Kelly niecierpliwym spojrzeniem wpatrywała się w elektroniczny zegar zawieszony na ścianie nad barem. 21:45.... 21:46....
- Thifer! - Nagły wrzask, który rozległ się tuż przy jej uchu sprawił, że nie tyle, co podskoczyła a wystrzeliła pionowo w górę jak z odrzutowym napędem. Odwróciła się w stronę swojej pracodawczyni - niewysokiej, okrągłej na twarzy kobiety przed 50, pani Hilary Huge. - Nie płacę ci za stanie, goście czekają!
- Dobra, dobra - mruknęła i zgarnęła z blatu tacę. Wyszła zza baru, niechętnie idąc do klientów. Zwłaszcza, że nastał piątek wieczorem i większość gości była lekko wstawiona. Zaciskając zęby i przeklinając w duchu upartość chłopaków szybko obsłużyła tych, którzy czegoś oczekiwali. Do końca zmiany pozostało jej jeszcze pół godziny. Dam radę, dam radę.... powtarzała jak mantrę. Manewrowała zwinnie między stolikami starając się nie zwracać uwagi na obleśne spojrzenia niektórych klientów. Z trudem powstrzymywała się aby nie roztrzaskać któremuś z nich kufla z piwem na pustym łbie.
Powróciła za bar odstawiając pustą tacę. Przekazała karteczkę z dalszymi zamówieniami pomocnikowi kuchennemu, którym był nie kto inny jak Zane.
- Ile jeszcze? - zapytał, poruszając ramieniem, które wydawało niepokojące dźwięki.
- 27 minut - odparła spoglądając z powrotem na zegar. - Nie wiedziałam że legalna praca tak męczy.
- Masz może olej silnikowy? - zapytał.
Uniosła wysoko brwi.
- Zawsze noszę w kieszeni, ale dziś zapomniałam, wiesz. A na kij ci?
- Łokieć mi się ścina! Nie wiedziałem, że coś takiego jest w ogóle możliwe.
- Posmaruj sobie zwykłym olejem roślinnym.
- To jest myśl, dzięki! - Julien wrócił do kuchni gdy doszły ich wrzaski tamtejszego szefa.
Brunetka ciężko westchnęła i powróciła na salę nim sama dostała ochrzan. Coraz bardziej irytowała ją ta praca. Nie chodziło już tak bardzo o nachalnych klientów i sadystyczną szefową. Ostatnie trzy dni spędzali cały czas na pracy. Praca - dom, praca - dom. Zero czasu na trening. A przecież Garmadon nie próżnuje! Na pewno już teraz dąży do wymyślenia scenariusza jak ich zniszczyć. Jeśli już tego nie zrobił. Natomiast Lloyd oraz oni stoją w miejscu. Jak tak dalej pójdzie świat nieuchronnie czeka zagłada przez to że oni muszą zarobić na czynsz.
Niezbyt optymistyczna wizja.
~ * ~
Zane wstukał kod: 2547. Drzwi otworzyły się na rozcież a oni wpadli do ich apartamentu i od razu zalegli na ziemi. Kelly przekręciła się na plecy rozkładając na boki ręce.
- Ja... zwar... juje - wysapała ciężko dysząc.
Lloyd zatrzymał grę, odłożył na stolik konsolę i posłał im ciekawskie spojrzenie.
- Uciekliście z tej pracy? - zapytał.
- Można to tak nazwać - odpowiedział Zane, zginając rękę w łokciu. Nadal poskrzypywała.
- Olej nie pomógł? - Kelly uśmiechnęła się pod nosem i przymknęła powieki.
- Pół litra wylałem! Szef mnie łyżeczką chciał zadźgać.
Brunetka cicho jęknęła podciągając się do pozycji siedzącej. Zasłoniła usta ukrywając ziewnięcie i rozejrzała po mieszkaniu. Nie widziała reszty drużyny. A cisza była co najmniej podejżana.
- Gdzie są chłopacy? - spytała zwracając się do Lloyd'a.
9-latek podrapał się w tył głowy.
- Śpią...?
- A potrenowali z tobą chociaż kwadrans?
Pokręcił zaprzeczająco głową.
- Nie no ręce opadają! Mogę im coś zrobić? - zwróciła się z maślanymi oczkami do Zane'a.
Julien wzruszył ramionami.
- Rób jak chcesz. Ja chyba muszę pójść do mechanicznego po olej bo zaraz cały zardzewieje.
Kelly ciężko westchnęła i dźwignęła się z ziemi od razu tego żałując.
- No dobra, ja może poćwiczę z młodym, co ty na to?
Lloyd energicznie pokiwał głową i zeskoczył z kanapy zwarty i gotowy.
Zane wybył z mieszkania w poszukiwaniu czynnego sklepu mechanicznego, a Kelly została sama z Lloyd'em, i chłopakami którzy smacznie chrapali. Garmadonek przyjrzał się z zaciekawieniem Kunoichi, która majstrowała przy zegarku w pokoju Kai'a.
- Co robisz? - spytał szeptem.
- Pobudkę - odparła, nakręcając zegar. Odłożyła go po cichu na poduszkę tuż przy uchu śpiącego Smith'a, po czym praktycznie bezszelestnie wyszła z pokoju. - Idź i nastaw budziki reszty na 24. Nie będą się lenili gdy my harujemy.
Na twarzy Lloyd'a wyskoczył łobuzerski uśmieszek. Coś takiego to dla niego chleb powszedni. Wiele razy wywijał podobne numery i bardzo się ucieszył że może ponownie nabroić.
Po chwili wszystkie zegarki zostały ustawione na północ i pogłośnione do maksimum. Kelly zapaliła światło w dojo, gdy weszli do środka.
- Od czego zaczynamy? - zapytał Garmadonek. Mimo iż wskazówki zegara dawno przekroczyły 10 w nocy Lloyd tryskał energią. Najwidoczniej zaliczał się do nocnych marków.
Kelly ruchem głowy wskazała na worek zawieszony na haku. Lloyd podszedł do niego.
- Wiesz chyba co robić.
Wybraniec na dany znak wziął zamach i zadał workowi prawy sierpowy. Ten odchylił się lekko i zaraz wrócił do poziomu równowagi.
- Postaraj się - poleciła.
Lloyd zebrał w sobie siły i uderzył kolejny raz. Tym razem worek odchylił się bardziej.
- Raz za razem.
Uderzał, uderzał i uderzał. Widać jednak było, że do Wybrańca dużo mu brakuje. Precyzyjnych ciosów, szybkiej reakcji, silnych uderzeń. Dużo mu brakuje do wojownika. A chłopaki zamiast z nim ćwiczyć to się wylegują. Doskonale wiedziała co czują, bo sama się tak czuła, zmęczona, bez energii życiowej, ale nie zamierzała dopuścić aby Garmadon wygrał. I tak źle zrobili oddając mu bronie. Nawet o nie nie zawalczyli.
- Wystarczy - mruknęła zdając sobie sprawę, że się zamyśliła, a Lloyd'owi prawie dłonie odpadły. 9-latek usiadł ciężko na ziemi, wycierając kropelki potu z czoła.
- Skoro po kilku ciosach się męczysz to marnie widzę twoją przyszłość.
- No ale ile można uderzać?
- Do skutku, póki wróg nie padnie. - Kelly wykonała obrót i kopnięciem z pół obrotu wysłała worek na przeciwległą ścianę. - Ten wróg już ci nie zagrozi więc możesz zająć się kolejnym.
- Męczące! - jęknął zbierając szczękę z ziemi. Kelly go... Fascynowała. Była dziewczyną a mimo to dorównywała siłą Cole'owi, a hartem ducha przewyższała chyba ich wszystkich.
Kelly uniosła brwi.
- A co ty myślałeś że ninja tylko się wylegują?
- Co poniektórzy.
- No tak, Cole i reszta są na to dowodem - mruknęła. - Ale ty jako Wybraniec na lenistwo nie możesz sobie pozwolić.
Lloyd westchnął i podniósł się z dębowej podłogi.
- Jeśli chcesz być taki jak my musisz spooooro i jeszcze trochę trenować. - Kelly zawiesiła na haku drugi worek. - Trening, trening i jeszcze raz trening. Zapamiętaj i powtarzaj jak mantrę. No a teraz jedziemy od początku.
Trzeba przyznać, że Kelly dobrze spisywała się w roli "Sensei'a", a Lloyd był pojętnym uczniem. Ćwiczyli w dojo przez bite półtorej godziny z 2-minutowymi przerwami. W tym czasie Zane zdążył wrócić z czteropakiem smaru.
- O czyli udało ci się znaleźć jakiś sklep mechaniczny - wydedukowała Kelly wylegując się na kanapie. Lloyd natomiast wykąpał się, przebrał w piżamę i grał w konsolę - nagroda za ciężki trening.
- Ta, na drugim końcu stolicy - mruknął. - A Lloyd nie powinien już spać?
- Ej nie mam 5 lat! - zawołał nie przerywając wirtualnej gry.
- Czekamy - odparła Kelly, splatając ręce na karu i przymykając oczy.
- Na co? - Zmarszczył brwi, wyjmując z lodówki sok. Usiadł wraz z nimi w salonie. Dostrzegł że obok Thifer leży jej broń. - I na co ci katana?
Kelly spojrzała na wyświetlacz swojej bransoletki. Do północy pozostały nicałe 2 minuty.
- Zobaczysz, a raczej usłyszysz. A katana na wnerwione osobniki. - Uśmiechnęła się przebiegle. Zane domyślał się że ten uśmiech nie wróży nic dobrego.
Równo o północy w mieszkaniu rozległ się donośny dźwięk wydobywający się naraz z trzech budzików połączony z nagłym krzykiem i odgłosem spadanych na ziemię ciał. Kelly i Lloyd wpierw wymienili spojrzenia po czym wybuchnęli śmiechem. Zane ściągnął brwi dopijając napój. Eh, czyli nie można ich zostawiać samych.
Trzy torpedy w postaci rozwścieczonego Kai'a, Jay'a oraz Cole'a wpadły do pokoju ściskając w dłoniach budziki. Omietli wzrokiem pomieszczenie. Zatrzymali się na osobach, którym było najbardziej do śmiechu.
- Kogo to sprawka? - warknął Smith, zatrzymując wzrok na brunetce.
- Co się tak jopisz? - spytała starając się zapanować nad śmiechem i udawać totalną powagę. Szło jej lepiej niż Lloyd'owi. Garmadon zwijał się ze śmiechu pod stołem. - To nie ja!
- Uważaj bo uwiężę. Pogrzało was do reszty?!
- Oj no i po co się drzesz? - Rozłożyła ręce. Uniknęła budzika rzuconego w jej głowę.
- Myślisz że to przyjemnie gdy jakiś metalowiec zaczyna ci się drzeć nad uchem!?
- Może ty mi powiesz? - zaproponowała nadal się uśmiechając.
Kai zatrzymał się przed czubkiem katany wycelowanej w jego nos. Sięgnął do pasa lecz jego dłoń natrafiła na pustkę. Przeklął pod nosem.
- Te, nie klnij przy dziecku!
- Ja ci kiedyś coś zrobię, masz moje słowo! - warknął celując w nią palcem.
- I kto was przed Garmadonem ochroni, hm? - Wydęła usta. Kai chciał coś odpowiedzieć, ale ugryzł się w język.
- A idź do diabła.
- Byłam, wywalił mnie z powrotem! - zaśmiała się, gdy Kai znikał za drzwiami. Spojrzała po Cole'u i Jay'u. Zmarszczyła brwi. - No co? Przesadziłam?
Bucket westchnął odstawiając rozwalony na miazgę budzik na stoliku.
- Nie, chyba nam się należało. - Potarł kark.
- Z grzeczności nie zaprzeczę. Pozostawiacie Lloyd'a żeby sam trenował, też mi nauczyciele - prychnęła.
- Ale byliśmy zmęczeni! - jęknął Walker i skulił się pod morderczym spojrzeniem Kunoichi.
- Więc-zrezygnujmy-z-tego-mieszkania.
Chłopaki wymienili spojrzenia.
- Dobra, nie to nie, ale jak padniecie trupem to nie myślcie że wam pogrzeb załatwię. Lloyd, do łóżka.
Tym optymistycznym akcentem Kelly zakończyła rozmowę. Lloyd dźwignął się z ziemi i poczłapał do swojego pokoju, ziewając. Może chłopcy zrozumieją , iż nie podołają takim sposobem wyszkolić Garmadonka, jeśli przeżyją jakiś wstrząs, podobny do dzisiejszej pobudki. Jak się okazało takowa sposobność nadarzyła się pod koniec tygodnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz