Trójka wojowników zsunęła się po smoczym boku na
ziemię. Wstrzymali oddech.
- Na Pierwszego Mistrza Spinjitzu… - sapnął cicho Kai.
– Czysta destrukcja.
Lloyd i Kelly
zgodzili się z nim w milczeniu kiwając głowami. Sensei Wu wysłał ich trójkę do
stolicy by „ocenili skalę zniszczenia”, podczas gdy reszta naprawiała „Perłę”
nad Morzem Bezkresnym po tym jak styknęła się na parę sekund z Kamienną Armią.
Już na pierwszy rzut oka mogli dać notę 9, albo i nawet 10, na 10.
Po popękanej
jak tafia szkła jezdni walały się śmieci – zaczynając od tych wyrzuconych po
prostu z kontenerów, po kawałki szkła, cegły, i skończywszy na zepsutych i nienadających
się już do użytku autobusach i samochodach. Ponadto dookoła nich panowała
grobowa wręcz cisza. Ani żywej duszy czy chociażby zabłąkanego kota. Lecz i tak
trzymali bronie w pogotowiu. W końcu nie wiedzieli gdzie podziali się słudzy
Overlorda.
Kelly odeszła
kawałek od chłopaków i schowała broń do pokrowca. Schyliła się po książkę
leżącą na ziemi. Przetarła
okładkę rozpoznając tą samą książkę, którą cisnęła w Wojownika, gdy ten chciał
się rzucić na Doriana. Westchnęła ciężko.
Mimo że
bezpiecznie odeskortowali mieszkańców do najbliższego miasteczka wcale nie byli
z siebie dumni. Świadomość, że nie pokonali nawet jednego Wojownika z Kamienia ciążyła na nich jak sklepienie nieba
na Atlasie, jednym z Tytanów z mitologii greckiej. A dodatkowo – dołowała.
Skoro teraz nie odnieśli pełnego zwycięstwa – Overlodczycy zniknęli a oni nawet
nie wiedzieli gdzie – to, co będzie podczas finałowej Bitwy? Woleli o tym nie
myśleć.
Kelly po
pobieżnym spatrolowaniu swojej części terenu wróciła do Ultra Smoka gdzie
czekali już Kai i Wybraniec. Spojrzeli na nią pytająco.
- Czysto – zakomunikowała i oparła się o smoczy bok.
Wbiła wzrok w szare niebo. – Czy tylko mi i Zane’owi nie udało się zniszczyć
żadnego Overlordczyka? – spytała cicho.
Odpowiedział
jej Kai, o dziwo nie mając ochoty na sprzeczki.
- Nie tylko wam. Oni
są jacyś niezniszczalni! - Wyrzucił gwałtownie do góry ręce. - Powalasz jednego
na ziemię a on zaraz wstaje bez żadnej ryski!
- A ty Lloyd?
Garmadon pokręcił głową splatając ręce na
torsie.
- Możecie myśleć, że ja, jako Wybraniec, miałem
najłatwiej, lecz to nie prawda. Nawet ze swoimi mocami nie zniszczyłem ani
jednego. - Zamilkł, a gdy ponownie się odezwał jego głos brzmiał jeszcze
bardziej ponuro: - Skoro to są słudzy Overlorda to ja nie chcę myśleć, co
będzie podczas walki z Mrocznym Lordem sam na sam...
Kai i Kelly łypnęli na siebie; oboje
stali po przeciwnych bokach Lloyda. Równocześnie sprzedali mu dwie sójki pod żebra.
Garmadon zgiął się w pół łapiąc za brzuch.
- Nawet...
-...nie...
-...próbuj...
-...tak...
-...myśleć! - ostrzegli mówiąc na
przemian. Raz Kai, raz Kelly.
Lloyd wyprostował się nabierając nowej
porcji powietrza.
- Chłopaki mieli rację mówiąc mi, że gdy akurat się nie
kłócicie jesteście zabójczym duetem. - Potarł obolałe boki. O dziwo sójka ze
strony Kelly wydawała się boleśniejsza. - Mniejsza, zbierajmy się; mamy jeszcze
dwa tereny do sprawdzenia.
Wspięli się na grzbiet Ultra Smoka - Lloyd,
jako kierowca a Kai i Kelly za siodłem. Wzbili się w niebo. Lecieli nisko oraz
wolno nad budynkami, aby móc dostrzec ewentualnych wrogów. Wszyscy milczeli.
Towarzyszył im jedyne miarowy łomot skrzydeł oraz świst wiatru wplątującego się
we włosy.
Z góry widok ich stolicy przyprawiał o
jeszcze większy dreszcz. NinjagoCity wyglądało jak po małej Apokalipsie - wyludnione
i zniszczone - a oni czuli się jak jedyni, co przeżyli kataklizm.
Kelly drgnęła i prawie zsunęła się z grzbietu,
gdy nagłe wibrowanie w całej lewej ręce wybudziło ją ze swoistego letargu.
Pacnęła bransoletkę.
- Niedługo wracamy Nya - oznajmiła uprzedzając pytanie.
- Ani śladów Overlordczyków, możesz przekazać mistrzowi.
- Aha, ale ja nie w tej sprawie. Daleko jesteście od
wybrzeża?
- No dopiero, co nadlatujemy nad wschodnią
granicę.
- To sprężajcie się, bo Wu chce wyruszyć jak
najszybciej.
- Gdzie? - Kelly zmarszczyła brwi i wzruszyła
ramionami widząc ciekawski i zaintrygowany wzrok towarzyszy.
- Na poszukiwanie Wyspy Ciemności.
~*~
Garmadon dawno zapomniał jak to jest czuć
palący ból w mięśniach, które zmusza się do wysiłku ponad ich możliwości; zapomniał jak to jest nie móc przestać, jeśli nie chcesz by spotkała cię kara. Nagle przypomniał sobie dzieciństwo i treningi ojca. Twórca zawsze był surowy i
wymagający, kazał ćwiczyć Garmadonowi i Wu do upadłego, dosłownie. Dla
niektórych mogło się to wydawać nie ludzkie. Jak ojciec może robić coś takiego
swoim dzieciom?! Ale Pierwszy Mistrz Spinjitzu właśnie w ten sposób wyrażał
swoją miłość do synów - chciał by byli silni, żeby byli niepokonani, żeby nic,
co stanie im na drodze ich nie pokonało; to oni mieli zwyciężać. Garmadon chyba
właśnie tak to postrzegał, przez pryzmat czasu - dzięki morderczym,
wyciskającym pot i łzy a czasami i krew treningom stał się tym, kim jest.
Największym i najsilniejszym złoczyńcom w całej Krainie. Chociaż na pewno nie
tego chciałby jego świętej pamięci ojciec. Garmadon pragnął w głębi ducha, aby
teraz to jego syn poszedł tą samą drogą...
Ostry ból w prawej dłoni przegnał
rozmyślenia. Garmadon syknął przenosząc ciężar ciała na drugą rękę, która trzymała
się wypustki w skale. Potrząsnął prawą strącając do ziejącego w dole morza
kilka kropel czarnej krwi. Lord zadarł głowę. Dwa metry nad sobą ujrzał szeroką
na metr kładkę. Zebrał się w sobie i po kilku sekundach siedział już na niej
oparty o szorstką ścianę.
- Mogę łaskawie wiedzieć, po co od 30 minut wspinam
się na tą zawszoną górę? - warknął rozglądając się. Overlord znowu zniknął mu z
pola widzenia.
Usłyszał jedynie chrapliwy głos, który
zaczynał go irytować.
- Wspinasz się by uzyskać klucz do najwspanialszej armii,
jaką widział świat... I do sposobu, dzięki któremu zdobędziesz najpotężniejszą
broń...
- A na co mi się to przyda skoro jestem sam na
bezludnej wyspie!? Jak mam stąd wrócić do Ninjago, mądralo!?
Overlord roześmiał się na jego wybuch
złości.
- Mój plan powstał na długo przed tym nim zaczęto
liczyć czas... Jest dopracowany w każdym calu... Każdy element pasuje do
następnego jak w mechanizmie zegara, który odlicza czas do powrotu ciemności!
Mam już każdy element... Poza tobą oczywiście...
- Niech ci będzie – syknął Garmadon i dźwignął się z
ziemi.
Otrzepał
ręce, znalazł uchwyty dla rąk i nóg, i podjął się dalszej wspinaczki. Według
jego obliczeń do dostania się na szczyt zostało następne 50 metrów. Jeśli nie
spadnie. A wspinanie się po pionowej ścianie do łatwych zadań nie należało. Ale
niech będzie tej kulce energii z kompleksami; sprawdzi, co jest na szczycie, a
jeśli wejdzie i okaże się, że nic tam nie ma i że wspinał się na marne osobiście
udusi Overlorda… Nawet, jeśli ten nie ma szyi.
Pokonanie
ostatnich metrów zajęło mu dłużej niż przypuszczał. Krwawiąca dłoń, powolne
wyczerpanie organizmu, drganie mięśni wcale nie pomagały. Ostatkami sił
podciągnął się do góry i opadł uderzając kolanami o twardy, lecz pewny grunt. Odetchnął
kilkakrotnie i przetarł oczy by upewnić się czy na pewno dobrze widzi. Po środku
płaskiego szczytu, 3 metry od niego, stał ogromny, miedziany…. Zegar? Podniósł
się z cichym jękiem i podszedł bliżej, aby lepiej przyjrzeć się dziwnemu
wynalazkowi.
Wspólną
częścią od zegara była tylko tarcza z rzymskimi cyframi i czaszką łączącą nieruchome
fioletowe wskazówki. Otaczały ją zewsząd metalowe pręty tworzące kopułę. Odchodziły
od niej liczne odnogi, na których końcach znajdowały się obracające się wokół
własnej osi kule w otoczeniu pierścieni, jak w Saturnie.
- Co.to.jest na mojego ojca? – zawołał Garmadon.
- To Niebiański Zegar, który ma odliczać czas do
rozpoczęcia się ostatecznej Bitwy – wysapał Overlord. W jego głosie pierwszy
raz dało się usłyszeć jakieś emocję – między innymi podekscytowanie i
zniecierpliwienie. – Ten kto zacznie nosić Chełm Cieni… Wskazówki wtedy ruszą. –
Tak się podekscytował że zaczął gadać bez ładu i składu. Wynurzył się z cienia
i zawisł na Zegarem.
Garmadon
dopiero teraz dostrzegł za tarczą połyskujący chełm ze srebrnymi poskręcanymi rogami.
Wyciągnął w jego stronę ręce, lecz powstrzymał go nagły głos Overlorda.
- Uważaj jednak. Bowiem ten kto nosi Chełm Cieni może
przenosić się z wyspy na wyspę, lecz gdy już go założy…. Nie zdoła zatrzymać
wskazówek…
- Jeszcze jakieś pytania? – warknął. Ręce go
świerzbiły.
- Nie…
Garmadon
ściągnął chełm z kołka i wsunął na głowę odrzucając poprzedni. Spodziewał się
jakiejś różnicy – większej siły, no czegokolwiek, ale nie poczuł nic. Jedynie
wskazówki ospale ruszyły do przodu tykając równomiernie.
- Nareszcie! – Kulka podskoczyła w miejscu i
zawirowała wokół lorda. – Ten chełm to twoje dziedzictwo oraz klucz do mojej
niezniszczalnej armii. Teraz już nic ciebie, już nic nas, nie powstrzyma!
Huk oceanu w
dole zlał się z dwoma psychopatycznymi śmiechami. Jeśli ninja myśleli że
nic gorszego ich nie spotka to niestety znów nie mieli racji. Szala zwycięstwa
poczęła przechylać się na stronę ciemności….
~~~~~~~~~~~~~~
Spotkania rodzinne czasem dają wenę ale w większej mierze dobijają zwłaszcza gdy 10 razy ciotki, wujkowie i kuzynki pytają się ciebie kiedy wreszcie przedstawisz im swojego chłopaka, a najlepiej to od razu narzeczonego. Więc mądra ja dała nogę do domu z grilla i stwierdziła że dokończy rozdział. Dlatego cieszcie sie i radujcie że ejst w miarę szybko i że może akcja się wreszcie skończy xD *świerszcze w tle*
Dobra to tyle bo muszę drzwi barykadować
Papatki!
Ślę wenę tym co im brak xD
~Vanessa~
Ciekawy rozdział...i ten zawszony OverLord...uwielbiam go!
OdpowiedzUsuńDelphi:*przekręca oczami*
Lloyd:-_-
Ja: No cóż...dziewczyny są silne i twarde...
Delphi: Zaiste!
Weny życzę i czekam na next! Spływam bo mam mało na baterii i telefon mi zaraz wykorkuje.
Delphi: Kończ!
Ja: Dobrze!
Ogólnie też zazwyczaj lubię antagonistów ale Overlord jakoś nie podbił mego serca T^T
UsuńKel: *śpi na podłodze*
Meg: *śpiw zwinieta w klebek na biurku*
*wynuza sie spod koldry i patrzy na godzinę* kurde..... *idzie dalej spać*