Piłka ze świstem przeleciała obok niej. Wystarczyła reakcja
sekundę wcześniej, a dałaby radę odbić atak i tym samym nie narazić się na kolejną
stratę punktu jak i karcące spojrzenie
trenerki.
– Thifer, ogarnij się wreszcie!
Mieląc przekleństwo wstała z
podłogi i rzuciła piłkę drużynie przeciwnej. Otrzepała kolana i z powrotem
stanęła na swojej pozycji po prawej stronie boiska.
Odkąd rozpoczął się wtorkowy
trening Kelly nie potrafiła skupić się na grze. Rozpraszały ją przede wszystkim
gwizdy z drugiego końca sali, gdzie na trybunach siedziała grupka dziewczyn,
piszcząca za każdym razem, gdy jakiś chłopak wrzucił piłkę do kosza. Nie to jednak
przelewało czarę goryczy – na nerwach grała jej obecność Samanthy, która została
dłużej w szkole tylko po to, aby popatrzeć jak gra Lloyd Garmadon, który wraz z
trójką innych świeżaków odbywał dzisiaj swój pierwszy trening koszykówki. Już przed wejściem na halę posyłała Lloydowi
wyraźne sygnały, iż jest nim zainteresowana. A ten jak ostatni debil nie
zwracał na nią uwagi, stojąc obok Kelly, jakby ta miała go obronić. Thifer
przeczuwała już, że przyjdzie jej odbyć niezbyt przyjemną rozmowę z McCane.
Dlatego błagała w myślach, aby sks-y z siatkówki skończyły się szybciej niż te
z koszykówki, aby miała czas na przebranie się i jak najszybsze wrócenie do
bidula. Nie chciała, aby wtorkowy dzień, który rozpoczął się bez żadnej przykrej niespodzianki skończył się wielkim f aux pas.
Na to się jednak nie zapowiadało –
kolejny set skończył się remisem i dziewczyny musiały wykrzesać z siebie
jeszcze trochę (a nawet więcej) energii, by pociągnąć grę do końca. Podczas gdy
przeciwniczka szykowała się do zaserwowania podkręconej piłki, Kelly zerknęła
na drugą stronę hali. Trening kosza dobiegał końca – dziewczyny schodziły z
widowni żywo ze sobą rozmawiając, a chłopcy zbierali piłki. Zerknęła w górę;
Samantha przypatrywała się jej, a ona nawet z tej odległości mogła zobaczyć jej
zniesmaczoną minę. Niech się potknie schodząc ze schodów, niech wybije te równe
jedynki i złamie nos, niech...
– Thifer! – Głośny wrzask trenerki
wyrwał ją z zamyślenia.
Kelly wróciła wzrokiem na swoje
boisko i w ostatniej chwili nieudolnie odbiła piłkę, która mknęła prosto
na jej twarz. Zdążyła ją jednak odbić w bok i za pewne naraziłaby się na
kolejne wrzaski kobiety, na szczęście jedna z dziewczyn wyratowała sytuację –
piłka przeleciała na drugą stronę, a potem z powrotem do nich. Kelly szybko się
otrząsnęła i tym razem nie miała zamiaru przepuścić okazji; gdy Krewetka
zniknęła zaczęła myśleć trzeźwo.
– Moja! – oznajmiła wyskakując w
górę. Rozgrywająca wyłapała ją i skierował piłkę w jej stronę. Thifer nie
potrzebowała więcej – uderzyła w piłkę z całej siły, posyłając ją w róg boiska.
Trenerka zagwizdała w gwizdek – punkt zdobyty.
Kelly zaczesała kosmyk włosów za
ucho, wracając na pozycję. Serw wreszcie był po ich stronie, więc miała
nadzieję na szybkie zakończenie gry. Z drugiej strony już teraz jej to zwisało –
chłopcy skończyli grę, może McCane atakowała Lloyda, dzięki czemu nie będzie
się musiała martwić jej jestestwem.
Szybko się otrząsnęła, całkowicie
skupiając na grze.
Grały tylko do jedenastu punktów,
więc sprawa potoczyła się szybko – Kelly przyjmowała każdą zagrywkę, odzyskując
uznanie trenerki. Zdobyła sześć punktów, nie potrafiła jednak w pełni się z
tego cieszyć. Miała niemiłe przeczucie, że Samantha nie odpuści tak łatwo. Nie
dzisiaj, gdy Garmadon cały dzień chodził za Thifer niczym wierny pies. Nie wiedzieć czemu McCane
widziała w niej konkurencję a ona przecież nie miała zamiaru brać się za
Lleloyda!
Po skończonym treningu szybko
wymknęła się z hali, nie przyjmując pochwał od koleżanek z drużyny. Przebrała
się i wzięła błyskawiczny prysznic zanim dziewczyny na dobre wlały się do
szatni. Opuściła mury szkoły, oddychając mokrym, wilgotnym powietrzem. Na ziemi
ciągle było widać skutki wczorajszej ulewy, lecz przynajmniej dzisiaj deszcz
się zlitował. Mimo to i tak miała w plecaku parasolkę, w końcu jej szczęście w
każdej chwili mogło się wypiąć ogonem.
I jak na zawołanie, gdy tylko
przekroczyła bramę szkoły minęła się ze swoim szczęściem i ujrzała Lloyda
Garmadona. Oraz stojącą obok McCane.
Zdębiała, stając jak wryta.
Spodziewała się ujrzeć jedno z nich, ale nie dwoje! I to razem! Błyskawicznie
odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia, lecz wtem odezwał się Lleloyd:
– O, cześć, Kelly! – zawołał, a ona
stanęła w pół kroku, mieląc w ustach ciche przekleństwo. Nie mogła już teraz
odejść; zorientują się, że ich widziała i totalnie olała. Odwróciła się więc i
podeszła do nich, nie siląc się jednak na uśmiech, czego nie można było
powiedzieć o Krewetce – suszyła te małe królicze jedynki jak pranie na sznurkach.
I Kelly chętnie by ją na tych sznurkach powiesiła.
– Jak tam trening? – zagaił Lloyd,
sprawiając tym samym, że oderwała wzrok od mordy krewetki i przeniosła
spojrzenie na jego zafrasowane oblicze; z oczu biło mu wołanie o pomoc, które z
trudem ukrywał. Prychnęła w duchu. Czyżby Lleloyd nie potrafił sobie poradzić z
namolną adoratorką?
Dopiero teraz zorientowała się, że
w pobliżu nie było podpasek, czyli nie szykowało się nic nieprzyjemnego,
jedynie wyzwiska z którymi bez problemu sobie poradzi jak zwykle olewając.
– Ujdzie w tłumie – odparła
wreszcie, skupiając uwagę tylko na Garmadonie, ignorując Samanthę. – A u
ciebie, wrzuciłeś choć raz do kosza?
McCane jednak nie dała o
sobie zapomnieć.
– Zdobył nawet więcej – zaoponowała,
posyłając chłopakowi uroczo-zjadliwy uśmiech, ale to drugie dno dostrzegła
tylko Kelly i mimowolnie się skrzywiła. – Czego nie można powiedzieć o tobie; chyba
ci dzisiaj nie szło, co? – spytała, sztucznie przejętym tonem.
– Dziwnym trafem, gdy opuściłaś
halę powietrze nagle przestało być gęste i zdobyłam jakieś siedem punktów –
odparowała, zapominając, że w towarzystwie był tez Garamadon, który poczuł się
co najmniej niezręcznie.
– Samantha mówiła, że jesteście
sąsiadkami – wtrącił nagle, ucinając początek kłótni.
Kelly spojrzała na niego, a on nie
potrafił odgadnąć tego spojrzenia – jednocześnie jakby chciała zniknąć lub go
zabić. Przeniosła wzrok na McCane, która uśmiechała się słodko.
– Tak, mieszkamy w jednym bloku –
dodała, a Kelly poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Błagam, nie
rozwijaj tej myśli, jęknęła w duchu.
W całym okresie nauki bała się
tylko jednego – że ktoś odkryje, skąd pochodzi, że mieszka w biednym
bidulu. Bała się, że powrócą koszmary z
podstawówki, kiedy to McCane, sama pozostając bez skazy, roztaczając woń
kłamstwa, iż pochodzi z szanowanej rodziny, wyjawiła, że Thifer jest sierotą,
mieszka w sierocińcu i nie ma nikogo, bo nikt też jej nie chce. Wyzywanie,
niszczenie wypracowań, oblewanie sokiem, mnóstwo tytułów, jakimi ją obdażano:
"sierota-niemota", "wyrzutek" i najgorsze – "córka złodzieja".
Otrząsnęła się, spoglądając na
Samanthę i próbując odgadnąć, co powiedziała Lloydowi. I ile. Zdusiła jednak
ciekawość, czując, że nie wytrzyma ani minuty dłużej i w końcu komuś przyłoży.
– Sorry, spieszę się – burknęła i
odwróciła się na pięcie. Ruszyła wzdłuż szkolnego muru, rezygnując z pojechania
autobusem. Może Samantha nie będzie miała ochoty na spacer.
Pomyliła się.
– Odprowadzę cię! – zaoferowała żwawo
i szybko do niej podbiegła. – W końcu i tak mieszkamy obok siebie –
zaświergotała i pomachała skołowanemu Garmadonowi. – Do jutra, Lloyd!
– Pa… – Lloyd machnął im na odchodne nie
wiedząc, co myśleć o całej sytuacji.
Kelly szła najszybciej a jednocześnie
najspokojniej jak potrafiła, ignorując obecność Samanthy, niezwykle z siebie
dumnej. Oddaliły się od szkoły, a Kelly nie wytrzymała:
– Ile mu powiedziałaś? – warknęła, nie
przestając maszerować.
Krewetka roześmiała się perliście.
– Ale o czym? – spytała.
Kelly zatrzymała się raptownie, kierując wściekłe
spojrzenie na McCane.
– Nie rżnij głupszej niż jesteś! O tym skąd
jesteśmy – syknęła.
– O tym skąd „ty” jesteś – zaznaczyła,
opierając jedną dłoń na biodrze, a u drugiej sprawdzając paznokcie.
– Obie mieszamy w bidulu. – Kelly upierała
się przy swoim, z trudem trzymając nerwy na wodzy.
– Ale ty nim przesiąknęłaś - szepnęła - a ja nie. Lecz
nie martw się, gdybym chciała skompromitować cię w oczach Lloyda zrobiłabym to
w bardziej spektakularny sposób – napisała na murze szkoły lub ogłosiła w radiowęźle.
– Dlaczego to robisz? – warknęła Thifer,
nie spuszczając oka z Samanthy jakby w obawie, że ta zamieni się w węża i ją
ugryzie. – Dlaczego się mnie czepiasz, skoro nie wchodzę ci w paradę. Nie mam
zamiaru brać się za Garmadona, więc odpuść! – krzyknęła, nie zwracając uwagi,
że obok nich przechodzili też inni ludzie.
Samantha przyjrzała jej się jak robalowi.
Zadarła lekko brodę, jeszcze bardziej się wywyższając, po czym wybuchnęła
śmiechem.
– Myślisz, że on by cie chciał? Takiego
wyrzutka społecznego, niemotę… Ty nie zasługujesz na miłość, Thifer. Dlatego trafiłaś
do bidula, bo własny ojciec cię nie chciał, zapomniałaś?
To nie prawda, chciała krzyczeć, to oni, to nie on chciał ją oddać, ale zacisnęła jedynie mocno wargi, przygryzając dolną od
wewnątrz, aż poczuła metaliczny smak krwi. Odwróciła się plecami do Krewetki,
po czym ruszyła przed siebie, starając się iść prosto i pewnie. Przeszła na
druga stronę ulicy, mając za plecami docinki McCane.
– Tak, uciekaj, tylko to potrafisz.
Uciekaj jak najdalej, sieroto-niemoto, wiej córko złodzieja! Dla takich jak ty
nie ma miejsca!
Dopóki Samantha była na horyzoncie, udawało
jej się powściągnąć emocje. Lecz gdy Kreweta zniknęła za zakrętem, nogi same
zaczęły przyspieszać i nie zorientowała się nawet, kiedy zaczęła biec przed
siebie, nie patrząc nawet gdzie. Byle jak najdalej, najdalej od tych kłamstw. Nie mogła uwierzyć, że Krewetka w ciągu pięciu minut swoim jestestwem zepsuła jej cały dzień. Ba, nawet tydzień! A Kelly nie sądziła, że szybko sobie odpuści. Nie, gdy znalazła dobry powód.
Przepychając się przez tłum ludzi zbiegła po schodach do metra, czując, że musi się gdzieś zaszyć, bo coraz trudniej jej się oddychało, potrzebowała cichego miejsca, by uspokoić szalejące w niej emocje. Wzrok padł na akurat odjeżdżający pociąg. Wskoczył do niego, a sekundę później drzwi zamknęły się za nią z sykiem. Rozejrzała się po wagonie, w którym było mało ludzi – większość już dotarła do domów. Dom. Pojęcie, którego nigdy dobrze nie zaznała.
Przepychając się przez tłum ludzi zbiegła po schodach do metra, czując, że musi się gdzieś zaszyć, bo coraz trudniej jej się oddychało, potrzebowała cichego miejsca, by uspokoić szalejące w niej emocje. Wzrok padł na akurat odjeżdżający pociąg. Wskoczył do niego, a sekundę później drzwi zamknęły się za nią z sykiem. Rozejrzała się po wagonie, w którym było mało ludzi – większość już dotarła do domów. Dom. Pojęcie, którego nigdy dobrze nie zaznała.
Z trudem łapiąc oddech przeszła do
ostatniego wagonu, gdzie nie było nikogo. Wcisnęła się w oparcie na samym
końcu, kładąc plecak na kolanach i obejmując go rękami, aby zapanować nad ich
drżeniem. Kojący szum kół sunących po szynach podziałał na nią uspokajająco –
zapanowała nad drżeniem, a serce powoli zwalniało. Odetchnęła głęboko,
zamykając oczy.
Wiedziała, że mogła być silna, w końcu tak
wyhartował ją świat. Lecz tylko jedna kwestia przebijała się przez gruby mur,
jakim się otoczyła. Za każdym razem pogłębiał wyrwę, sprawiając, że cała
konstrukcja, mimo że silna, była niestabilna. Tą kwestią było wypominanie jej
przez ludzi kim była, kim jest i kim na zawsze pozostanie – biedną dziewczyną
bez rodziny, sierotą z Drugiej Granicy, córką złodzieja i bandyty. Tylko z tymi
oskarżeniami nie potrafiła sobie poradzić. Sposób myślenia innych przez lata wsiąkał w jej
bezbronny, dziecięcy wtedy umysł, a ona nie miała sił walczyć.
Wszystkie kłamstwa, wszystkie wyzwiska i
jednocześnie próby obrony z jej strony układały
się w wielką wieżę Babel, która, gdy będzie za wysoka, w końcu runie, grzebiąc
pod gruzami niczemu winną szesnastolatkę.
a wam życzę powodzenia w wyciąganiu ocen. mnie i tak już nic nie uratuje więc mogę mieć wywalone :D
do nexta
do nexta
"Nie to jednak przelewało czarę goryczy – na nerwach grała jej obecność Samanthy"
OdpowiedzUsuńHanako: Nie no będą kłopoty.....czemu ten psychol z kapturem nie może jej porwać no czemu ? Co on ma politykę pozbywania się przydatnych ludzi a pozostawienia zgniłych krewetek i szkodników?
"Miała niemiłe przeczucie, że Samantha nie odpuści tak łatwo. Nie dzisiaj, gdy Garmadon cały dzień chodził za Thifer niczym wierny pies. Nie wiedzieć czemu McCane widziała w niej konkurencję a ona przecież nie miała zamiaru brać się za Lleloyda!"
Miju: Sprowadzasz jego uwagę w swoją stronę to wystarczy patrząc na jej przypadek
"Zdębiała, stając jak wryta. Spodziewała się ujrzeć jedno z nich, ale nie dwoje! I to razem! Błyskawicznie odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia, lecz wtem odezwał się Lleloyd:"
Hanako: Brawo Lloyd
Akana: Wyjść że szkoły z najgorszym sortem tylko ty potrafisz
Hanako: najgorszym? To idzie gorzej nazwać!
" – Ale ty nim przesiąknęłaś - szepnęła - a ja nie. "
Severi: *przytrzymuje Hanako*
Hanako:*szamocze się na wszystkie strony* żebym ja ci nie powiedziała czymś ty przesiąknięłaś!!!!
Kayn i Kai'sa: *szok totalny bo przełożonej tak wnerwionej nie widzieli* To da się tak wnerwić szefową?
" – Dlaczego to robisz? – warknęła Thifer, nie spuszczając oka z Samanthy jakby w obawie, że ta zamieni się w węża i ją ugryzie."
Hanako: A nie w krewetkę zatrutą i przez nią cała okolica będzie zatruta gazem trującym?
Miju: Wcale mnie nie zdziwiło by to
" Wiedziała, że mogła być silna, w końcu tak wyhartował ją świat. Lecz tylko jedna kwestia przebijała się przez gruby mur, jakim się otoczyła. Za każdym razem pogłębiał wyrwę, sprawiając, że cała konstrukcja, mimo że silna, była niestabilna. Tą kwestią było wypominanie jej przez ludzi kim była, kim jest i kim na zawsze pozostanie"
Hanako: Chyba każdy ma taką kwestię, która w kilka sekund potrafi doprowadzić do zniszczenia silnej obrony lub z tego powodu zmusić nas do ataku
Czekam na kolejne rozdziały