środa, 4 maja 2022

[ PR ] 06 • nowa rzeczywistość posrana niczym matrix •



Trzeci Okręg, 


opuszczona Akademia Policyjna 


 Czterdzieści dwa dni do Godziny Zero




Milczeli przez całą drogę do nowego punktu. Urs wpakował ich w czarnego vana, sam zajął miejsce za kierownicą i ruszył w trasę, jakby była to rodzinna wycieczka; jakby zaledwie pół godziny temu nie kazał wycelować im bronią do bezbronnych ludzi i pociągnąć za spust.


Po całej tej akcji nie zająknął się nawet słowem, co zamierzał zrobić z przegranymi. Wygranym z kolei nakazał zabrać ich rzeczy z pokoju, w którym się obudzili i podążać za nim. Niedobitków, którzy nie zdali testu od tak odprawił, nie przejmując się zanadto co zrobią. Ewidentnie miał to gdzieś. Zresztą, jego misja było dostarczenie nowych rekrutów, a nie martwienie się o przegrywów. 


Całą trasę do nowej tajnej bazy nucił wesoło pod nosem w rytm dźwięków wydobywających się z radia. Nie poświęcał dużo uwagi drodze, którą znał na pamięć; bardziej skupiał się aby od czasu do czasu rzucać ukradkowe spojrzenia nowym nabytkom we wstecznym lusterku. 


Były to nad wyraz różne okazy; zakładał że najlepiej poradzą sobie dwa posiłki. W połowie miał rację, lecz to mulat dotarł jako pierwszy a jego kolega o ognistych oczach jako trzeci. Wyprzedził go niepozorny okularnik o białych włosach. Daymour najmniej oczekiwał od drugiego rudego chłystka, który wedle jego przypuszczeń ledwie zdążył. Ale najbardziej Urs trzymał kciuki za Kelly Thifer. Jakże się zdziwił, gdy zobaczył jej cv wśród nielicznych zgłoszeń! Tyle czasu, ile to już lat, ah tak, przeszło cztery lata minęły od ich ostatniego spotkania. Rozstali się pospiesznie i bez pożegnania, cieszył się więc że miał okazję odnowić tę znajomość. I wyjaśnić stare kwestie. 


Z kolei nowym rekrutom ciężko było uwierzyć w to co właśnie się stało. Zbyt wiele sprzecznych emocji w nich buzowało aby mogli je swobodnie określić. Jedno jednak wiedzieli i czuli to samo  – zbyt prędko musieli odwalić improwizację. Callean wrzucił ich od tak na głęboką wodę jakby byli wieloletnimi agentami Biura i wiedzieli doskonale jak wybrnąć z najdziwniejszych sytuacji. 


Musieli jednak patrzeć na sprawy optymistycznie  – przeszli dalej, dostali się do bandy Busterrixa dzięki czemu mieli jeszcze okazję uniknąć długiego więzienia, hura. O ile do tego czasu nikt nich nie zginie. 


W końcu samochodem szarpnęło a koła zatrzymały się. Urs odwrócił się w ich stronę z szerokim uśmiechem. 


 – Proszę wycieczki, dotarliśmy!  – zakomunikował wesoło i wyskoczył z samochodu, szybko podbiegł od drugiej strony i otworzył im drzwi niczym zawodowy szofer. 


Zmierzchało, gdy wyszli na żwirową ścieżkę. Ich oczom ukazała się… stara akademia policyjna. 


 – O ironio  – mruknął cicho Kai, spoglądając po, na pierwszy rzut oka, opuszczony, ale w miarę zadbanym budynku. 


Urs zarechotał cicho, podążając za ich spojrzeniem. 


 – Przygarnęliśmy ten budynek gdy cztery lata temu zamknęli tutejszą akademię ze względu na niskie zainteresowanie szkoleniem się w dziedzinie stróży prawa. Nie dziwię się, przesrana robota, o wiele lepiej być po przeciwnej stronie barykady.  – Puścił do nich oczko i skierował swoje kroki ku wejściu, a oni ruszyli za nim niczym cicha szkolna wycieczka. 


 – Wróciliśmy!  – zaanonsował Urs, gdy weszli do holu, w którym stała pusta recepcja, w której jednak działał monitoring; potwierdzały to trzy monitory i laptop., ustawiony na szerokim biurku. Budynek musiał więc być w pełni obserwowany, mimo że nikt nie pełnił warty.

Urs  sam z niesmakiem rzucił okiem na puste stanowisko recepcyjne; ktoś ewidentnie nie dopełnił obowiązków. Jego głos rozniósł się po niezagospodarowanej przestrzeni, po której za chwilę rozniósł się również dźwięk obcasów. 


Na schodach wiodących na piętro pojawiła się młoda kobieta robiącą za chodzący szkicownik  – ubrana w czarny ciasny top odsłaniający długie i zgrabne nogi na każdym calu ozdobione tatuażami. Farbowane zielone włosy ścięte do ramion okalały ostrą twarz o silnym spojrzeniu czarnych oczu, ciskających gromy. 

 – Nie musisz się tak drzeć, słychać cię i na strychu  – rzuciła, ostentacyjnie rzując gumę. 


 – Odbiję piłeczkę  – czemu nikt nie siedzi na monitoringu?  – odparł, splatając dłonie niczym nadonsany nauczyciel. 

 

– Błagam cię, wolę oglądać Netflixa w łóżku  – prychnęła i zerknęła ponad ramieniem Ursa ( w obcasach była mu równa) na nowy narybek.  – Długo się wam zeszło  – zmieniła temat, uznając poprzedni na bezsensowny. 


Urs jakby zapomniał o poprzednim temacie a na jego twarzy z powrotem wykwitł uśmiech. 


 – Pokazywałem im po drodze okolice, te nasze piękne puste ulice i szczere pola są nad wyraz cudowne prawda?. Anyway! Moi drodzy, to Toxi, trzecia ręka zaraz po mnie w dowodzeniu. 


Toxi prychnęła głośno, opierając dłonie na biodrach. 


 – Chciałeś powiedzieć –

 – Może byś się chociaż przywitała  – rzucił z udawanym oburzeniem, wiedząc jak bardzo Toxi była drażliwa na temat ważności w hierarchii. Puścił jej oczko i nakazał uśmiech. 

 – Siema  – odparła jedynie, obrzucając ich krótkim spojrzeniem i nie tracąc energii na niepotrzebne emocje. Gdyby naprawdę byli świeżym mięsem armatnim w postaci rekrutów do akademii policyjnej, ona robiła za nadzorującego sierżanta. W zasadzie, o ironio, niemal się zgadzało.


Toxi czyli tak naprawdę Felicia "Toxita" Terrens, 24-latka, która łączna ilość wyroków opiewała na okres ponad pięciu lat. Wielokrotnie karana, zaczynała od drobnego chuligaństwa kończąc na podkładaniu bomb pod komisariaty policji. Z Ace'm znała się w zasadzie od tak zwanego dzieciaka i to jemu zawdzięczała miejsce w ekipie, mimo że mając silną pięść sama by sobie utorowała do niej drogę. 



 – Ace'owi wypadło coś w sąsiednim mieście więc nie zdąży dzisiaj wrócić  – zakomunikowała, gdy ruszyli długim korytarzem przed siebie. Urs zrównał z nią krok wyginając usta w dziubek. 


 – Oh… szkoda myślałem że zapoznam nowy narybek z naszym rekinem.

 

 – Nie sraj się, będzie jeszcze okazja. W końcu spędzimy ze sobą trochę czasu  – odwróciła się przez ramię, uśmiechając się do nich ni to przyjaźnie ni to jadowicie. Zatrzymali się przy podwójnych drzwiach.  – Na razie czujecie się jak u siebie czy coś takiego, Urs jest waszą niańką więc wszelkie dąsy do niego, mnie gówno one obchodzą. Widzimy się jutro na śniadaniu, śpię w ostatnim pokoju na parterze z pistoletem pod poduszką, nie zapraszam.   – To powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i ruszyła w swoją stronę, kołysząc biodrami. 


 – Tym miłym akcentem Toxi chciała was zaprosić na kolację  – wytłumaczył Urs jak zwykle z optymizmem, otwierając drzwi do kuchnio-jadalni i wprowadzając ich do środka.  – Na pewno jesteście padnięci więc zjeździe szybką kolacje, a ja potem pokaże wam wasze pokoje, stoi? 


Przytaknęli w milczeniu i zasiedli do długiego stołu, który był zastawiony głównie pizzami i różnymi innymi fastfoodami, niczym co można by uznać za własnoręczne dzieło Toxi lub Ursa (i może to i lepiej).


 Gdy drzwi zamknęły się za ich przewodnikiem, a oni zostali sami, każdy z nich odetchnął głęboko, jakby cały czas wstrzymywali powietrze. Cole jednak przecząco pokręcił głową, aby nie zdradzali że się znają; kto wie czy nie ma tu jakiś kamer czy podsłuchu, skoro w wejściu stacjonowało pełne stanowisko do monitoringu. I tak zaszli dalej niż sądzili, nie mogli teraz tego spierdzielić, wybuchając śmiechem lub od razu zaczynając przyjacielską gadkę. Z powrotem byli zupełnymi nieznajomymi, których połączył dziwny los. 


Skończyło się więc na zapoznawczej kolacji; odegrali taką samą scenkę co kilka tygodni temu podczas szkolenia przez Biuro. Każdy z nich opowiedział coś o sobie, pozmyślał dlaczego postanowił dołączyć do bandy Busterrixa i tym podobne spraw, byle tylko nie zachowywać się podejrzanie. 


Po godzinie poczuli się już w miarę swobodnie, najedzeni i usatysfakcjonowani że pierwsza część planu przebiegła w miarę pomyślnie, nie wliczając kilku malutkich wpadek. 


 – Ciekawi mnie jedna rzecz  – zaczął Cole uznając że ten temat był bezpieczny. Odwrócił się w kierunku Kelly, celując w nią widelcem z nabitym kawałkiem kurczaka.  – Skąd znasz się z Ursem?


Kelly mimowolnie zmarszczyła nos, co nie uszło uwadze chłopaków. 


 – Czyżby jakiś dawny adorator?  – podsunął Jay, wymownie ruszając brwiami. Rzuciła mu wrogie spojrzenie, na co zasłonił się talerzem. 


 – Powiedzmy że… były partner w biznesie  – odparła wymijająco sądząc że to zaspokoi ich cierpliwość; nic podobnego. 


 – Ale czemu nie poznałaś go przy przeg-  – Kai dostał kurczakiem, który wcześniej miał zjeść Cole. Bucket rzucił mu groźne spojrzenie. Smith chciał powiedzieć, przy przeglądaniu akt, lecz w porę ich nieoficjalny szef zareagował. 


 – Czyli Urs też ma złodziejską przeszłość  – szybko pociągnął Julien, aby prędko zatuszować poprzedni temat. Smith odrzucił Bucketowi udko kurczaka.  


 – Mieliśmy kilka wspólnych misji, jak tylko przeprowadziłam się do City, tyle  – odparła wymijająco.


 – Które, jak wnioskuję, nie zakończyły się powodzeniem czy coś w tym stylu  – zauważył Cole, na co uciekła spojrzeniem w  stronę okna, gdzie na podwórzu było już zupełnie ciemno.   – Nie wydajesz się skakać z radości na jego widok.


Przed odpowiedzią na to pytanie wybronił ją sam wilk wywołany z lasu; Urs zajrzał do nich gdy zegar pokazał dziesiątą w nocy. Nie sądzili nawet że czas tak szybko upłynął. Daymour wszedł do środka, uśmiechając się przyjaźnie. 



 – Jak tam najedzeni? Mam nadzieję że tak, zwijajcie manatki, późno się zrobiło, a na jutro musicie być w pełni sił!  – zakomunikował i nie czekając na nich wyszedł na korytarz. 


 – Planujecie coś konkretnego?  – niewinnie zagaił Cole, równając krok z Daymourem. 


 – Nee, nic szczególnego, jutro przedstawię was Gromowi i Modliszce, których dzisiaj też nie ma, no i mam nadzieję Aceowi  – wyjaśnił i rzucił okiem na Bucketa, który szedł obok niego.  – Boże drogi, jedz mniej drożdży chłopie, bo się w drzwiach nie zmieścisz  – gwizdnął gdy okazało się że musi lekko zadrzeć głowę, aby spojrzeć mulatowi w twarz.  – Chciałbym zobaczyć twoje starcie  z Gromem, ale mógłby być ubaw  – zachichotał do siebie i przyspieszył.


Zatrzymali się na pierwszym piętrze, gdzie mieściły się pokoje, całe mnóstwo pokoi dla rekrutów. Urs wskazał dwa drzwi na lewo i dwa na prawo od schodów. 


 –  Jak się domyślacie nie wszystkie pokoje nadają się do użytku, wieć specjalnie przygotowałem te cztery dla chłopców, a Kelly, dla ciebie, wiedząc że nie przepadasz za tłumami, my dear,  przygotowałem pokój na końcu korytarza, pasuje?  – zapytał z nadzieją w głosie i iskierkami w oczach z niczym małe dziecko 

 – Pewnie  – odparła jedynie, udając że nie widzi wszystko mówiącej miny Jaya.

 

 – Rozpakujcie się, wykąpcie  – każdy pokój ma mini łazienkę!  – rozgoście, a jakbyście znaleźli karalucha to wołajcie


Chłopcy zdawkowo się pożegnali i zniknęli w swoich pokojach, do których Urs rozdał im klucze. Kelly zatrzymała się przed swoim, zerkając w głąb korytarza. Daymour czekał przy schodach, opierając o barierkę i  uśmiechając lekko. Uniósł brwi. Wywróciła oczami i skinęła na niego głową. Jakby tylko czekał na zaproszenie bo szybko podszedł do niej, trzymając ręce za plecami. Zatrzymał się, zachowując  pół metra dystansu, uparcie czekając aż poruszy ten temat. Doskonale wiedział, jak bardzo nie umiała wychodzić z inicjatywą.


 – Słuchaj, to co wtedy zaszło...  – zaczęła niezręcznie lecz od razu jej przerwał, jakby wcale nie chciał, żeby ona ciągnęła wątek. 


 – Ciiii, ci ci!  – szepnął, przykładając palec do ust. Spojrzał na nią z ukosa, zdmuchując jasny kosmyk z nosa.  – Od początku, jak tylko cię zobaczyłem, widziałem w twoich oczach to przerażenie, troskę o dawne czasy i to jak niezręcznie wyszło. Z początku myślałem, że między nami będzie bardziej niezręcznie, ale…To co było przeszłością, przeszłością pozostaje  – zawyrokował, rozkładając na boki ręce.  – Puszczam w niepamięć to co zaszło wtedy między nami. Puszczam w niepamięć tamtą grudniową, świąteczną noc i to jaki prezent mi sprawiliście. Byliśmy wtedy jeszcze małolatami, głupimi gówniarzami. Nie gniewam się na was. Ani na ciebie, ani na Estheima. 


Drgnęła lekko na dźwięk imienia partnera, nie dowierzając że Urs od tak jej to wybaczył. Chłopak jakby czytała jej w myślach, bo roześmiał się swobodnie. Nachylił się i położył jej dłonie na ramionach. Odetchnął i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej oczy o kolorze morskiej toni. 


 – Potrafię przejść do porządku dziennego nad przeszłością, ty też powinnaś. Wiem że wiele błędów z tego okresu byś naprawiła lecz już się nie da.  Zresztą, może powinienem wam podziękować, bo gdyby nie wy, nie poznałby Ace’a i nie znalazł tak świetnej, nowej ekipy. Więc zapomnijmy o przeszłości i skupmy się na tym co teraz, dobrze?  – uśmiechnął się szeroko ze szczerością w oczach, aż mimowolnie kącik jej warg też drgnął. W całej nowej aparycji Ursa tylko oczy nie uległy zmianie  – wciąż o barwie mlecznej czekolady nie miały w sobie ni grama nieszczerości, gdy Urs mówił prawdę.  Wyciągnął do niej dłoń.  – W końcu jesteśmy drużyną. Jak za starych dobrych czasów, prawda, Shira?


Odetchnęła I niechętnie, starając się tego nie okazywać  – uścisnęła mu dłoń. 


 –Tak, jak za starych dobrych czasów  – wysiliła się na coś co miało przypominać uśmiech. 

Urs, uradowany, mocno potrząsnął jej ręką, śmiejąc się, jakby spadł mu kamień z serca. Pożegnał się wylewnie, zaznaczając, gdzie mieścił się jego pokój i że w razie jakichkolwiek pytań, może walić do niego nawet o północy. 


Kelly podziękowała, lecz gdy zamknęła za sobą drzwi od pokoju, zrzuciła maskę, odetchnęła i zmarszczyła brwi.


Spotkanie dawnego kolegi po fachu mogło skończyć się w dwojaki sposób.  Z Ursem musiała postępować jak z wężem. Mogła go omamić grą, przekabacajac na swoją stronę. Lub zdenerwować i przypłacić za to życiem, gdyby wbił swoje jadowite kły w jej szyję. Musiała więc to tak rozegrać aby ugrać, a nic nie stracić. Urs mógł się okazać ułatwieniem jak i utrudnieniem tej misji. Misji, którą musiała skończyć dla Eshteima. A ktoś taki jak Daymour, nie miał prawa wypowiadać jego imienia. 






•••


[ PR ] 05 • szybki test •



Dzielnica przemysłowa Trzeciego Okręgu 
 czterdzieści dwa dni do Godziny Zero


      Myślała że porwanie przez Biuro i zmuszenie do współpracy było dziwne. Lecz potem przyszła asymilacja w nowych warunkach, a te okazały się jeszcze dziwniejsze.

     Po pierwsze ich chwilowy mentor z entuzjazmem wyjaśnił im, że nie wszyscy dostaną się do ekipy Ace'a Busterrixa. Miejsca było dla pięciu osób, ich było dziesięcioro, czyli połowa się nie klasyfikowała. Po drugie, aby rozwiązać ten problem niejaki Urs oznajmił, że przejdą szybki test, który od razu wyłoni zwycięzców. Owy test miał polegać na wypuszczeniu ich w teren, zupełnie obcego dystryktu o opuszczonych obrzeżach, i poszukiwaniu pięciu itemów, które były rozlokowane w promieniu pięciu kilometrów.

      Lecz nawet nie fakt że od razu po drzemce wszystkim im kazano ruszyć dupy i na łeb na szyję szukać głupich itemów jak w zasranych podchodach był najbardziej dziwny.

     Najdziwniejsze w tym wszystkim było spotkać dawnego współpracownika po przeciwnej /chwilowo/ stronie barykady.

      Dopiero gdy jasnowłosy członek bandy Busterrixa zwrócił się bezpośrednio do niej, poznała ten krzywy ryj i irytujący uśmiech na równie irytującej mordzie.

      Urs Daymour, chłopak z którym współpracowała przez kilka miesięcy okradając zamożniejsze dzielnice w Ninjago City. Urs Daymour, chłopak, który jeszcze kilka lat temu, gdy ostatni raz go widziała wyglądał zupełnie inaczej — krótkie przetłuszczone włosy, puciata twarz, pijacki brzuszek. I ostatecznie Urs Daymour — wspólnik, którego  wykiwała i zostawiła na pastwę policji ratując własną dupę. Sądziła że siedział w pace za swoje nie dość że złodziejskie, to i narkotykowe wybryki. Okazało się jednak inaczej; Urs śmigał sobie po wolności, zaciągnął się do bandy groźnego przestępcy, a co gorsza — na chwilę obecną był jej zwierzchnikiem, a ona mogła dać sobie rękę uciąć, że będzie chciał ją udupić.

      Ta wizja nie pomagała jej w przeczesywaniu alejek i pustych kamienic w poszukiwaniu swojego itemu. Mieli godzinę na znalezienie go i wrócenie do obecnej siedziby. Ten kto wróci z niczym, z automatu odpada.

     - Mam przesrane - nuciła pod nosem, wspinając się po schodach pożarowych na któryś z dachów kamienic.

     Jak bardzo miała przesrane zależało od tego czy Urs nadal żywił do niej urazę. Cóż, jeśli nie, to jest świętym człowiekiem - w końcu ona byłaby wściekła, gdyby ktoś zamknął ją w pokoju, do którego po kilku minutach zapukała policja, a sam zwiałby z całym łupem.

      Tak, miała mocno przesrane. Urs zapewne tłumił swoją wściekłość słodkim uśmiechem, ponieważ doskonale wiedział, że uczyni z jej życia piekło - w przypadku jak odpadnie jak i w przypadku gdy przejdzie dalej.

     Wdrapała się wreszcie na płaski dach, skąd miała doskonały widok na zakres ich terenu. Powoli zmierzchało, oznaczało to że została połowa czasu, a ona nie miała najmniejszego pojęcia gdzie może być schowany przedmiot. Mógł być dosłownie wszędzie! Na dodatek nie wiedzieli, czym ten przedmiot mógł być - piłka, tampot, książka?

     Westchnęła ciężko, trąc kark.

     Czemu nie nie poznała Daymour przy przeglądu kartoteki bandy B? Proste - Urs zmienił się nie do poznania - zniknął gejmerski brzuszek i krótkie przetłuszczone włosy. Policzki nie były jak u chomika, przeszedł totalny glow up. A w samej kartotece było zapisane tylko Daymour jako że Urs zmieniał przydomki jak rękawiczki i nikt nie wiedział jak miał naprawdę na imię. Może nawet i nazwisko było sfałszowane. Nie dałaby rady nawet go poznać przez lakoniczną charakterystykę, "drobny złodziej, w przeszłości diler narkotykowy, karany". 

      Czemu jednak wszechwiedzący Callean nie pisnął słówka! Mogła się założyć że musiał wiedzieć o jej wcześniejszych powiązaniach z Ursem nawet jeśli ona tego nie była świadoma. Przecież to kolejny konflikt interesów, halo! Jak ma wygrać, jeśli ma ratować gówniarza, którego starych niemal okradła i współpracować z kimś, kogo sprzedała policji?! 
 
      Halo, logiko, jesteś tu, czy zeskoczyłaś z dachu? 

      Sama miała ochotę pójść w jej ślady, nie mając zupełnie pojęcia, co robić dalej. Najchętniej dałaby nogę tu i teraz, póki nie miała żadnego nadzoru nad sobą. Co jednak będzie z jej... 

     Chaotyczny tok myśli przerwał hałas, jaki rozległ się na dole w alejce. Wychyliła się zza krawędź dachu, aby dostrzec, że jeden z jej konkurentów zbiera się z ziemi po wpadnięciu na pusty kosz. Rozejrzał się na boki, sprawdzając czy ktoś widział jego haniebną glebę na prostej drodze; nikogo nie dostrzegł, nie spoglądając do góry. Ruszył pewnym, szybkim krokiem przed siebie, wzrok miał utkwiony w jednym punkcie.

     Kelly zmarszczyła brwi; wyglądał na takiego, który wiedział, gdzie idzie. Albo tylko udawał. Postanowiła go śledzić z dachu. Ruszyła jego śladem, zwinnie przeskakując dwumetrowe przerwy między budynkami. Młody facet nie zauważył jej obecności i jak gdyby nigdy nic szedł w obranym  kierunku, szybko przebierając krótkimi nóżkami. Albo szedł do celu albo jedynie się załatwić za którymś zakrętem, jedno z dwojga, postanowiła jednak zaryzykować, nie mając lepszego planu.

      Po kilku zakrętach w węższe i szersze alejki chłop doszedł do ślepej uliczki, na końcu której stacjonowało tylko kilka skrzyń i koszy na śmieci. Zatrzymał się, tracąc pewność siebie, z kolei Kelly stanęła na krawędzi dachu i też straciła nadzieję. Chyba przeliczyła błyskotliwość swojej ofiary, myślała że wie coś więcej od niej. Gdy już miała zrezygnować i pójść w swoją stronę, chłopak rozejrzał się nerwowo i wyciągnął zza pazuchy małe pudełko. W następnej chwili cisnął nim o ścianę aż pękł zamek. Podniósł z ziemi pistolet z czerwonym sznurkiem, symbolem jaki wskazał im Urs. Kelly rozszerzyły się źrenice; Krótkie Nóżki znalazły przedmiot! 

     Zaczęła gorączkowo myśleć; nie wiedziała ile przedmiotów zostało bez właściciela, możliwe że to był ostatni. Nie mogła założyć innej opcji i jak gdyby nigdy nic iść szukać dalej. Nadążyła się doskonała okazja, przedmiot był na wyciągnięcie ręki. Teraz wypadałoby go tylko ładnie... zajumać.

    Powziąwszy plan chciała przemyśleć strategię lecz wtem mężczyzna, jakby wyczuł jej obecność i spojrzał w górę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem aż w końcu jej cel dał nogę.

     - Szlag by cię! - syknęła pod nosem, zrywając się z miejsca i ruszając w pościg.

      Mężczyzna zaczął kluczyć pomiędzy alejkami, starając się zgubić cel. Kelly z dachów miała doskonały widok na jego ucieczkę, chcąc go jednak dopaść musiała zejść na ziemię. Przy najbliższej okazji zsunęła się po drabinie strażackiej i wylądowała raptem dwa metry od mężczyzny. Ten zerknął przez ramię, co niemal kosztowało go wpadnięciem na kolejny kosz; coś wyjątkowo miał do nich ciągotę. Wykorzystał jeden z nich i przewrócił, lecz w porę zdążyła go przeskoczyć. 

     Wyruszył wcześniej od niej, ale gubiły go krótkie nóżki, dodatkowo ona miała wprawę w długich maratonach, podczas ucieczek przed policją, bardzo szybko więc zaczęła go doganiać. Gdy dzieliło ich trochę mniej niż metr wyciągnęła rękę i szarpnęła konkurenta za kurtkę; mężczyzna poleciał jak długi w tył, a ona wyhamowała na pobliskiej ścianie. Oponent przetoczył się po ziemi a pudełko wypadło mu z rąk, upadając pomiędzy nimi; oklepana sytuacja. 

      Spojrzeli po sobie i równocześnie rzucili się do przodu. Mężczyzna pierwszy chwycił przedmiot, lecz ten w następnej chwili poleciał na ścianę, gdy Kelly wytrąciła mu go z dłoni, a w następnej chwili kopnęła go w klatkę, odpychając w tył. Szybko pochwyciła zdobycz i odwróciła się w sama porę, aby uchylić się przed ciosem. 

     - Ale że kobietę bijesz?! - krzyknęła szczerze oburzona. 

     Nic nie odparł, wściekle rzucił się w jej stronę, chwytając w pasie i przewracając na ziemię. Metalowe pudełko znowu potoczyło się pod pobliską ścianę, wpadając w stos śmieci. Mężczyzna przyszpilił ją do ziemi i wziął zamach, lecz w pół sekundy dotarło do niego że naprawdę podniósł rękę na kobietę. I tą chwilę zawahania wykorzystała Kelly, bez skrupułów wymierzając cios kolannem prosto w jego krocze, a potem pięść w brzuch. Zrzuciła jęczącego mężczyznę z siebie i doczołgała się do miejsca, gdzie upadł przedmiot. 

      Wyciągnęła pudełko ze sterty śmieci, oglądając je czy podniosła odpowiedni przedmiot z kupy innych, lecz w następnej sekundzie zawyła z bólu, gdy coś ciężkiego uderzyło ją w plecy. Zwinęły się w kłębek przyciskając ręce do torsu. Obok niej upadł żelazny pręt, którym oberwała. Przez mgłę zobaczyła, że przeciwnik z trudem schyla się po pudełko i nawet nie sprawdzając jego zawartości, oddala się. 

     - Zasrany... - stęknęła, podciągając się do pozycji pół leżącej. Ból w miejscu uderzenia rozszedł się po całym kręgosłupie, przez co próba wstania zakończyła się fiaskiem. Z powrotem upadła na ziemię, wzdychając ciężko. Przekrzywiła głowę w lewo; mężczyzny już nie było, a wraz z nim pudełka. 

•••

      Jay spodziewał się że jako ostatni wróci do bazy i nie pomylił się. Gdy wszedł do przestronnego holu, gdzie na nich wszystkich czekał Urs, spokojnie grający w coś na telefonie, dostrzegł niemal wszystkich. Zebrani podzielili się na dwie grupy - na tych mających ze sobą metalowe pudełka oraz na tych którzy ich nie mieli. Z ulgą podszedł do tej pierwszej grupy, z jeszcze większą ulgą stwierdzając że były tam tylko znajome mu twarze towarzyszy niedoli. Potem jednak dostrzegł bardziej niepokojącą rzecz. 

     - Gdzie księżniczka? - szepnął, ledwo dostrzegalnie ruszając ustami. Powątpiewający wzrok powiedział mu wszystkich. - Ups - zdołał jedynie wydusić, gdy drzwi ponownie zaskrzypiały a do środka wtoczył się mężczyzna o krótkich nóżkach. Podszedł do nich, do grupy z pudełkami. Chłopcy spojrzeli na siebie szybko. UPS?

     Kilka minut później wróciła Kelly, z pustymi rękami, trzymając dłonie w kieszeniach. Podeszła do grupy bez zdobyczy, nawet na nich nie patrząc. 

     - Ay, ay, nareszcie! - zawołał Urs odrzucając od siebie telefon. - Podejdzie tu moi mili! - zaklaskał w dłonie i gdy podeszli, przebiegł po nich rozbawionym wzrokiem. Bawił się wyśmienicie. - Mam nadzieję, że bawiliście się tak dobrze jak na, a teraz, nie przedłużając osoby z trofeami, otwórzcie swoje nagrody! 

     Drużyna Kłopotu ociężale spełniła polecenie, starając się nie patrzeć wymownie na Kelly. Czyżby już na wstępie spartoliła pierwszą część misji? Co Callean sobie myślał; przecież mieli być tylko oni! 

      Wszyscy wyciągnęli z pudełek błyszczące pistolety z czerwonym sznurkiem i unieśli je do góry. Wszyscy prócz mężczyzny, który przyszedł jako przedostatni. Jego pudełko było puste. Odwrócił się raptownie w stronę Kelly by dostrzec że ta również unosi nad głową pistolet ze wstążka. Puściła mu oczko, w duchu śmiejąc się z jego nieporadności. 

     Gdy odchodził po zdzieleniu jej na chama od tyłu nawet nie sprawdził zawartości pudełka. Innym sposobem zorientowałby się że podczas gdy on zbierał męska dumę z ziemi, ona szybko zabrała pistolet i schowała go za pasek spodni. Odszedł więc zwycięsko, ale z niczym. 

     Urs głośno zaklaskał w dłonie, puszczając oczko w stronę Kelly. Widać było że cieszył się że nie rozstaną się tak szybko. Skupiając wzrok na dziewczynie nie dostrzegł jak koledzy z jej tajemnej drużyny oddychają mimo wszystko z ulgą. 

     - No i pięknie, mamy zwycięzców, brawa dla nich! - zawołał, a jego głos odbił się echem od pustych ścian. Odetchnął i ułożył dłonie na biodrach, wodząc wzrokiem po wygranych. - Ah, widzę same piękne, młode twarze; cudownie, przyda nam się świeża krew w drużynie! A co do przegranych - zwrócił się do ponurej grupy - pozostańcie jeszcze chwilkę, aby obejrzeć ostateczny test zwycięzców. Moi drodzy, przeładujcie magazynki. 

      Spojrzeli na niego niepewnie, ale na ponaglające spojrzenie zrobili, jak kazał, niepewni co planował. 

     - Doskonale. A teraz unieście pistolety, o tak, dokładnie... Wymierzcie w osoby bez broni i... strzelcie. 

      Ostatnio słowo wypowiedział szeptem. Drgnęli nerwowo, rzucając Ursowi niedowierzające spojrzenia. Przenieśli wzrok na bronie, po czym na ich cele, które cofnęły się kilka kroków w tył, unosząc ręce, byli równie bladzi co oni. 

     - No, co jest, strzelajcie, to ostateczny test. Chyba chcecie być w drużynie, prawda? Na trzy. Raz, dwa... 

      Kelly skierowała lufę w swój cel, jakim były krótkie nóżki. Mężczyzna pokręcił energicznie głową, prosząc w ten sposób o litość. Serce załomotało jej w piersi. W magazynku było tylko po jednej kuli, istniało 70 procent szans że ta jedna kula wystrzeli. Adrenalina zaszumiała jej w uszach, zupełnie jakby miała przed sobą otwarty sejf wypełniony drogocenną biżuterią. Zmrużyła oczy i mocno zacisnęła, pociągając za spust, wraz z okrzykiem Ursa "trzy"! 

     Nastąpiła po sobie salwa strzałów i kilka krzyków. A potem śmiech Ursa. Kelly szybko otworzyła oczy, wodząc wzrokiem dookoła i spodziewając się ujrzeć kałuże krwi. Lecz nikt nie został ranny, wszystkie kule trafiły w pobliskie ściany. Spojrzała z niedowierzeniem na Ursa, który tupał noga z podekscytowania ocierając łzy z kącików oczu. Odwzajemnił jej spojrzenie, uśmiechając się w sposób, którego do tej pory nie znała. W psychopatyczny. 

      - Oj ludzie wielkiej wiary, chyba nie sądziliście, że na dzień dobry dostaniecie pistolet z prawdziwą bronią; wszystkie naboje to ślepaki, nie zrobicie nimi krzywdy - wyjaśnił dobrotliwym, spokojnym głosem. - Teraz po tym teście, który upewnił mnie, że ślepo wykonacie nasze polecenia i naprawdę wam zależy, mogę oficjalnie przywitać was w drużynie Ace'a Busterrixa. Gratuluję! 


•••

[ PR ] 04 • pierwsze kłopoty •

Opuszczone magazyny, 
czterdzieści dwa dni do Godziny Zero 





     Ich plan był prosty — nie pozabijać się nawzajem. 

     I okazało się, że prostota to najlepsze rozwiązanie.

     Wbrew pierwszym zgrzytom i tarciom, kilku talerzom, które podczas lotu rozbiły się o ścianę i paru stłuczonym żebrom, po czternastu dniach z grupy nieznajomych zrobiła się grupa prawie znajomych. Zbyt mało czasu upłynęło, aby nawiązała się między nimi bliższa relacja i zrodziło prawdziwe zaufanie, lecz nikt tego nie oczekiwał; mieli jedynie nie schrzanić misji, a potem powiedzieć sobie bye-bye.

      Nie wiedzieli, czemu Callean wybrał akurat nich spośród całej przestępczej chmary szarańczy oblegającej Ninjago City. Na pewno nie było to konsultowane z żadnym psychologiem, bo ich charaktery różniły się jak browning od colta. Czyli znacznie. I wybuchowo. 

     Największym ogniskiem zapalnym okazało się duo Thifer x Smith. Kai nie był przekonany, co do złodzieja, i to płci żeńskiej, w drużynie, Kelly natomiast zwyczajnie nie potrafiła zdzierżyć jego mordy. Podczas któregoś z próbnych treningów, zamiast na próbę odegrać konfrontację, zbyt bardzo wczuli się w role. Inspektor Nakane, która nadzorowała cały ich proces szkolenia i adaptacji, doznała olśnienia i wpadła na genialny pomysł, jak zażegnać ognisko konfliktu — po czym skuła dwójkę awanturników wspólnymi kajdankami. 

       Współpraca została nawiązana w błyskawicznym tempie, po ośmiu godzinach, niegroźnym zwichnięciu nadgarstka Kai'a oraz utracie pasma włosów przez Kelly. Gdy następnego dnia Nakane, chcąc przetestować tę zażyłą więź dobrała ich w parę przy najbliższym zadaniu, wszyscy oczekiwali ponownej afery; stanęło jednak na kilku wyzwiskach i wrogich spojrzeniach, lecz zadanie wykonali perfekcyjnie. W nagrodę dostali od Inspektor po lizaku. 

    Dalsze adaptacja przebiegła już mniej boleśnie. Dni upływały im na treningach i doskonaleniu planu całej misji. Testowali różne możliwości, sprawdzali wszystkie możliwe zachowania. Zacieśniali też coś, co można by nazwać relacjami pomiędzy partnerami w biznesie. 

      Wszystko wydawało się tak surrealistyczne i chore, że czasem, budząc się, Kelly myślała, że to tylko sen. Gdy jednak rzeczywistość docierała do niej jako jawa, sądziła, że są w ukrytej kamerze. Jednak bardzo szybko przyzwyczaiła się do tego dziwnego uczucia skołowania, tak samo jak pozostali, ponieważ równie mocno chciała mieć całą tę misję z głowy, a akta — wyczyszczone. 

     I chyba to było głównym spoiwem ich znajomości — wpadli w to samo gówno i chcąc się wydostać musieli współpracować. 

    Zapewne dlatego po zaledwie dwóch tygodniach zamknięcia w jednym budynku, spędzania ze sobą nawet kilkunastu godzin dziennie, potrafili rozmawiać ze sobą przy puszce piwa jak starzy znajomi. 

     Tak też spędzali ostatni wieczór przed oficjalnym rozpoczęciem misji zatytułowanej Uratujmy Gówniarza-Wkur****y Calleana — druga część nie była znana agentom biura, co też tłumaczyło, dlaczego Kłopociki, jak pieszczotliwie ochrzciła ich Nakane, mogły zaczerpnąć świeżego powietrza na tyłach magazynu, popijając bezalkoholowe piwo. Nie narzekali, ciesząc chwilą swobody bez kontroli kamer i przydupasów-starzystów. 

     — Imagine, że jutro o tej porze będziemy rżnąć głupa, wkręcając się do bandy Busterrixa? — zagaił Jay, Rudy Nerd, który był głównym ekstrawertykiem w tej grupie, zawsze mający w kieszeni suchy żart i temat do rozmowy. 

     — Jeśli nic się nie spierdzieli do tej pory — odparła optymistycznie Kelly, która nigdy nie kryła się ze swoją awersją do ludzi i pesymistyczno-realistycznym spojrzeniem na świat i tak też dała się poznać. Chłopcy jak mogli unikali drażnienia jej, chyba że było się takim Kai'em, który irytował ją już samą swoją obecnością. 

     — A co może pójść nie tak? — zdziwił się Walker, usadawiając się na stosie skrzyń i wesoło machając nogami. — Jesteśmy zarąbiście przygotowani do misji, odbyliśmy pełne, profesjonalne szkolenie, znamy się od lat i ufamy sobie na śmierć i życie; drużyna i plan idealny! 

     Wszyscy zgodnie prychnęli i zaśmiali się niewesoło. Wszystko to wyglądało na jedną wielką prowizorkę i aż myśleć się nie chciało, że Biuro było profesjonalną, rządową instytucją o wysokiej renomie. Stali nad policją, ale niżej od Ministerstwa Bezpieczeństwa; mieli szeroki wachlarz możliwości i swobody jeśli chodziło o rozwiązywanie spraw. Mimo to postawili na bandę przestępców zamiast na profesjonalistów. Kłopociki nadal nie wiedziały dlaczego. 

     — Ale jak tak o tym myślicie, to uważacie, że to wszystko ma w ogóle szansę wypalić? — spytał Cole, pociągając długi łyk ze swojej puszki. Callean mianował go na dowódcę, który miał trzymać w ryzach całą drużynę. Miał ku temu silny głos i mocne pięści. 

     — Nie — odparła rzeczowe Kelly, dopijając własną puszkę. 

     — Jesteś dzisiaj wyjątkowo gadatliwa — dogryzł jej Bucket, uśmiechając się półgębkiem. 

     — To przez stres; gdy się denerwuję za dużo paplam. 

     — Oh, jak uroczo, wylewasz przed nami swoje emocje, to cudowne jak ta misja nas zbliża — zarechotał Amstaff i uchylił się przed zgniecioną puszką. Reszta roześmiała się, bo widok Kelly ciskającej w innych rzeczami był normą; dodatkowo Thifer gdy tylko chciała miała piekielnie dobrego cela. Jay musiał przez to przez godzinę trzymać lód przy oku. 
  
     — Ale teraz tak na serio, mam dziwną motywację aby doprowadzić tą misję do końca, nie wiem jak wy — przyznał Bucket i oparł się ramieniem o stos skrzyń, na których siedział Jay.

     — Chyba wszyscy tak samo mocno chcemy sobie wyczyścić kartę — odpowiedział Kai — więc postaramy się tego nie spieprzyć. 

     Tabula rasa w kartotece, oto przede wszystkim im chodziło. Zacząć życie od nowa bez przypiętej łatki. Brzmiało tak pięknie, że momentami nie chcieli w to wierzyć. W końcu dlaczego Callean miałby dać im — grupie przestępców — od tak nową kartę. Z drugiej strony od łapania pospolitych przestępców takich jak oni była zwykła miejscowa policja; gdy kiedyś spytali się o to Nakane roześmiała im się w twarz i powiedziała, że takimi właśnie sprawami podcierają się w łazience. I tu wracało się do punktu wyjścia i zasadniczego pytania dlaczego oni, dlaczego ta misja, dlaczego.

     Po pierwszym tygodniu nie uzyskawszy odpowiedzi na żadne z pytań, przestali w końcu w ogóle pytać. Byli jak roboty zaprogramowane do wykonania odpowiednich zadań. Wejść, wyjść z gówniarzem, spierdzielać w świat. 

    Do Kelly ta wizja zaczęła coraz bardziej przemawiać. Nigdy nie narzekała na swój zawód, mimo że był najmniej prestiżowy ze wszystkich kryminalnych ścieżek kariery. Tak się jednak wychowała, może nawet taka się urodziła; w końcu mówiono, że ma fach w ręku. Jednak każdy chce w końcu przejść na emeryturę. Nie sądziła tylko, że jej własna nadejdzie w wieku 20 lat i to w tak dziwnych okolicznościach. 

    Plan po misji miała prosty — znaleźć Estheima. Z czystą kartą nie będzie musiała ukrywać się jak wampir przed dniem; przeszuka całą wyspę, aż go znajdzie, choćby miała zejść do piekła. A gdy już go znajdzie, porządnie nakopie mu do dupy za to, że tak ją wystawił. 

     Mimowolnie, patrząc jak słońce powoli chowa się za budynkami miasta wiele kilometrów stąd, zorientowała się że zaczęła myśleć o swojej przyszłości jako PO MISJI. Przeszłość stanie się PRZED MISJĄ. Przed misją byłam szarym złodziejem, a teraz, hej, patrzcie, przykładny obywatel!

    Czy była na to gotowa?  

      Nie. 

    Nie znała takiego życia — uczciwego życia. Nigdy nie pracowała w normalnym zawodzie, odkąd żyła na własny rachunek to żyła z drobniejszych i większych skoków. Zabierała tym, co mieli za dużo, a dawała sobie, która zawsze miała za mało. Z Estheimem wychowała się złodziejskiej wiosce na samej granicy Siódmego Okręgu — dalej była już tylko morze i Mroczna Wyspa. Nigdy nie żyła życiem normalnej nastolatki — nie chodziła na domówki, nie plotkowała z psiapsi o chłopakach, nie poszła na studia... Miała za to w życiorysie taką historię, o jakiej młode dziewczyny w jej wieku tylko czytały w internecie o tak zwanych BAD GIRLS — wdawała się w bójki, okradała sklepiki, jechała radiowozem policyjnym na tylnym jak i przednim siedzeniu, nigdy za to nie trafiła za więzienne kraty. 

   I nie zamierzała trafić. 

    Wbrew wszystkim złym myślom, jakie kierowała w stronę Biura i Calleana który stał się dla niej większym złem niż ninjagowska policja, chciała wykonać swoją rolę jak najlepiej. Przyłożyć się jak do największego skoku. Tym razem jednak i cel misji i jego nagroda wykraczały poza zwykłe szare reguły. 

     Ona, Kelly Shira Thifer, pospolity złodziej i kryminalista, zamierzała dokonać szlachetnego czynu i uratować syna Burmistrza Ninjago City. 

     Ewentualnie strzelić chłopakowi w łeb i zwalić na Busterrixa, gdyby gówniarz ją zdenerwowały. 

•••


      Mimo świadomości nieuchronnego startu zegara wszyscy zasnęli jak małe dzieci. Z rana bez zbędnych narzekań naszykowali się do misji jak do rodzinnej wycieczki. Przed wyjazdem Nakane pobłogosławiła ich i wydała ostatnie instrukcje, a potem każdy z nich w nieregularnych odstępach czasu wsiadł do nierzucającego się w oczy samochodu i został wywieziony do punktu spotkań, jaki wyznaczył Busterrix. 

      Przeglądając się przemijającym widokom szarych ulic Trzeciego Okręgu Kelly zastanawiała się, czy od razu dostaną kulki w łeb, czy po powitalnej herbatce. Czy Ace naprawdę niczego nie podejrzewał? Z drugie strony nie miał czego, jej drużyna mimo dwóch tygodni w dalszym ciągu była dla siebie obca, bez żadnego powiązania. Czy naprawdę zatrudnił tylko ich? Callean zapewniał, że zgłoszenia innych na pewno nie dotarły, biurowy informatyk-geniusz miał o to zadbać. Następnym, kluczowym pytaniem było: dlaczego Busterrix inwestował w nowicjuszy, skoro posiadał swoją własną bandę recydywistów. Od tak powierzy tak ważną misję w ręce obcych? 

     Od nadmiaru myśli wirowało jej w głowie, gdy wysiadła w kompletnie losowym miejscu, stojąc samotnie w smrodzie spalin jej taksówki. Rozejrzała się po niemrawej, wyludnionej części Trzeciego Okręgu, gdzie stacjonowały głównie zakłady produkcyjne — zamknięte w niedzielę. Było cicho, spokojnie, ponuro, w sam raz na spotkanie z łącznikiem Busterrixa. 

     Odpaliła w telefonie — "służbowym" ponieważ ich własne zostały zarekwirowane przez Biuro— opis miejsca spotkania, jaki dostała. Każdy z nich otrzymał inne miejsce i inne okoliczności na spotkanie z kimś od Ace'a. Zakładali że busterrixowi wysłannicy wpierw ich sprawdzą, a dopiero później doprowadzą do szefa; słuszna minimalizacja ryzyka. 

      Spod budki telefonicznej ruszyła wzdłuż ulicy, powoli włócząc nogami. Musiała przyznać, że adrenalina wyjątkowo szumiała jej w uszach, a oddech skakał. Zrugała sama siebie za nerwowe rozglądanie się na boki; w ten sposób ZUPEŁNIE nie wyglądała podejrzanie. Busterrix ma pomyśleć, że wie co robi i że robi to najlepiej. Oczywistością było że miała dziesięć lat doświadczeń w porywaniu dzieci/gówniarzy. 

    Po kwadransie doszła do (nie)zachęcającej kamienicy niedaleko fabryk. Pusta okolica zaczęła budzi podejrzenia, po drodze spotkała może z dwie osoby, które udały że jej nie widzą, a ona udała, że nie widzi ich. Sam budynek też wyglądał na opuszczony; wiało zadupiem. 

      Weszła do środka, kierując się po skrzypiących schodach na trzecie piętro do mieszkania jedenastego. To tam miała spotkać swojego łącznika; ciekawe kto to będzie. Yeti, czyli bodyguard Busterrixa o postawie mniej więcej 2x Bucket. Szczypior - prawdopodobna laska Busterrixa, takie miała przynajmniej przeczucie a jak nie to po prostu zdzira o zielonych włosach z tatuażem nawet na czole?

     Jakby nie było, gdy otworzyła drzwi, przywitała ją pustka. W następnej chwili poczuła ukłucie w szyję, nieprzyjemne ciepło, a potem ciemność. 

     Zaczęła mieć naprawdę mocne deja vu. 


•••


      Czyjś delikatny głos próbował wedrzeć się do jej świadomości, ale mózg skutecznie zatrzaskiwał mu drzwi przed nosem. Powieki były zbyt ociężałe by się podnieść i zidentyfikować otoczenie, a zmysły przytłumione, by rozpoznać słowa. Rzeczywistość w końcu zaczęła bardzo powoli do niej docierać, jakby wynurzyła się z wody. Delikatny głos zamienił się w irytujący, a ostre światło poraziło źrenice. 

     Gdy wyostrzyła wzrok, ujrzała  nieznajomą twarz, która pochylała się nad nią. Wrzasnęła i instynktownie chciała zerwać się na równe nogi, lecz zamiast tego uderzyła delikwenta z całej siły kolanem w brodę. 

     Tym razem bardzo szybko doszła do siebie, wpadając na rzeczywistość. Siedziała w miękkim skórzanym fotelu w przestronnym pomieszczeniu bez okien, z jednymi drzwiami, które były zamknięte. Serce podeszło jej do gardła, gdy zobaczyła same nieznajome twarze, nienależące ani do jej Kłopotów ani do bandy Busterrixa. W następnej chwili skupiła wzrok na osobie, którą znokautowała; w leżącym na ziemi chłopaku rozpoznała Walkera. Gdy jeszcze raz powiodła wzrokiem po grupie, wśród zgromadzonych wypatrzyła swoją ekipę, siedzącą osobną, bez podejrzeń.

     Odetchnęła z ulgą i pochyliła się nad Jayem. 

— Nigdy nie budź śpiącej kobiety — rzuciła, pomagając mu wstać. 

— Zapamiętam — uśmiechnął się krzywo, masując obolałą szczękę. Podczas krótkiego kontaktu wyczytali ze swoich twarzy to czego nie mogli powiedzieć. 

     Nie byli sami. 

     Prócz nich w pokoju znajdowała się jeszcze piątka randomowych osób, których nigdy wcześniej na oczy nie widzieli. Brawo, Biuro spierdzieliło sprawę już na starcie!. Busterrix zwerbował też innych. Nie sądziła że pierwsze kłopoty zaczną się tak szybko. 

     Nie zdążyła dobrze usadowić się w fotelu, gdy drzwi zlokalizowane na wprost niej otworzyły się. Wszyscy powiedli wzrokiem w tamtym kierunku, aby ujrzeć wysokiego chłopaka o jasnych blond włosach spiętych w niechlujnego kucyka. Stanął w progu, ułożył dłonie na biodrach i uśmiechnął się radośnie. Zbyt radośnie. 

     — Dobrze widzieć, że wszyscy dotarli cali i zdrowi! — oznajmił entuzjastycznie, klaskając w dłonie i wchodząc do pokoju. Spojrzał po twarzach zgromadzonych szukając odwzorowania swojej radości. Mimo że jej nie dostrzegł, nie spuścił z radosnego tonu, przypominające kierownika wycieczki szkolnej. — Nazywam się Urs, miło was poznać. — Skłonił się nisko. — Przez najbliższy czas będę nadzorował okres waszej asymilacji, jako nowych rekrutów. Przed nami piękny wspólnie spędzony czas, w ciągu którego mam nadzieję was poznać od zera lub — zawiesił głos i wygiął usta w dziubek, skupiając spojrzenie jasno szarych oczu na jedynej dziewczynie w tym gronie — odświeżyć stare znajomości. Hej, Kelly, kopę lat, co nie? 


•••

piątek, 18 lutego 2022

[ PR ] 03 • drużyna z przymusu •

    





 Opuszczone magazyny,

Okolice Pierwszego Okręgu
64 dni do godziny Zero


     Spotkanie zapoznawcze zakończyło się po godzinie. Drużyna Kłopotów, jak ochrzściła ich asystentka Calleana, opuściła salę w wisielczych humorach, co nie było niczym zaskakującym.

    Wbrew własnej woli zostali wciągnięci w misję, która na pierwszy rzut oka wydawała się prosta niczym drut. Lecz im Callean podawał więcej szczegółów, tym ten drut coraz bardziej zmieniał się w kolczatkę. W skrócie: będą musieli gładko wkręcić się do ekipy Busterrixa, a potem równie gładko z niej spierniczyć, po drodze zgarniając Garmadona. I oczywiście nie dając plamy. Bo jeśli zawalą, Busterrix porwie dzieciaka. Gdy porwie dzieciaka, prawdopodobnie spróbuje przejąć władzę, zaszantażować rząd, albo dla fanu po prostu zabić gówniarza. A oni będą się temu przyglądać zza więziennych krat.

    Od tego wszystkiego Kelly kręciło się w głowie, gdy przeglądała grubą teczkę odnośnie ich misji. Znajdowały się tam informacje o samym planie i jego ogólnym zarysie (bo gdy dostaną się do ekipy Busterrixa i tak pozostanie improwizacja) a także dane o ich przeciwnikach, czyli wesołej ferajnie. Kelly robiło się słabo, gdy czytała ich kartotekę – w jakiś dziedzinach byli mistrzami, a w czym kuleli, jaki mieli poziom w poszczególnych sztukach walki i jaką bronią najlepiej się posługiwali... oraz ile osób przez nich zastukało do drzwi Hadesu. Ktoś musiał spędzić długie miesiące, analizując ich charaktery, aby oni mogli wiedzieć, na co się pisali, chociaż po części.

    Odłożyła teczkę na koniec łóżka, jakby cuchnęła czymś okropnym. Na przykład gównem, jaki stanowiła misja niedopuszczenia do porwania gówniarza.

           W całej akcji nie podobało jej się wszystko. Zaczynając od faktu, że mieli chronić dzieciaka, którego rodzinę niemal okradła (to głównie osobista kwestia), kończąc na tym, że nie mieli marginesu błędu. Zwalą sprawę: trafią do więzienia; nic ani nikt nie stanie po ich stronie. W porównaniu ze wszystkimi konsekwencjami, korzyści stawały się coraz mniejsze i mniej zachęcające. Mimo wszystko nikt z nich nie chciał się wycofać. Może to przestępcza duma - chcieli dokończyć to, co się zaczęło, nawet jeśli gra wystartowała bez ich wiedzy. Wszystko wydawało się zbyt surrealistyczne, zbyt chore, aby było prawdziwe. Lecz było. A oni musieli zawalczyć z tą rzeczywistością mając za broń wygiętą łyżeczkę.

      Zsunęła nogi z materaca, wzdychając ciężko. 

     Zaraz po spotkaniu zostali doprowadzeni do swoich pokoi, małych klitek bez okien, z komodą, krzesłem, stolikiem oraz łóżkiem. W szafie znajdowały się niezbędne rzeczy, takie jak ciuchy, szczoteczki do zębów... Wszystko stanowiły ich osobiste rzeczy, które pochodziły z ich mieszkań. Biuro nie przebierało w środkach.

     Spojrzała na zegarek ścienny - dochodziła dziesiąta w nocy, a jej sen nie chciał odwiedzić. Ponownie opadła na materac. Wiedząc, że i tak nie zaśnie od nadmiaru emocji, pierwszy wieczór chciała spędzić na czytaniu lektury, ale nie potrafiła się skupić. Przejrzała tylko pobieżnie akta bandy Busterrixa, głównie zapamiętując szkaradne mordy bez imion. Myślała, że chociaż ją to znuży jednak adrenalina nadal szumiała w uszach.

      W końcu zeszła z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju bez żadnego konkretnego celu. Podeszła do drzwi i nacisnęła na klamkę. Ku jej zaskoczeniu, otworzyły się.

      – A myślałam, że naprawdę zapuszkują nas jak sardynki – mruknęła i po chwili wahania wyszła na cichy korytarz.

      Czyli jednak dostali odrobinę swobody? Chcąc ją przetestować, a jednocześnie zorientować się w miejscu, w którym byli przetrzymywani, udała się na krótki rekonesans.

      Po chwili jednak, słysząc za sobą kroki, zmieniła zdanie. Zerknęła przez ramię, aby dostrzec młodego chłystka, który szedł kilka metrów za nią. Nie wyglądał, jakby chciał ją zatrzymać, wychodziło więc na to, że każdy z nich dostał osobistego psa, który z odległości miał śledzić każdy ich ruch, gdy tylko opuszczą pokój. I tyle jeśli chodziło o swobodę. Ciekawe co dalej; zamontowali im kamery i podsłuch w pokojach?

     Pokręciła się po pustych korytarzach, nie znajdując nic godnego uwagi, aż w końcu straciła cierpliwość, gdy buty śledzącego ją mężczyzny ponownie zapiszczały na szarym linoleum. Mieli jakiś ograniczony budżet czy po prostu posiadali samych debili na służbie?

     Przyspieszyła kroku i skręciła w pierwszy zakręt w lewo. Usłyszała jak jej ogon też zaczyna szybciej przebierać nóżkami. Miała o tyle problem, że kompletnie nie znała rozkładu placówki. Otworzyła więc pierwsze lepsze drzwi, weszła do środka i cicho zamknęła je za sobą. Słysząc, jak agent przechodzi obok, odetchnęła z ulgą. Wychyliła ostrożnie głowę, ale  nigdzie nie dostrzegła swojego osobistego ochroniarza. Problem solved.

    Stanęła na środku korytarza i rozejrzała się. No dobra, to gdzie teraz? Może poszukać ewentualnej drogi ucieczki?

   Ruszyła przed siebie, dobrze wiedząc, że nawet gdyby miała przed sobą drzwi otwarte na oścież, nie uciekłabym. Nie mogła narażać Estheima. Złość na Calleana z powrotem w niej zabuzowała.

     Obstawiała różne scenariusze zakończenia swojej kariery, ale takiego nigdy nie brała pod uwagę. Aby ocalić własny tyłek musiała pójść na współpracę i zgodzić się na niańczenie jakiegoś gówniarza. Już chyba wolałaby pomarańczowy kombinezon. A l e Estheim.

    Potrząsnęła głową, przystając na rozdrożu. Odniosła wrażenia, że już tędy szła. Ta placówka to mrowisko. Weszła w wąski, krótki korytarz, na którego końcu majaczyła łuna światła.

    Miała tendencję do martwienia się wpierw o innych, a dopiero potem o siebie, przez co niejednokrotnie to ona mocniej obrywała. I tym razem też nie zależało  jej na sobie, a na Estheimie. On miał znacznie więcej do stracenia. Znacznie dłuższy wyrok do odsiedzenia.

    Doszła do końca korytarza. Stanęła pod ścianą i zadarła lekko głowę, aby spojrzeć w zakratowane okno. Ich pokoje nie miały nawet małej dziury w ścianie, nie potrafili więc ustalić, w jakich okolicach się znajdowali.

      Spojrzała za siebie, a gdy nikogo nie dostrzegła, podskoczyła i za drugim razem złapała się parapetu. Podciągnęła się za kraty i wyjrzała na zewnątrz. Blade światło księżyca oświetlało puste pole, pole i jeszcze raz pole.

     – Trąci lekkim zadupiem, co? – Omal nie wywinęła orła, słysząc za sobą damski głos. Spojrzała przez ramię na asystentkę Calleana. Zasrany brak podzielności uwagi...

     Zeskoczyła na ziemię i odwróciła się w stronę dziewczyny, o kilka centymetrów niższej, ale za to hardo zadzierającej głowę. Miała czarne włosy ścięte do ramion i japońskie rysy twarzy, wyglądała na niewiele starszą od Thifer. Co ją skłoniło do podjęcia pracy w tak obskurnym miejscu? I to pod dyktandem Calleana!

     – To wasza główna siedziba? – spytała Kelly, widząc okazję do zaciągnięcia języka. – Trąci nie dość że zadupiem to i prowizorką.

     Dziewczyna zaśmiała się krótko i cicho. Pokręciła głową.

     – Nee, to tylko tymczasowa miejscówka, specjalnie na czas waszej misji – wyjaśniła. – Przerobiony na szybko magazyn, co zresztą widać. Cho, odprowadzę cię. – Obróciła się na pięcie i ruszyła powolnym krokiem przed siebie.

     – Znam drogę.

    – W to nie wątpię, ale musimy znaleźć twojego bodyguarda – zaśmiała się i machnęła ręką.

    Kelly westchnęła głośno, ostatni raz spojrzała w kierunku wolności i niechętnie ruszyła za dziewczyną. I znowu tyle w temacie swobody.

     – Mogliście chociaż zainwestować w lepszą kadrę – mruknęła, gdy zrównała z nią krok. – Tych, co macie, pokonałoby dziecko z palcem w nosie.

    – Cóż, bardziej doświadczeni zostali rozesłani w teren albo siedzą w naszej głównej siedzibie w centrum Ninjago City. A pechowcy, którzy zostali przydzieleni do was, mają utrapienie. Słyszałam jak potraktowałaś dwóch z nich. - Zachichotała jak na dobry żart. Humor jej nie opuszczał.

     Szły ramię w ramię pustym korytarzem. Ich kroki odbijały się echem od pustych ścian, nagie żarówki migały nad ich głowami. Megan ściskała w ręku papierowy kubek po kawie. Wypiła ostatnie krople i zgniotła kubeczek w dłoni, po czym wrzuciła do najbliższego śmietnika. Nie wyglądało na to, że szybko pójdzie spać.

     – Wybrałaś się na spacerek? - zagaiła Megan, wkładając dłonie do kieszeni czarnych ogrodniczek. Wyglądała jakby wyszła ze skate-parku.

     – Próbowałam rozładować adrenalinę.

     – Nie możesz spać? – zapytała przyjaźnie zupełnie jakby były dobrymi koleżankami. A nie wrogami. Z chwilowym sojuszem, ale jednak wrogami.

     – Ciężko jest ot tak pójść spać, po tym jak zostaje się porwanym i jest się przetrzymywanym bez twojej zgody, a za ścianą masz obcych gości – wyrzuciła z siebie, ale dziewczyna był niewzruszona.

     – Przyzwyczaisz się – zapewniła z bladym uśmiechem. Musisz, brzmiała niewerbalna część wypowiedzi. I miała rację; Callean uprzedził ich, że zanim wyruszą na misję spędzą tutaj co najmniej dwa tygodnie, oswajając się ze swoim towarzystwem i przygotowując do akcji, mentalnie i fizycznie.

     W milczeniu doszły do skrzydła, gdzie mieściły się pokoje. Zastały tam ogon Thifer, który na jej widok odetchnął z ulgą. Pewnie już pisał wypowiedzenie.

      – Znalazłam twoją zgubę, Marcus – oznajmiła spokojnym tonem Megan, gdy chłopak podszedł do nich.

      – Przepraszam, inspektor Nakane, ale nagle zniknęła mi z ocz-

      Megan Nakane uniosła dłoń, a chłopak raptownie zamilkł.

      – Zdarza się najlepszym, ale następnym razem bądź bardziej czujny – oznajmiła ze słodkim uśmiechem, ale ponownie jej oczy pozostały zimne. Chłopak wzdrygnął się, skinął głową i oddelegowany przez inspektor Nakane zniknął za zakrętem. Megan westchnęła ciche "stażyści" po czym otworzyła Kelly drzwi.

     – Spróbuj następnym razem nie przyprawiać naszych podwładnych o zawał serca.

     Kelly uśmiechnęła się kwaśno.

    – Tego nie mogę zagwarantować.

     Przez chwilę mierzyły się na spojrzenia, aż Kelly kierowana zbyt silną ciekawością wypaliła:

     – Czemu ze wszystkich złodziej wybraliście akurat mnie? – zapytała cicho, a Nakane przekrzywiła lekko głowę. – Wiedząc, że chciałam okraść Garmadonów. Czemu ja? Nie jest to jakiś konflikt interesów?

      Inspektor odchyliła głowę, jakby zastanawiając się, czy nie powie o jedno słowo za dużo. W końcu jednak oznajmiła:

     – Powiedzmy, że ktoś chciał cię widzieć w tej misji. Słodkich snów, Thifer.

     Kelly odprowadził Nakane wzrokiem, po czym weszła do swojego pokoju, z ani trochę zaspokojoną ciekawością. Wręcz odwrotnie, jej pytania tylko się powiększyły. Chciała rzucić się na łóżko, lecz w tej samej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzyła i ujrzała piegowatą twarz Rudzielca. Uniosła brew w pytającym geście.

     – Śpisz? – zapytał.

      – Nie, lunatykuję – burknęła, ale widząc niekumatą minę chłopaka dodała: – Właśnie się kładłam, co chcesz?

    – Mamy spotkanie zapoznawcze, tym razem w naszym gronie i czekamy już tylko na ciebie – wyjaśnił konspiracyjnym szeptem i wskazał głową na sąsiednie drzwi. Wypowiedziawszy nieme zaproszenie ruszył w ich stronę, a Kelly porzuciła wszelkie nadzieje na chociaż krótką drzemkę.

     W jednym z pokoi faktycznie zebrała się cała ekipa, brakowało tylko jej. Rudzielec przycupnął na komodzie, o którą opierał się też Gargamel, na łóżku siedział Amstaff, a Elsa podniosła się z krzesła, robiąc jej miejsce, ale podziękowała.

    – Postoję – oznajmiła, opierając się o drzwi. Najszybsza droga ucieczki zaklepana. – Więc – zaczęła, gdy wszyscy się na nią gapili – podobno na mnie czekaliście.

     – Zgadza się – potwierdził Amstaff, wstając. – Ale gdzieś cię wcześniej wywiało.

     – Poszłam rozprostować kości.

     – I od tak mogłaś wyjść? – zdziwił się Rudzielec.

    – Chciałbyś, od razu przyczepił się do mnie ogon.

    – Chcą mieć na nas oko, nie dziwota – westchnął Elsa.

    – Tak czy inaczej – wtrącił z powrotem Amstaff, chcąc przejść do meritum – skoro już mamy tworzyć naprędce skleconą drużynę i nie spierdzielić sprawy, może wypadałoby się czegoś o sobie dowiedzieć, bo Callean nawet nas sobie nie przedstawił.

    Zgromadzeni spojrzeli po sobie, po czym z powrotem na Szafę Dwudrzwiową.

     – Mam na myśli nasze imiona, "zawody" i tak dalej – wyjaśnił. – Jakieś obiekcje?

     – Normalnie jak spotkanie klasowe  – prychnął Gargamel.

     – Zwał jak zwał. Więc?

    – Jeśli i tak jesteśmy zmuszeni do swojego towarzystwa to czemu nie – stwierdził Rudzielec, wzruszając ramionami. – Mogę nawet zacząć! – zaoferował, wyrzucając rękę do góry, jak do odpowiedzi. Amstaff skinął mu głową, więc Nerd zaczął swoją charakterystykę: – W skrócie, mam na imię Jay, lat 20, zajmuję się, ładnie rzecz ujmując, wykorzystywaniem luk w zabezpieczeniach w sieci. A mówiąc normalnie: jestem hakerem. – Uśmiechnął się, jakby była to wielce szanowana praca. – Potrafię włamać się do każdego systemu, kiedyś prawie udało mi się rozgryźć zabezpieczenia chroniące Wieżę Borga – dodał już z nieukrywaną dumą. Kelly nie miała pojęcia, czym jest ta cała wieża, ale sądząc po minach innych chyba jakąś wielką placówką. Ciekawe czy znajdują się tam jakieś cenne przedmioty...

     – Czy w sieci nazywasz się BadBoy007? – zapytał nieśmiało Elsa, pochylając się do przodu. Kelly i pozostali z trudem powstrzymali prychnięcie.

     Rudzielec aka Jay uniósł wysoko brwi, nie zwracając na nich uwagi.

     – Ta, a skąd wiesz?

     Elsa pomachał mu ręką.

     – Nazywam się Zane Julien, kogo ty bardziej możesz znać jako WhiteHawkeye.

     Jay niemal zakrztusił się powietrzem.

     – Pamiętam cię! – zakrzyknął. – Dwa lata temu zabrałeś mi sprzed nosa włam do zabezpieczeń w policyjnej komendzie w Trzecim Okręgu! Ba, przez ciebie mi się nie udało!

     – Mieszkałem w tamtych okolicach i nie chciałem, abyś wypuścił na wolność całą tamtejszą zgraję bandytów.

     – Zepsułeś tak świetną zabawę! – fuknął Jay, splatając ręce na torsie.

     – Czyli Callean zainwestował w dwóch hakerów – gwizdnął Amstaff.

      Zane podrapał się po skroni.

     – Z hackerstwem nie mam za wiele wspólnego... Ogólnie jestem informatykiem...

     – Ale jednak coś musiałeś przeskrobać, skoro sam Callean cię wyłapał – zauważył Gargamel.

     Zane przełknął ślinę i uciekł wzrokiem w bok.

     – Możliwe, że próbowałem się włamać do NASA....

     – Że gdzie!? – Na tę informację nie tylko Jay niemal spadł na ziemię.

     – Próbowałem – podkreślił Julien – ale to było zbyt ryzykowne, więc gdy tylko zaczęli coś węszyć usunąłem się w cień, nie pozostawiając żadnych śladów i od tamtej pory nie robię nic... Złego – zapewnił.

     – Znalazł się ten dobry – zaśmiał się Gargamel. – Nie pożyjesz długo w tym świecie.

     – Jednak spróbuję, dziękuję za troskę. – Zane płynnie odbił piłeczkę. – Ty za to chyba masz wiele za uszami, a przynajmniej wyglądasz na takiego.

    Gargamel niedbale wzruszył ramionami.

    – Zależy jak odbierasz pobieranie haraczy od miejscowych biznesmenów.

     – Aaa, Kai Smith, słyszałem o tobie – przyznał Amstaff, pocierając kciukiem brodę. – Tak zwany Obijacz Mordy, co? Słyszałem jak traktujesz niewspółpracujących "klientów".

     – Trzeba umieć egzekwować to, co twoje – dodał niewinnie, jakby rozmawiali o zwykłym pobraniu czynszu. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż Smith pstryknął palcami. – Ciebie i twój warsztat też miałem na liście, ale żeś się dogadał z szefem.

     – Twojemu szefunciowi zależało na fajnej bryce, a ktoś mu dał cynk, że u Cole'a Bucketa są najlepsze fury. Trzeba się w życiu ustawić – dodał z szelmowskim uśmiechem.

     – Więc masz swój własny warsztat samochodowy? – zagaił Jay, opierając brodę na dłoni. – To chyba akurat jest legalne.

     – Sam warsztat tak, ale przemyt części i organizowanie wyścigów w środku nocy już mniej – dodał i puścił oczko.

     – I tak odnoszę wrażenie że masz coś więcej za uszami - cmoknął Jay, kręcąc głową. - Callean nie łapie małych rybek.

Kelly przysłuchiwała się im w milczeniu, zachodząc w głowę, jacy recydywiści spali tuż za ścianą. Gdy rozmowa się rozkręcała, a chłopy znajdowali coraz więcej wspólnych cech, po cichu liczyła, że wszyscy zapomnieli o jej istnieniu, że wtopiła się w drzwi i jest niewidzialna. Niestety, pomyliła się i koniec końców przyszła kolej na nią.

    – A nasza księżniczka, co ma za uszami? – zagaił Cole, uśmiechając się półgębkiem.

     Rzuciła mu chłodne spojrzenie.

     – Kelly, jeśli już, mająca niewiele wspólnego z księżniczką.

     Cole uniósł dłonie w przepraszającym geście, ale głupi uśmiech nie zszedł mu z twarzy. Ciekawe czy po spotkaniu z jej butem by się zmył...

     – A więc Kelly, czym się zajmujesz?

     I tu nadeszła najgorsza część całej zabawy. Haker, nielegalny organizator wyścigów, nawet poborca haraczu nie brzmiał źle w porównaniu z jej "zawodem". Złodziej. W kręgu przestępców zawsze najbardziej krzywo patrzono na złodziei. Nie raz i nie dwa widziała jak ktoś ze środowiska przestępczego, przechodząc obok niej, odruchowo wkłada dłonie do kieszeni spodni czy kurtki. Lepkie rączki, kleptoman – pośrednie określenia na złodziei i rabusiów. Znajdowali się na marginesie marginesu. Zabawne.

    Wzięła wdech i przemogła się, wiedząc, że i tak jej to nie ominie.

    – Były złodziej – wydusiła w końcu.

    – Były, czyli co, już emeryturka, w kwiecie wieku? – zapytał Cole, unosząc brwi.

    – Coś w tym stylu.

    – Ja tam słyszałem, że złodziej pozostaje złodziejem – rzucił niewinnym tonem Smith, zerkając na nią z ukosa.

    – A ja słyszałam, że złamany nos boli do końca życia. Chcesz sprawdzić?

     Cole uniósł ręce i wystąpił do przodu, w obawie że Kelly spełni swoją groźbę, w końcu naprawdę mało miała do ułożonej księżniczki.

     – Nie czas na kłótnie i osądy. Możesz śmiało skwasić mu nos, sam chętnie to zobaczę, ale dopiero po tym, jak uwolnimy się spod jarzma Calleana – oznajmił dyplomatycznym tonem. Pozycja lidera została zaklepana. – Nieważne czy haker czy złodziej, jedyne co musimy teraz zrobić, to współpracować przez najbliższy czas, potem możemy drzeć koty. Grunt to ochronić tego gówniarza, dopilnować, aby nasze papiery na pewno zostały spalone i spierdzielać w świat. Byle jak najdalej od Calleana.

    Mimo różnicy zdań i charakterów wszyscy zgodnie skinęli głowami. Zrobić, co mieli do zrobienia. Po czym zniknąć. Tak, aby tym razem żaden diabeł pokroju Calleana ich nie znalazł.




no heeej, wracamy na blogspot? :)