwileczkę! – Wu ostudził zapał uczniów. – Mam nadzieję, że pamiętacie, iż
mamy tą przewagę, że Garmadon nie wie o naszej obecności na wyspie, i tak ma pozostać.
- Hai, hai! – zapewnili i ruszyli biegiem ku wyjściu.
Lloyd zamierzał pójść w ich ślady, lecz zatrzymał go mentor.
- Ty zostajesz.
Wybraniec zadarł głowę i jęknął głośno.
- Naprawdę uważasz że nadal jestem za słaby?
- Jeśli, nie daj, spotkasz swojego ojca Ostateczna Bitwa rozpocznie
się za wcześnie a do tego nie możemy dopuścić – wyjaśniła pokornie Misako. –
Póki nie uzyskasz mocy Złotego Smoka musisz unikać ojca.
- Czyli co, mam się zanudzić na śmierć?
Maksymilian Julien odchrząknął.
- Mógłbyś pomóc mi w wybudowaniu kilku pojazdów, które pomogłyby nam podczas
walki.
Lloyd po chwili zastanowienia westchnął.
- Dobrze, lepsze to niż siedzenie w miejscu i rozmyślanie jak inni się
bawią.
- Haha, zazdrosny? – spytał z przekąsem Jay, słysząc całą rozmowę.
Lloyd spiorunował go spojrzeniem, więc Jay czym prędzej
dołączył do reszty.
~*~
Kilkanaście kilometrów od kryjówki wojowników stał drugi obóz,
nie ukrywajmy, o wiele lepiej wyposażony i strzeżony. Całą powierzchnię otaczał
wysoki 5-metrowy drewniany mur zakończony ostrymi palami. Głównej i jedynej
bramy strzegło kilkoro kamiennych stworów. Inni krzątali się na tyłach obozu, uwijając się w kopalni; jeszcze inni tworzyli maszyny, broń… Na samym środku
stał duży czarny namiot pilnowany przez dwie pary Kamiennych Wojowników. Teraz
rozstąpili się by przepuścić robotnika niosącego tace ze święcącym
czarno-fioletowym lepkim piaskiem. Wszedł do środka.
Wnętrze urządzono skromnie – brak ozdób, pod prawą ścianą
stało proste łózko i stojak na hełm, po przeciwnej stronie miska z wodą i skrzynka z bronią, a na
wprost wejścia – tron w kształcie odwróconego do góry nogami hełmu. Siedział na
nim nie kto inny jak lord Garmadon. Tuż obok stał 2-metrowy Wojownik, lecz nie
taki jak wszyscy. Jego zbroja połyskiwała w odcieniach szkarłatu i bieli; dwie
pary rąk splótł za plecami. To właśnie do niego podszedł robotnik.
- Gumrade ruty ledko dgrtejfj kjshyer – powiedział, podając mu tacę z lekkim ukłonem. – Wi
ded man kozuros
- Tłumacz, generale Kozu – mruknął Garmadon, nie odrywając wzroku od
zawartości tacy.
Jego zastępca, ów Kozu, jako jedyny Wojownik potrafił jako tako
mówić po ludzku.
- Mówi, że dokopali się do obfitych źródeł Mrocznej Materii… I że stracili
wielu przy Otchłani Wiecznych Cieni – wyjaśnił grubym głosem, przeciągając lekko
samogłoski. Podał lordowi tacę.
- Powiedz mu że mało mnie to obchodzi i że potrzebuję tysiąc razy więcej!
Nie obchodzą mnie straty w ludziach!
Kozu szybko przekazał te słowa.
Robotnik skinął głową i opuścił namiot. Garmadon kątem oka
dostrzegł poruszający się fioletowy błysk w cieniu. Eh, Overlord…
- Wyjdź – rzucił oschłym tonem do generała.
- Tak jest. – Kozu zgiął się lekko w pół i szybkim krokiem
odmaszerował. Gdy płachta opadła Overlord ujawnił swoją obecność, podlatując do tronu.
- Zyskałeś ich szacunek, Garmadonie – wysapał.
Garmadon wywrócił oczami, odkładając tacę.
- Kupię ci jakieś leki na astmę – mruknął, opierając
policzek na dłoni.
- Nie czas teraz na żarty. Równowaga została
zachwiana!
- Hm, mam ich bardziej postraszyć czy strzelić
prawdziwego focha, albo kopnąć któregoś?
- Widzę że trzymają się siebie żarty, naiwny śmiertelniku.
– Ktoś dostał okresu… - Mimo że ich nie widzę, wyczuwam ich obecność!
- Kogo?
- Ninja...
- Tutaj, na wsypie!? – Garmadon zerwał się z tronu. –
Co za…! Postawię wszystkich Wojowników na nogi! Tylko głupiec odważy się zbliżyć do mojego obozu.
A jeśli o głupcach mowa… W tym samym
czasie co Garmadon zaganiał swoich podwładnych do pozycji obronnych kilkanaście
metrów od jego obozu, na skale leżąc na brzuchach ulokowali się ninja. Wodzili
wzrokiem dookoła.
- To pewnie kryjówka Garmadona – gwizdnął cicho
Jay.
- Serio? A ja myślałem, że wesołe miasteczko – odparł
sarkastycznie Kai.
- Oh, zamknijcie się – uciszyła obu Kelly. – Jak
będziecie tak dalej dziamać jak przekupki na targi to nas usłyszą.
Obaj zastosowali się do polecenia.
Thifer położyła brodę na dłoniach przed
sobą i przymrużyła oczy. Widok siedziby Garmadona robił wrażenie, a mrowie
Wojowników – mroziło krew w żyłach. Jednak najbardziej intrygowało ich coś co
znajdowało się za wysokim na 10 metrów murem z bambusa. Po odgłosach i uwijaniu
się KWO można było się domyślić że odbywa się tam jakaś nader ważna praca. Na
razie jednak woleli dokładnie tego nie wiedzieć.
- Daj mi to. – Jay zniecierpliwionym gestem wziął od
Zane'a kompas. Przymknął jedno oko i wystawił go w kierunku słońca. Wystawił
koniuszek języka, przysuwając dłonią o kilka cm w prawo. – Ne, nic nie widzę. – Podał medalion kolejnej osobie.
I tak przez przeszło godzinę tkwili niezauważeni
na ściętym szczycie skały, ciągle szukając owej wskazówki, która miała
doprowadzić ich do Świątyni. Jednak uparcie się nie pojawiała.
Medalion któryś już raz, zgubili rachubę
ile minęło rund, trafił do Mistrza piorunów. Znudzony Jay zaległ na plecach i
przystawiając jeden z otworów do oka wodził spojrzeniem po niebie i wyższych
terenach dżungli.
- Widzę, widzę.... Kolejne drzewo!
- Jay, pytam serio, jakim cudem zostałeś ninja? – Cole
nie mógł już dłużej powstrzymać tego pytania. Retorycznego.
- Agr, mam już dosyć nic nie robienia! – warknął Kai, wstając.
- Siadaj na dupie – syknęła Kelly i podciągnęła go za
koszulkę w dół, zmuszając do kucnięcia. – Robisz wszystko, by nas
zauważyli.
- Widzę...
- A ty się przymknij, Jay.
- Coś ty taka niecierpliwa? – fuknął Walker, podciągając się do siadu. Zapatrzył się w następny punkt.
- Bo też powoli mam dość siedzenia – mruknęła, opierając brodę na dłoni. – A mogłam wziąć książkę...
Jay nagle zamarł. Oddalił medalion od
oka, znowu przybliżył, zamrugał jakby nie wierzył że dobrze widzi. Czy aby
faktycznie trzy punktu wskazywały jedną linię....
- Zobaczcie! – Podał kompas najbliższej osobie, czyli
Cole'owi.
Czarnowłosy powędrował za jego palcem, ustawiając medalion.
- Są trzy punkty! Jay, znalazłeś ją, znalazłeś
Świątynię! - zawołał zrywając się z miejsca.
Walker odebrał od niego medalion i zakręcił nim
na palcu.
- Ma się ten talent! – Podniecenie, aż tak dało mu się
we znaki, że wypuścił kompas. Miedziany przedmiot runął w dół, kilkakrotnie
odbijając się od skał. Dla nich głuche odgłos mogłyby wzbudzić umarłego. A
felerny los chciał żeby akurat wtedy niedaleko przechadzała się trójka Overlordczyków. I może żaden szkielet nie powstał zza grobu, lecz na pewno KWO zainteresowało się
odgłosem. Jak na zawołanie spojrzeli w stronę kryjówki ninja gdzie.... Mignęły
im kolorowe plamki, które w pośpiechu zeskoczyły na ziemię. W ich umysłach
zagrzmiały dwa słowa: "Brać ich!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz